Литмир - Электронная Библиотека

Na przykład pierwszym znajomym, jakiego Campion zauważył, był Harold Lines, główny reporter działu zbrodni „Słowa Niedzielnego", ponuro spoglądający znad pełnej – co mu się nigdy nie zdarzało – szklanki.

Gospodyni stała na dywaniku przed kominkiem, tuż obok swego fotela. I teraz ubrana była w czerwoną, kwiecistą suknię, która tak źle pasowała do jej karnacji, ale na szczęście szal i diamenty oprawne w złoto rozjaśniały ponure wrażenie. Nie była specjalnie przystojna, ale minę miała władczą i górowała zarówno nad panem Henry Jamesem, dyrektorem banku, jak i małym, smagłym, we włoskim typie, młodzieńcem, który z pewnością wywodził się z „Tespisa".

Zanim Campion zdołał do niej dotrzeć, musiał uporać się ze sporym tłumkiem, z którego wiele osób patrzyło na niego pytająco. Nagie znalazł się twarzą w twarz z właścicielem wąsów, które dobrze sobie przypominał. Drudge-„Knot" powitał 'go wylewnie spoza gęstwy wąsów.

– Halo! Jak się panu to podoba? – Od razu było widać, że czuje się nieswojo. – Niezbyt stosowna na to pora, co? – powiedział enigmatycznie i machnąłby ręką w kierunku gospodyni, gdyby było dość miejsca. – Człowiek wprost ma ochotę czerwienić się ze wstydu. A najgorsze, że to takie niewinne. – Mówił bardzo wyraźnie". Jego dziadek nie mógłby się wyrażać bardziej precyzyjnie.- Jabłka – dodał.

Ostatnia aluzja była niejasna, ale ze swej nowej pozycji Campion mógł dostrzec, że na prawym ramieniu panna Evadne miała małą siatkę do zakupów, zrobioną.z drutu i zielonego sznurka. Była "do połowy zapełniona jasnymi, lecz wyglądającymi na niedojrzałe, jabłkami, choć sporo gości trzymało w urękawiczonych dłoniach zielone jabłka. Spłynęło na niego natchnienie.

.- Czy to siatka panny Ruth?

– Stara dziwaczka nosiła ją wszędzie. – Knot robił wrażenie zdziwionego, że Campion o tym nie wie. Starał się mówić cicho i wreszcie zaczął nawet szeptać: – Nigdy bez niej nie chodziła. Miała zwyczaj wszystkim, kogo tylko dopadła, wtykać jabłka. Mawiała przy tym: „Trzymaj się z daleka od lekarzy" i wtykała jabłko w rękę. Evadne wie, że każdy musi to pamiętać i stąd ten poroniony pomysł w stylu „Hamleta". Kiepska zgrywa.

Campion nie odpowiedział, gdyż nagle uświadomił sobie, że nie brał dotąd pod uwagę detektywistycznych zapędów panny Evadne. Zapewne chciała sprowokować reakcję winnego. A teatr, jak widać, miała we krwi.

Następna uwaga Knota, również wypowiedziana szeptem, zaskoczyła go:

– Czy to prawda, że cała ta zabawa się kończy? Że policja szykuje się do skoku i tak dalej?

– Oficjalnie nic mi nie wiadomo.

Fala czerwieni oblała jego twarz.

– Przepraszam, nie powinienem był tego mówić. – W głosie młodego człowieka brzmiała skrucha. – Popełniłem nietakt, jeszcze raz przepraszam. Ale, ale, dobra koleżeńska rada, niech pan unika tego żółtego płynu.

. Campion podziękował mu z całą powagą i zaczął torować sobie drogę wśród gości.

Następną prawdziwą przeszkodą była panna Jessica w kapeluszu z tektury. Zapewne nie zdążyła się rozebrać po spacerze. Rozmawiała z doktorem. W jej wysokim głosie brzmiała nuta entuzjazmu.

– Powiada pan, że mu to dobrze zrobiło? Jakież to interesujące, przecież Herbert Boon twierdzi, że to najstarszy sposób na puchlinę wodną, znany jeszcze z czasów lecznictwa saksońskiego. Zbiera się pączki krwawnika, kiedy wschodzi Wenus – obawiam się, że ja tego nie przestrzegałam – uciera się je z masłem, ja używałam margaryny, i po prostu robi się okład. Spróbuje pan? Ach, Jakaż byłabym dumna, gdyby pan spróbował.

– No, cóż, sam nie wiem. – Słaby uśmiech przewinął się przez wąskie wargi doktora. – Najpierw chciałbym wiedzieć, jaka jest przyczyna puchliny wodnej.

– Uważa pan, że to takie ważne? – Była wyraźnie rozczarowana, a on wpadł w irytację.

– Oczywiście, że tak. To niezmiernie istotne! Trzeba być bardzo ostrożnym. Jeśli skóra nie jest uszkodzona, nie może pani zaszkodzić, ale, na miłość boską… – Spojrzał ponad jej głowę i spostrzegł Campiona. – Witam, witam, miło spotkać pana tutaj. Czy jest tu gdzieś pański kolega?

