Литмир - Электронная Библиотека

Panna Roper pocałowała go.

– To na przeprosiny – powiedziała. – A teraz nie zepsuj wszystkiego. Jak jesteś w domu, zdejmij kapelusz, kochanie. Patrz, Albert zdjął.

– Bardzo przepraszam, jest mi cholernie przykro! – powiedział pan Grace, zerwał kapelusz i rzucił go na piec kuchenny, gdzie potoczył się między garnki i zaczął się przypalać. Wściekłość panny Roper wybuchła na nowo. Zwinna jak jaszczurka odsunęła pogrzebaczem fajerkę i wrzuciła kapelusz w ogień. Nałożony z powrotem żelazny pierścień zamknął się nad nim na zawsze. Potem, ze sztucznym ożywieniem, nie odwracając się, zaczęła hałaśliwie przestawiać garnki.

Blady jak ściana, ze łzami wściekłości w niebieskich oczach Clarrie wstał z krzesła i otworzył usta.

Campion nie widząc dalszego sensu przebywania w ich towarzystwie zostawił skłóconą parę przyjaciół i ruszył na poszukiwanie tylnych schodów. Gdy je znalazł omal się nie przewrócił przez panią Love, która klęczała przy kuble.

– Czy poszedł sobie, powiadam, czy poszedł sobie? – spytała podnosząc się i chwytając go za rękaw. – Nie dosłyszę, powiadam, że nie dosłyszę.

Krzyczała i Campion, który był przekonany, że nieźle słyszy, wrzasnął:

– Mam nadzieję, że nie!

– Ja też – odpowiedziała normalnie, prawie szeptem, dodając nieoczekiwanie: – Inna sprawa, że to śmieszne, powiadam, że to śmieszne.

Kiedy ją obchodził, stwierdził, że wtedy powtarza swoje sądy, gdy nie tylko spodziewa się odpowiedzi, ale wręcz jej żąda.

– Naprawdę? – mruknął wymijająco.

– Oczywiście, że to śmieszne. – Swoją rumianą, starą twarz przysunęła do jego twarzy. – Dlaczego daje im tyle swobody? Przecież są tylko lokatorami? Wygląda mi na to, że ona im coś zawdzięcza, powiadam, że wygląda mi na to, że ona im coś zawdzięcza.

Te wypowiedziane stentorowym głosem słowa, tak zaskakująco bystre, były echem jego własnych myśli i zmusiły go do zatrzymania się.

– Idzie pan teraz do swego pokoju? – spytała i nagle znowu krzyknęła: – O Boże! Na śmierć zapomniałam. Zupełnie wyleciało mi z głowy. to przez te wszystkie zdarzenia. Jakiś pan czeka na pana w pańskim pokoju, co najmniej pół godziny. Wygląda bardzo godnie, powiadam, że wygląda bardzo godnie, więc go do pana wpuściłam.

– Wpuściła go pani? – spytał Campion, który nikogo nie oczekiwał. Ruszył na górę. Jej wesoły głos gonił za nim.

– Nikogo zwyczajnego bym nie wpuściła, bo to nigdy nie wiadomo, co może zginąć.

Pomyślał, że wszyscy w całym domu ją słyszą. Przed drzwiami swojej sypialni zatrzymał się. Wewnątrz ktoś rozmawiał. Słów nie mógł rozróżnić, ale dźwięki, jakie do niego dolatywały, wskazywały na małe zebranie towarzyskie. Podniósł brwi zdumiony, otworzył drzwi i wszedł.

Na nordyckim tronie przed toaletką, odwrócona plecami do lustra siedziała panna Evadne Palinode. Znowu miała na sobie długą wzorzystą suknię, w której widział ją po raz pierwszy, ale teraz narzuciła na plecy koronkową chustę, a na jej szerokiej, kształtnej dłoni lśnił diamentowy pierścionek w starej oprawie. U jej stóp, mocując się z wtyczką elektrycznego garnka, którą usiłował zreperować pilnikiem do paznokci, klęczał tęgi siwowłosy mężczyzna w czarnej wizytowej marynarce i sztuczkowych spodniach.

Kiedy podniósł głowę, Campion przekonał się, że to sir William Glossop, ekspert finansowy i doradca Ministerstwa Skarbu, którego kiedyś przelotnie poznał.

18. Trop z Threadneedle Street

Kiedy Campion wszedł, elektryk-amator miał ochotą z wdziękiem wstać, ale rozkazujący gest panny Palinode zmusił go do pozostania na kolanach.

– Proszę reperować dalej, świetnie daje pan sobie radę. – Jej kulturalny głos był bardzo władczy. – Mam wrażenie, że ta mała śrubka pasuje tutaj, nieprawdaż? Nie, rzeczywiście może nie. Bardzo często pan wychodzi – zwróciła się z łagodną naganą do Campiona. – Staram się przygotować do jutrzejszego spotkania i zauważałam, że coś się oberwało. Jakież to przykre! Obawiam się, że mam niezbyt zręczne ręce i trudno byłoby mi to zreperować. – Jej pełen zadowolenia śmiech, mówił wyraźnie, że pomysł tak absurdalny bawił ją, a jednak był dla nich jakoś pochlebny. – Przyszłam więc do pana. Wiem, że wy, ludzie teatru, tacy jesteście pomysłowi. Pana nie zastałam, ale z pomocą pośpieszył mi pański kolega.

