– „Rekwizyty Sztuk Magicznych"… – w głosie Campiona brzmiała ulga i zadowolenie. – A więc w ten sposób przywieźli z powrotem trumnę, ciekaw byłem, jak to zrobili.
– Z powrotem? – powtórzył prostując się Luke. – Z powrotem?
Campion miał mu właśnie wyjaśnić tę sprawę, kiedy przerwał im głos z odbiornika.
– Centrala wzywa Q23. Czarny wóz, zapewne do przewożenia, trumien, widziany byt o godzinie dwudziestej trzeciej czterdzieści cztery na rogu Gre Któreś- Road i Findlay Avenue, północny-zachód i bardzo szybko jedzie Findlay Avenue. Skończyłem.
– A więc jest koło parku – obwieścił Yeo, którego nagle zaraził bakcyl pościgu. – Siedem i pół minuty temu. Ale pędzi, Campion. Zdumiewające. O tej porze nie.ma oczywiście ruchu, ale jest niebezpiecznie ślisko. – Zwrócił się do kierowcy: – Proszę skręcić tutaj, pojedziemy przez Philomel Place. Pojedziemy na północ aż do Brodwayu, przez Canal Bridge i akurat trafimy na tę dziwaczną ulicę… Jeszcze chwilę się zastanowię. Te uliczki tutaj to istny labirynt.
– Nie wolno nam go zgubić – przerwał mu Campion. – Nie może dojechać do Jelfa i nie może się zatrzymać. To bardzo ważne.
– Dlaczego nie wezwać innych wozów? J54 patroluje na Tanner's Hill. – Luke kręcił się nerwowo. – Może pojechać Lockhart Crescent i czekać na niego. Mogliby go zatrzymać aż do naszego pojawienia się.
– Owszem. – W głosie Campiona nie było zachwytu. – Chciałbym jednak, żeby on miał przeświadczenie, że jest bezpieczny. Ale trudno. Tak może będzie lepiej.
Luke przekazał, to polecenie a furgonetka mknęła ciemnymi ulicami. Yeo, którego znajomość Londynu była wprost przysłowiowa, kierował pogonią, a kierowca, również nie bez doświadczenia, wyraźnie darzył wielkim respektem wiedzę nadinspektora.
Deszcz nie przestawał padać, nabrał nawet pewnego tempa i padał bez przerwy. Minęli Findlay Avenue i wpadli w Legion Street na rondzie, skąd ta wielka magistrala biegnie nieprzerwanie w kierunku północno-zachodnich podmiejskich dzielnic.
– Spokojnie – Yeo pewno równie cicho odezwałby się nad brzegiem strumienia podczas łowienia pstrągów. – Spokojnie teraz. Nawet jeśli utrzymuje nadal tempo, nie może być daleko.
– .Ze swoimi pudełkami papierosów t- mruknął -Lugg.
– Ze swoim Wargaczem, chciałeś powiedzieć – odezwał się Luke.
Yeo zaczął cicho do siebie mówić, z czego najwidoczniej nie zdawał sobie sprawy:
– To posiadłość starego księcia… Wickham Street… Lady Ciara Hough Street… Zaraz będzie taka mała uliczka… Nie, skręcamy teraz. Wickham Place Street… Wiek Avenue… powoli, chłopcze, powoli. Każdy skręt w bok może mu dać ze ćwierć mili przewagi, o ile o tym wie. Ale może nie będzie ryzykował błądzenia. Teraz można szybciej. Przez najbliższe sto jardów" nie ma zakrętu. Do diabła z tym deszczem! Chwilami w ogóle nie wiem, gdzie jesteśmy. Och tak, tutaj kaplica. Tak, teraz Coronet Street… znowu powoli.
Włączenie się nadajnika rozładowało trochę napięcie.
Sztuczny głos z metalicznym pobrzękiem wydawał się niezwykle donośny:
– Centrala wzywa Q23. Uwaga. O dwudziestej trzeciej pięćdziesiąt osiem konstabi 675, telefonujący z aparatu 3Y6 na rogu Ciara Hough i Wickham Court Road, północny-zachód., zameldował o napadzie dokonanym około dwudziestej trzeciej pięćdziesiąt przez woźnicę czarnego pojazdu, przypominającego wóz do przewożenia trumien. Postępując wedle waszej instrukcji 17GH podszedł, żeby zatrzymać wóz ale woźnica uderzył go czymś ciężkim, zapewne rączką bata. Wóz szybko odjechał Wickham Court Road w kierunku pomocnym. Skończyłem.
– Do licha! Teraz on wie- Campion powiedział to z gniewem. – Wyładuje przy pierwszej sposobności.
– Wickham Court Road… Przecież my go już prawie mamy! – Yeo aż podskoczył na swoim miejscu. – Nie jedzie tak szybko jak my, żeby nie wiem, jaki miał napęd. Tędy, panie kierowco. Teraz w lewo, prawie już północ. Uszy do góry, Campion. Zaraz go złapiemy, chłopcze. Złapiemy go, to nie ulega wątpliwości.
