Литмир - Электронная Библиотека

– Ale ja chciałbym coś wytłumaczyć, proszę pana… nie jesteśmy przecież obcy ludzie. – Słowa, te zostały wypowiedziane rozsądnie i z pewną godnością. – Ten policjant wyskoczył na mnie -nagle. Jak wariat, a przecież ja nie lubię nikomu robić kłopotu. Z początku, w deszczu, nie zobaczyłem munduru, a że jestem nerwowy, uderzyłem go. Po to, żeby mu uratować życie, to fakt. Klacz się przestraszyła i dopiero teraz udało mi się ją uspokoić. Poniosła mnie z pół mili, dlatego tu się znalazłem, powinienem jechać zupełnie inną drogą, i tak bym zrobił, gdyby nie poniosła.

– Wszystko to pan opowie w komisariacie.

– Dobrze, panie inspektorze. Ale zachowuje się pan zupełnie inaczej niż zwykle. Jak Boga kocham, a to co takiego?

Hałas dobiegający z tyłu jego wozu zaniepokoił go. To Campion zamknął klapę, którą mocowało się na śruby z nakrętkami, a otwierało do góry jak pianino. Kiedy wrócił z powrotem do nich, Jas się uśmiechnął.

– Jak pan widzi, wypełniam obowiązki zawodowe – powiedział z przejęciem. – Pewien dżentelmen zmarł w lecznicy i ma być pochowany u swego syna. Firma, do której się zwrócono, nie mogła go przewieźć dzisiaj wieczorem, a w lecznicy nie mógł zostać, więc zwrócono się z tym do mnie. Podjąłem się tego. W moim fachu trzeba zawsze okazywać dobrą wolę.

– Pośpieszmy się. – Z ciemności wynurzył się Yeo i wziął konia za uzdę. -_ Weź go do samochodu, Charlie.

– Tak jest, proszę pana, już idę. – Jas robił wrażenie raczej urażonego niż zmartwionego. – Czy któryś z panów potrafi powozić? Klacz to nie motor. Proszę mi wybaczyć, że o to pytam, ale ona się przeraziła i nie dowierzałbym jej za bardzo.

– Niech się pan tym nie martwi. Sam będę powoził. Proszę wsiąść do samochodu. – Głos nadinspektora, pełen autorytetu, nie był jednak wrogi, i przedsiębiorca pogrzebowy od razu zorientował się, że wywarł na nim pewne wrażenie.

– Bardzo proszę – zgodził się uprzejmie. – Jestem do pańskiej dyspozycji. Czy mam iść pierwszy, panie Luke?

Bez słowa wsiadł do furgonetki i opadł na miejsce opróżnione przez Yeo. Kiedy zdjął ociekający wodą kapelusz, znalazł się twarzą w twarz z Luggiem. Najwyraźniej był tym zaskoczony, jednak nic nie powiedział. Piękną siwą głowę w aureoli wijących się włosów trzymał podniesioną wysoko, ale jego twarz nie promieniała już agresywnym zdrowiem, a oczy miały zamyślony wyraz.

.Procesja natychmiast ruszyła w drogę; powoził Yeo, obok niego na koźle siedział Campion Wiatr wiejący teraz z tyłu dął w ceratowe płachty, które tworzyły wokół ich ramion czarne skrzydła. W świetle lśniły i trzepotały jak żagle, stwarzając złudzenie, że czarny wóz porusza się z niezwykłą szybkością.

Mijali skąpane w deszczu miasto i gdy w milczeniu wracali tą samą drogą do komisariatu na Barrow Road, w obu pojazdach panował nastrój narastającego podniecenia.

Na miejscu Luke przekazał zatrzymanego policjantowi, który wybiegł im na spotkanie, a potem w towarzystwie Lugga podszedł do wozu, który właśnie się zatrzymał.

– Zachowuje się bardzo spokojnie – stwierdził bez żadnego wstępu.

– Ja też sobie to pomyślałem. – W głosie- Yeo brzmiała niepewność, obaj spojrzeli na szczupłą postać Campiona, teraz prawie niewidocznego w ociekającej wodą pelerynie z ceraty.

Campion nic nie powiedział. Zsiadł spokojnie z kozła i poszedł na" tył wozu. Gdy konstabl odebrał lejce, pozostali ruszyli w ślad za nim. Zdążył już otworzyć klapę i latarką oświetlał znajdującą się wewnątrz trumnę. Była czarna, błyszcząca, niezwykle duża i bogato złocona jak królewska kareta.

– Przecież to ta sama, szefie. – Głos Lugga był bardziej chrypliwy niż zwykle, ręką dotknął ostrożnie drewna. – Zawiasy muszą ani chybi być wpuszczone w brzegi. Wcale ich nie widać. Z tego Jasa to prawdziwy artysta.

Yeo również wyciągnął z kieszeni latarkę.

– Wydaje mi się zupełnie normalna – oświadczył wreszcie. – Niech mnie kule biją, jeśli mi się ta cała heca podoba, Campion, ale niech Luke decyduje.

. Inspektor zawahał się i spojrzał na Campiona, rozterka wyraźnie malowała się w jego głęboko osadzonych oczach. Twarz Campiona, jak zawsze u niego w chwilach decydujących, była bez wyrazu.