– Nie widziałem go… – zaczął Campion, kiedy czyjaś drobna dłoń spoczęła na jego ramieniu.

– Ach, to pan. – Jessica była wyraźnie ucieszona ze spotkania. – Czyż to nie cudowne? Zrobiłam okład na kolano właścicielowi sklepu kolonialnego i świetnie się teraz czuje. Sam doktor przyznał to. Przygotowałam też herbatę z pokrzyw i napar z wrotycza. W szklankach. Pozna go pan, bo jest żółty. Musi pan spróbować. O tam stoi. – Skinęła głową w dziwacznym kapeluszu w stronę odległego kąta pokoju, gdzie na stole zasłanym pięknym koronkowym obrusem rozstawiono baterie nalanych do pełna szklanek, filiżanek i dwa wielkie emaliowane dzbany. – Nigdy w życiu nie- pił pan nic podobnego. – Nie mówiła tego całkiem niewinnie, najwyraźniej, żartowała sobie z niego.

– Spróbuję, jak tylko złożę wyrazy uszanowania pani siostrze – obiecał.

– Jestem tego pewna -odparła. – Pan jest zawsze bardzo uprzejmy.

Zanim zdołał umknął, złapał go za guzik doktor Smith. Był wzburzony i nadal zirytowany.

– Słyszałem, że czeka pan na odpowiednią chwilę, żeby aresztować winnego. – Chodzi tylko o dowód winy. Czy to prawda?

– Bardzo mi przykro. – Campiona zaczęło denerwować ustawiczne prostowanie tej plotki. – Obawiam się, że nie. – Wymawiając ostatnie słowa zrobił krok do tyłu, żeby uniknąć zderzenia z Lawrence'em Palinode, który ze szklanką w ręku, bez słowa przeprosin szedł ciężko przez pokój, roztrącając wszystkich, nie zatrzymując się, prosto zmierzając do drzwi, za którymi zniknął.

– Lawrence zawsze miał mało wdzięku – zauważyła panna Jessica, kiedy falowanie tłumu znowu ją zbliżyło, do Campiona. – Nawet jako dziecko. Poza tym źle widzi. Dlatego wszystko jest dla niego takie trudne. – Czy panu wiadomo – ciągnęła zniżając głos – że Klytia ma gościa?

Rozbawiony patrzył na jej widome zadowolenie.

– Pana Dunninga? – spytał.

– Ach, to pan wie. Mieszka na poddaszu, a ona go pielęgnuje. Bardzo się zmieniła z tego powodu, zdumiewająco wprost. Była takim nieopierzonym pisklęciem, a teraz nagle wygląda zupełnie inaczej. Ledwie ją poznałam dziś rano. Jest taka czujna i skupiona.

Dopiero po tych słowach zorientował się, że nie ma na myśli zmiany w jej wyglądzie, ale jej przemianę wewnętrzną. Był jeszcze oszołomiony swym odkryciem i tym wszystkim, z czym ono się wiązało, kiedy wreszcie znalazł się przed obliczem panny Evadne, która przerwała rozmowę z jakimś gościem,i wyciągnęła do niego lewą rękę.

– Prawa strasznie mi; się zmęczyła – wyjaśniła, uśmiechając się z łaskawością królowej.- Tyle osób przyszło!

– Z pewnością więcej niż zwykle – wtrącił z boku pan Henry James. Mówił jak zawsze bardzo wyraźnie, a doskonała wymowa podkreślała wagę każdego słowa. Przez chwilę zastanawiał się nad tym, czy udzielić oczywistego wytłumaczenia tego zjawiska, ale zrezygnował i dodał z przekonaniem: -O wiele więcej.

Po czym obrzucił Campiona zmartwionym spojrzeniem i wzrokiem zadał mu pytanie wieczoru. Ale gdy przekonał się; że nie pora na to, milczał i patrzył ze smutkiem, jak nowo przybyły został przedstawiony aktorowi, który uśmiechnął się teatralnie, ze znużeniem, i spytał go, czy ma ochotę na jabłko.

– Chyba nie – roześmiała się panna Evadne porozumiewawczo, dając do zrozumienia, że Campion wie dobrze, co ona robi, i że to mały zawodowy sekret pomiędzy dwojgiem detektywów. – Obawiam się, że moje jabłka… Co to ja takiego chciałam powiedzieć?

– Nie na wiele się zdadzą – palnął bez namysłu Campion i spotkał się z milczeniem, na które w pełni zasłużył. Zakłopotany spojrzał na stolik stojący tuż obok. Panował na nim nieporządek taki sam jak za pierwszym razem, było jedynie więcej kurzu. Tym razem jednak – jak zauważył – znajdowała się tylko jedna waza z nieśmiertelnikami. Zastanawiał się właśnie nad tym, kiedy tok jego rozmyślań przerwała zaskakująca uwaga panny Evadne:

– Jednak nie przyprowadził pan ze sobą swego miłego przyjaciela, sir Williama Glossopa?

45
{"b":"109681","o":1}