Sir William obdarzył Campiona spojrzeniem spod oka. Jego małe inteligentne usta ściągnięte były grymasem irytacji. Trudno wyobrazić sobie kogoś mniej przypominającego aktora – pomyślał Campion. Wyciągnął ręce.

– Może ja pomogę? – zaproponował.

– Bardzo proszę. – Oświadczenie to zabrzmiało ochoczo i starszy mężczyzna podniósł się z kolan, żeby zająć odpowiedniejszą pozycję na dywanie przed kominkiem.

Panna Evadne uśmiechnęła się do niego czarująco.

– „Wyglądasz mi, synu, na wzburzonego wielce – zacytowała – jakbyś zdumiał się, lecz bądź spokojny, nasze igraszki wkrótce się zakończą".;- Przypatrywała mu się z rozbawioną pobłażliwością, co go wyraźnie wyprowadzało z równowagi.

– Obawiam się, że zupełnie nie znam się na tego rodzaju urządzeniach – powiedział zmieszany. Nie był człowiekiem, który by wierzył, że uśmiech może ułatwiać stosunki towarzyskie. Panna Evadne doszła do wniosku, że jest nieśmiały

– Jak widzę nie jest pan znawcą Szekspira – powiedziała uprzejmie. – Wydawało mi się, że jest wręcz przeciwnie. Dlaczego to zacytowałam? – Jej wzrok padł znacząco na jego falstaffowski brzuch, a oczy zabłysły rozbawieniem. – Zresztą to nieważne. Oczywiście obaj panowie musicie do mnie jutro wpaść. Nie wiem, czy w tym tygodniu przyjdą jakieś wpływowe osobistości. Sądzę jednak, że będzie zabawnie. -Spojrzała na Campiona, który pochylił się nad kontaktem. – Zapraszam zawsze moich przyjaciół z sąsiedztwa, tutejszych handlowców i tak dalej, ponieważ uważam, że ludzie sceny lubią spotykać się ze swoim audytorium.

Campion wstał,.skończywszy, reperację.

– Zbawienne to dla wszystkich – powiedział wesoło, a ona obdarzyła go zdziwionym, ale radosnym spojrzeniem.

– I ja tak myślę – zgodziła się. – Gotowe? Cudownie! Do widzenia. A więc przyjdą panowie jutro kilka minut po szóstej. Tylko proszę się nie spóźniać. Dosyć szybko męczę się mówieniem.

Wzięła garnek, poleciła wzrokiem Campionowi, żeby jej otworzył drzwi i wyszła z godnością, której nie powstydziłaby się królowa. W progu zatrzymała się i spojrzała na Glossopa.

– Dziękuję panu za tak rycerskie usiłowania – powiedziała do sir Williama. – Oboje nie dorównujemy temu uprzejmemu człowiekowi.

Najwidoczniej uświadomiła sobie własną niedelikatność i to miała być swojego rodzaju gałązka oliwna. Campion uśmiechając się zamknął za nią drzwi i spojrzał na swego gościa

Sir William, który dziwnie raził na tle tego pokoju patrzył na niego ponuro.

– Czekałem na pana, kiedy weszła ta kobieta – powiedział. – Robiła wrażenie, że mnie zna. Za kogo mnie wzięła, za policjanta?

Campion spojrzał w smutne, mądre oczy człowieka, który rozstrzygał doniosłe problemy finansowe, z pewnym zaambarasowaniem.

– Ależ nie. Obawiam się, że wzięła nas obu za ludzi związanych ze sceną.

– Ja i aktor! – Glossop odruchowo przejrzał się w dużym, w kształcie serca lustrze i po raz pierwszy prawie się uśmiechnął. – Boże miłosierny – westchnął, ale nie sprawiał wrażenia obrażonego.,-Nagle przyszła mu jakaś inna myśl do głowy. – Czy to ona Jest pańską morderczynią?

– W drugiej kolejności – wyjaśnił wesoło Campion. – Pańska wizyta, sir Williamie, zaskoczyła mnie. Czym mogę służyć?

Gość spojrzał na niego w zamyśleniu.

– Tak – powiedział wreszcie. – Oczywiście po to tu jestem. – Usiadł na fotelu, zwolnionym przez pannę Evadne i wyjął z kieszeni małą lśniącą fajkę, którą nabił i za: palił.

– Rozmawiałem ze Stanislausem Oatesem, a właściwie to on rozmawiał ze mną – zaczął wreszcie. – W liście do nadinspektora Yeo postawił pan pewne pytanie. Czy wie pan, o czym mówię?

35
{"b":"109681","o":1}