Tak się zdumiał tym, że w pierwszej chwili nie był pewien, czy się nie przesłyszał, i osłupiały spojrzał na nią, stojącą z triumfalną i rozbawioną miną wśród tłumu.
W kłopotliwej ciszy, jaka zapadła, z odsieczą pośpieszył pan James, człowiek dobrze wychowany, umiejący się znaleźć w każdej sytuacji.
– Czy to ten Glossop z trustu PAEO? – spytał z namaszczeniem. – Niezwykle błyskotliwy człowiek.
– Tak, istotnie – zgodziła się panna Evadne. – Zrobił bardzo ciekawą karierę, sprawdziłam dziś jego nazwisko w „Who's Who". Absolwent Cambridge. A ja sobie wbiłam w głowę, że Bristolu, sama nie wiem czemu. Fotografia, jaką zamieścili, jest bardzo młodzieńcza. W. takich sprawach mężczyźni są o wiele próżniejsi niż kobiety. Czyż to nie interesujące?
– On był tutaj? – Pan James był wyraźnie przejęty.
– Nie wydaje mi się… – zaczął Campion, ale panna Evadne przerwała mu:
– Ależ tak – powiedziała – wczoraj wieczorem. Czekał na tego oto mądrego człowieka, zresztą tak jak i ja, i ucięliśmy sobie małą rozmówkę. Zapomniał się przedstawić, ale… – zwróciła się do Campiona z nutą łagodnego triumfu – przeczytałam jego nazwisko na kapeluszu, który leżał na krześle, na wprost mnie. Tak się składa, że jestem dalekowidzem. To bardzo mądry człowiek, ale nie potrafi reperować garnków elektrycznych. – Roześmiała -się wyrozumiale i zwróciła się do aktora, który stał tuż obok: – Adrianie, a może byś tak nam coś zadeklamował?
Po mistrzowsku zmieniła temat. Młody człowiek został zaskoczony, natomiast pan James jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej wyciągnął z kieszeni zegarek.
: – Sądzę, że również za tydzień będę miał przyjemność posłuchania pana – powiedział szybko. -Tuszę, że tak będzie, bo dzisiaj doprawdy nie mogę dłużej zostać. Dobre nieba! Nie wiedziałem, że już tak późno. Pani jest doprawdy zbyt dobrą gospodynią, panno Palinode. Cóż za, cudowny wieczór. Czy wpadnie pani jutro do mnie, czy ja mam się tu zgłosić do pani?
– O, proszę niech pan przyjdzie do mnie. Taka jestem leniwa – poprosiła i skinęła mu ręką z wdziękiem, a on kłaniając się i mrugając do innych gości spiesznie torował sobie drogę przez tłum.
– Człowiek dobry z kościami – zauważyła stara dama, jak gdyby od niechcenia rzucając za nim różę. – Mam nadzieję, Adrianie, że to ciebie nie zniechęci. To nie jest intelektualista. No co, zaczniemy, jak myślisz? Jak na Ibsena trochę za dużo ludzi, ale w odwodzie mamy zawsze Mercutia. Chyba że wolisz coś nowoczesnego?
Campion szukając drogi ucieczki ze zdumieniem zobaczył koło siebie doktora.
– O ile dobrze zrozumiałem, to pan wie, kto pisał do mnie anonimy – zaczai półgłosem, z powagą, wpatrzony w okulary Campiona. – Chciałbym o tym z panem porozmawiać. Widzi pan, ona nie była moją pacjentką. -To znaczy ja jej nie leczyłem. Nie była chora – chyba tylko na umyśle – i wprost jej to powiedziałem. – Te szeptane wynurzenia wyraźnie zdradzały nerwowe napięcie.
Campion rozmyślał, jak się uwolnić od niepożądanej obecności, kiedy nagle pojawił się Lugg. Nic nie powiedział, ale uniesienie brwi i nieznaczny gest brodą mówiły wyraźnie, że obaj mężczyźni powinni za nim pójść. Natychmiast go posłuchali, wychodząc z pokoju niepostrzeżenie, jak tylko się dało. Zatrzymali się na podeście, gdzie czekała na nich Renee. Kredowoblada wzięła ich obu pod ramię prowadząc w stronę schodów.
– Słuchajcie, panowie – starała się mówić rzeczowo, choć brakło jej tchu. – Chodzi o Lawrence'a. Czegoś się napił. Nie wiem, co to było i kto mu to podał, i czy wszyscy inni też to pili, co byłoby straszne, ale śpieszcie się. Ja… ja… Albercie, mnie się wydaje, że on umiera.
24. Poprzez sieć
Pogłoski, które napomykały o tym, że uczta w pałacu Borgiów była niczym w porównaniu z przyjęciem u Paunode'ów, wkrótce okazały się bliskie prawdy. Nadal jednak nikomu nie pozwolono opuścić domu i panowało wielkie napięcie.