– I ja tak sądzę – powiedział cicho. – Niech więc decyduje i otworzy trumnę.

W komisariacie inspektor, Campion i Lugg ustawili dwa drewniane krzesła tak samo, jak to widzieli w pokoju na zapleczu apteki.

Po jakichś pięciu minutach inspektor Luke, sierżant Dice i dwóch konstabli weszło powoli niosąc lśniącą trumnę. Ustawili ją ostrożnie na krzesłach i cofnęli się, a Yeo, który towarzyszył im z rękami, schowanymi głęboko w kieszeniach, zaczął gwizdać coś pod nosem ponuro i fałszywie.

– Waga jest jak trzeba – powiedział do Luke'a.

Jego podwładny spojrzał na niego zmieszany, dając do zrozumienia, że pojął aluzję. Jednak podjął decyzję i nie mógł się już cofnąć. Skinął na sierżanta.

– Wprowadźcie go.

Trwało to dłuższą chwilę, zanim usłyszeli na korytarzu kroki przedsiębiorcy i jego eskorty. Bowels szedł tak samo pewnie jak towarzyszący mu policjant, a kiedy znalazł się w pokoju, z gołą głową, bez ciężkiej peleryny woźnicy, wyglądał niezwykle czcigodnie.

Wszyscy uważnie śledzili jego twarz, gdy spojrzał na trumnę, ale mogli tylko stwierdzić, że znakomicie nad sobą panuje. To prawda, że stanął jak wryty i kropelki potu wystąpiły mu na czoło, ale był raczej oburzony niż przerażony. Z nieomylnym instynktem zwrócił się do Yeo.

– Tego, proszę pana się nie spodziewałem – powiedział cicho. – Może to bezczelność z mojej strony tak mówić, ale to nieładnie. – Słowa te zawierały zarówno pogardę dla odrażającego pomieszczenia, bezceremonialnego obchodzenia się ze zmarłym, sponiewierania praw obywatelskich i w ogóle samowoli władz. Oto stał przed nimi uczciwy, zgorszony człowiek interesu.

Luke spojrzał mu prosto w oczy i starał się jednak – zdaniem Campiona – patrzeć spokojnie, bez wyzwania.

– Otwórz ją, Bowels.

– Ja mam otworzyć trumnę, proszę pana?

– I to zaraz. Jeśli ty tego nie zrobisz, my cię wyręczymy.

– Ależ nie, nie, oczywiście, że to zrobię, panie inspektorze. Pan nie wie, co pan mówi. – Jego gotowość o wiele bardziej była zaskakująca niż pełne oburzenia protesty. – Zaraz to zrobię, muszę robić to, co mi pan każe. Znam swój obowiązek. Ale jestem zaskoczony, zupełnie zaskoczony. Nie mam nic więcej do powiedzenia. – Urwał i rozejrzał się wkoło z niesmakiem. – Czy dobrze zrozumiałem, że mam to zrobić tutaj, proszę pana?

Yeo znowu zaczął bezgłośnie gwizdać. Najwidoczniej nie orientował się, że wydaje jakieś dźwięki. Wpatrywał się intensywnie w szeroką różową twarz, w chytre małe oczka i nieprzyjemne usta.

– Tutaj,, i to natychmiast. – Luke był stanowczy. – Masz przy sobie śrubokręt?

Jas nie usiłował już dłużej grać na zwłokę. Pogrzebał w kieszeni i kiwnął potakująco głową.

– Mam, panie inspektorze. Nigdy nie ruszam się bez narzędzi. Jeśli panowie pozwolą, zdejmę marynarkę.

Patrzyli, jak się powoli rozbiera i zostaje w białej koszuli ze staroświeckimi mankietami. Starannie wyjął złote spinki i położył je na brzegu biurka, potem podwinął rękawy, ukazując mięśnie atlety.

– Jestem gotów, ale jeszcze jedno.

– Mów, człowieku – wtrącił się Yeo, mimo iż zamierzał się trzymać zupełnie na uboczu. – Masz pełne prawo mówić, co chcesz. O co chodzi?

– Chciałbym, proszę pana, mieć kubeł z wodą, a do tego trochę lizolu, żeby obmyć ręce.

Kiedy wysłano konstabla po kubeł, wyjął dużą chustkę do nosa, równie nieskazitelnie białą jak koszula i złożył ją po przekątnej

– Ten dżentelmen zmarł na jakąś ciężką chorobę – rzucił w przestrzeń. – Proszę stać nieco dalej przez pierwszych kilka minut. Ze względu na własne dobro. Macie, panowie, swoje obowiązki do wykonania, ale nie trzeba ryzykować więcej niż konieczne. Jestem pewien, że mi to wybaczycie.

Chustką owinął sobie dolną część twarzy i zanurzył ręce w zwyczajnym białym kuble, który mu przyniósł konstabl. Potem strzepnąwszy przenikliwie woniejący płyn na podłogę zabrał się do roboty. Jego silne ręce sprawnie pracowały przy śrubach, które były osadzone w stalowych gniazdkach i odkręcały się z łatwością, ale było ich bardzo dużo, a on każdą starannie odkładał rzędem koło spinek.

50
{"b":"109681","o":1}