Kiedy skręcili, wiatr uderzył mocno w szyby i zalał je falą wody. Yeo pochylony nad plecami kierowcy wpatrywał się w pola oczyszczone przez wycieraczki.
– Teraz w prawo i znowu w lewo… Tak, dobrze. Co to za rusztowania? Niech pan zwolni. Jesteśmy teraz na
Wickham Hill Wickham Court Road jest po lewej stronie. To bardzo długa ulica i budka policyjna jest pewno o jakieś ćwierć mili stąd. Przejechać musiał tędy nie więcej niż pięć minut temu, A teraz, Luke, mój chłopcze, powiedz, którą drogę wybrał? Nie chce nas spotkać. Gdyby pojechał w lewo, w kierunku Hoilow Street i linii tramwajowej, wpadłby na następnego policjanta jak amen w pacierzu, wobec tego mamy do wyboru alternatywę: Poiły Road, która jest stąd o jakieś pięćdziesiąt jardów, albo ta mała uliczka. Nazywa się Rosę Way, przecina potem Legion Street.
– Niech pan chwilę zaczeka. – Campion otworzył drzwiczki i kiedy samochód się zatrzymał, wyśliznął się na deszcz. Był w świecie szumu, deszczu i cegieł. Rusztowanie stojące z dala od tymczasowego ogrodzenia, wznosiło się z jednej Strony ponad jego głową, a z drugiej były staroświeckie jednopiętrowe domki. Nasłuchiwał, by pochwycić jeden, niezwykły dźwięk, tak rzadko spotykany w naszej zmechanizowanej epoce.
Luke cicho stanął obok niego, wysunąwszy podbródek do przodu… Fala deszczu zupełnie go zaskoczyła.
– Nie zaryzykuje dalszej jazdy. Będzie wyładowywać. – Campion powiedział to bardzo cicho. – A potem czmychnie.
Głośnik w wozie odezwał się tak wyraźnie, że aż obaj drgnęli. Bezosobowy komunikat zabrzmiał zdumiewająco wśród ciszy nocnej:
– Centrala wzywa Q23. Wiadomość dla inspektora Luke'a. Uwaga, Joseph Congreve, zamieszkały Terry Street 51 B, został znaleziony w ciężkim stanie po zamachu na jego życie. Zamknięta w szafie w pokoju na piętrze w filii banku Clougha, na Apron Street, o godzinie zero zero. Skończyłem.
Kiedy komunikat skończył się, Luke chwycił Ćampiona za rękaw. Trząsł się z wrażenia i rozczarowania.
– Apron Street! – wybuchnął rozgoryczony. – Apron Street! Wargacz na Apron Street. Cóż, u, licha, wobec tego robimy tutaj?
Campion stał bez. ruchu jak posąg. Podniósł rękę, żeby go uciszyć.
– Niech pan słucha..
Z odległego krańca uliczki, którą Yeo nazwał Rosę Way, dobiegały jakieś dźwięki. Kiedy czekali, hałas narastał, aż wreszcie zdawał się przepełniać całe powietrze. W ich kierunku zbliżał się galopujący koń, słychać też było turkot ogumionych kół.
– Przeraził się Legion Street. Nie chciał spotkać policji i zawrócił. – Campion z podniecenia mówił bardzo niewyraźnie. – O Boże, jednak nam się udało. Szybko, panie kierowco, szybko. Nie dajmy mu uciec!
Samochód policyjny zatarasował wylot uliczki w momencie, kiedy w huku żelaznych podków ukazał się wóz do przewożenia trumien.
26. Rekwizyty do sztuk magicznych
Przedsiębiorca pogrzebowy ściągnął gwałtownie lejce w momencie, gdy spostrzegł niebezpieczeństwo. Ulica była za wąska, żeby mógł zawrócić, zrobił więc to, co mu do zrobienia pozostało. Zatrzymał klacz, której boki parowały w deszczu. Z wysokiego kozła patrzył pytająco na wóz policyjny, a z ronda jego sztywnego kapelusza spływała ciurkiem woda.
– Ależ to pan inspektor Luke – powiedział przyjaźnie, choć ze zdziwieniem. – Okropna pogoda, proszę pana. Mam nadzieję, że nie zepsuł się panu samochód?
Luke schwycił klacz za uzdę.
– Zsiadaj, Bowels!
– Ależ oczywiście, jeśli pan tak każe, panie inspektorze. – Udając wielkie zdumienie zaczął rozwijać warstwy cerat, które go okrywały.
Tymczasem Campion po cichu podszedł z drugiej strony i wyjął z obsady ciężki bat. Stary człowiek spojrzał na niego ze zrozumieniem.
– Panie inspektorze – zaczął mówić, schodząc powoli.- chyba rozumiem, o co panu idzie. Miał pan skargę od jednego ze swoich ludzi.
– Porozmawiamy o wszystkim w komisariacie – powiedział inspektor z kamiennym spokojem.