W mokrym ogrodzie zebrali się przedstawiciele prasy. Trzymani byli z dala od wnętrza domu. Przemoczeni, snujący bezsensowne domysły, zachowywali się jak rój rozzłoszczonych os..
Wewnątrz domu panowało jeszcze większe podniecenie. W pokoju panny Evadne nadal tłoczyli się z ponurymi minami goście. Jak dotąd nie było dalszych ofiar. Nazwiska, adresy i krótkie zeznania zbierał inspektor Porky Bowden, prawa ręka Luke'a z Komendy, a wszystkie płyny, herbatniki i naczynia zostały zebrane przez sierżanta Dice'a i jego niewzruszonych pomocników.
W przerwach recytował Adrian Siddons.
Na dole salon i przylegająca doń garderoba zostały zamienione w zaimprowizowaną salę szpitalną dla Lawrence'a. Na polecenie doktora, Clarrie zdjął abażury z żarówek i ostre światło wydobyło z mroku ponury, zaniedbany pokój, uważany przez wszystkich domowników za niemieszkalny, z zakurzonymi sprzętami i obtłuczonymi przyborami emaliowanymi do mycia.
Doktor Smith obciągał właśnie rękawy koszuli, kiedy weszła Renee ze stosem świeżych ręczników. Narzuciła duży kuchenny fartuch na czarną wytworną toaletę, i teraz, kiedy było wiadome, że udało się uniknąć tragedii, promieniała radością.
Uśmiechnęła się do Lawrence'a, który leżał na zniszczonej kanapie w stylu empire i wyglądem przypominał na pół oskubanego ptaka. Skórę miał wilgotną i wiotką, pokrytą gęsią skórką, ale bóle już minęły i zaczął go ogarniać pełen zdumienia gniew.
Luke i Campion siedzieli porównując swoje notatki. Obaj byli zmęczeni, ale w Luke'a wstąpił nowy duch.
– Widzi pan, to był zupełnie inny płyn. – Szept jego aż wibrował w uszach Campiona. – Podano mu zupełnie coś innego niż wszystkim. Innego kolorem, zapachem. Wynik analizy otrzymamy.dopiero jutro. Nie wcześniej. Musimy więc sobie radzić bez niego.
Jego ołówek przesunął się po kartce i zatrzymał przy zdaniu: „Poszkodowany mówi, że nie wie, kto mu podał szklankę".
– A co z tym?
– Bardzo prawdopodobne. Powiedziałby, gdyby się orientował – wyjaśnił Campion. -On. widzi wszystko bardzo niewyraźnie.
– Tak sobie pomyślałem.- Wysiłek, żeby zachowywać się spokojnie, sprawiał, że głos jego.przypominał buczenie wielkiego trzmiela. – Każdy, kto znał rodzinę, mógłby tu pomóc. Panna Jessica, Lugg, nawet Kłytia w swoim czasie, obecny tu doktor, pan James, mecenas Drudge, Renee, aktorzy, wszyscy.
Campion odwrócił się, żeby spojrzeć na doktora, który właśnie odezwał się:.
– Nie chcę. Luke -, zaczął – wypowiadać wiążących sądów, zresztą bez analizy nie można mieć pewności, ale sądzę, że-dano mu coś więcej niż truciznę z ziół.
Luke zdziwił się..
– Rzeczywiście to było coś innego, inny kolor…
– Widzi pan. Napój z ziół też chyba był trujący. Zapewne uratował mu życie, gdyż wywołał torsje. Sąd/ę jednak, że podano mu coś więcej. – Zawahał się i spojrzał zmartwionym wzrokiem najpierw na jednego, potem na drugiego. – Coś bardziej klasycznego, że tak powiem. Był jednocześnie i sztywny, i oszołomiony, dziwna rzecz. Również reakcja nastąpiła bardzo szybko. Mógł to być chloral w bardzo dużej dawce. Nie wiem. Oczywiście dowiemy się. Mamy próbki. Przy okazji, gdzie jest szklanka? Miał ją ze sobą?
– Sierżant Dice zabrał ją. Zabrał wszystkie dowody. – Luke odsunął na bok to pytanie. Jak terier chwycił nowy trop. – Znowu hioscyjamina, doktorze?
– Och nie, nie sądzę. Od razu sobie o niej pomyślałem i sprawdziłem objawy, ale chyba nie. Gdyby się okazało że tak, zdziwiłbym się.
– Ktoś starał się zrzucić winę na Jessikę. – To oświadczenie wypowiedziane głosem zdartym przez torsje, chropowatym, zdumiało obecnych. Podeszli wszyscy do kanapy, a Lawrence spojrzał na' nich badawczo – z wilgotnymi włosami i błyszczącą twarzą przypominał żyjącą maszkarę kościelną, tylko oczy miał bystre jak zawsze.
– Ktoś starał się rzucić podejrzenie na moją siostrę. – Słowa były wymawiane niezwykle starannie, jak gdyby podejrzewał ich, że są niespełna rozumu albo w najlepszym razie głusi.