Литмир - Электронная Библиотека

Pochylając się po nią strącił inne, zrobił ruch, żeby je podnieść, ale zmienił zamiar i wyprostował się z gestem rezygnacji.

– Wejdź! – powtórzył, a ton jego głosu wprawił w wibrację struny pianina. -.Wejdź w tej chwili!

Do pokoju weszła powoli Kłytia White, blada, z podkrążonymi oczami, błękitnoczarne włosy, zwykle gładko zaczesane, były potargane, a brzydka sukienka zwisała niedbale.

– Kapitan poszedł na górę – powiedziała tak cicho, że ledwie ją słyszeli.

– Nic mnie to nie obchodzi.- Zamknął drzwi i oparł się o nie, rozkrzyżowawszy się na nich w sztucznej, choć nieświadomie, pozie. Jego usta, zwykle blade i zaciśnięte, teraz zaróżowiły się. Nagie oczy bez okularów sprawiały wrażenie niewidzących. Był bliski łez. Nareszcie dał się słyszeć jego nieprzyjemnie brzmiący, donośny głos:

– Nieszczęsna dziewczyno!

Byli świadkami sceny z kiepskiego melodramatu, całkowicie absurdalnej a jednak zdumiewającej szczerością. Jego cierpienie było wprost namacalne.

– Wyglądasz jak moja siostra, kiedy ją zobaczyłem pierwszy raz. – Akcentował ostatnie sylaby nie zdając sobie z tego sprawy, a urywane słowa i nieprzyjemny głosy, sprawiały, że wymówka przekształciła się w gwałtowny atak. – Była czysta jak ty. Ale kłamała. Wymykała się, by potajemnie uprawiać miłość na ulicach jak dziewka.

Nie był ani aktorem, ani adonisem, a jednak budził raczej lęk niż śmieszność. Campion westchnął. Charlie Luke poruszył się.

Kłytia stała sztywno przed swym oskarżycielem. Jej ciemne oczy patrzyły bacznie i z przejęciem, jak oczy dziecka, które wiele przeżyło. Sprawiała wrażenie raczej zmęczonej niż przestraszonej.

– Ona wyszła za mąż za mojego ojca – powiedziała nieoczekiwanie.- Niech wujek nie opowiada, że oszukiwała, tak jak się o mnie opowiada. Ja nie uprawiam w parku miłości.

– Ani na publicznym korytarzu, ani w szpitalu. – Jego pogarda była pełna udręki. – Czynisz to, bo się nie możesz temu oprzeć. Siedzi w tobie jad. Rozgorączkowane dłonie w burzliwej ciemności i kroki ciekawskich przechodniów. Czy wiesz, że mi jest mdło z powodu ciebie! O Boże, napawasz mnie wstrętem! Napawasz mnie wstrętem! Czy słyszysz?

Dziewczyna była wstrząśnięta. Pobladła jeszcze mocniej i zacisnęła usta. Bezwolne pochylenie ciała wyrażało rezygnację nierozumianej młodości.

Spojrzała mu w oczy i przekorny słaby uśmieszek, którego nie mogła opanować, przemknął po jej twarzy.

– Wcale tak nie jest – powiedziała. – Wiesz wuju, wydaje mi się, że ty nic na ten temat nie wiesz, tyle tylko coś przeczytał w książkach.

Zachwiał się,, jakby go uderzyła w twarz, a Campion, który rozpoznał coś znajomego w tym wybuchu, wpatrywał się w niego intensywnie.

Lawrence'a oczywiście rozzłościło to jeszcze bardziej.

Rzucił się w stronę kominka.

– Owszem, czytałem i to nawet dużo. – Schwycił kopertę z kominka i rzucił w jej stronę. – Czy

Skwapliwość, z jaką chwyciła kopertę, sprawiła, że jej zdziwienie było przekonywające. Zdumiona spojrzała na adres.

– Oczywiście, że nie. To nie jest mój charakter pisma.

– Nie? – Pochylił się w jej kierunku z rozpaczą. – Nie? A więc nie jesteś odpowiedzialna za te wszystkie anonimowe listy, które sprowadziły na twoją rodzinę ten straszny rozgłos?

– Nie. – Kiedy zrozumiała oskarżenie, krew napłynęła jej do twarzy. W tej chwili wyraźnie się go bała, a oczy jej zrobiły się czarne i wielkie. – To podłość, co mówisz.

– Podłość? O Boże! Dziewczyno, czy ty wiesz, co piszesz? O Boże'! Z jakich zakamarków podświadomości czerpiesz taki brud? Przeczytaj i wreszcie, na miłość boską, przyznaj się!

Stała niepewnie, z kopertą w dłoni. Zmarszczyła czoło i było tak oczywiste, że wątpi w jego normalność, jakby to głośno powiedziała. Wreszcie wyciągnęła z koperty złożony, brudny świstek, ale ciągle go nie rozkładała.

– Uczciwie mówię, że nigdy, przedtem tego nie widziałam – zaczęła stanowczo, ale bez wiary, że go przekona. – Mówię, wujku, świętą prawdę. Nigdy tego nie widziałam i naprawdę nie jestem tego rodzaju osobą, żeby pisać anonimowe listy. Czy nie-rozumiesz, ze to wszystko, cos tu naopowiadał o młodości, wcale się.do mnie nie odnosi?

– Czytaj, Klytio. – Głos mu się załamał. – Zrobiłaś to i musisz zdać sobie sprawę, jakie to okropne. To twoja jedyna szansa. Zmuszę cię, żebyś to zrozumiała.

Otworzyła kartkę, spojrzała na nią i wyciągnęła rękę na całą długość.

– Nie mam na to ochoty. – W swoim szlachetnym oburzeniu jeszcze bardziej przypominała pannę Evadne. – Czy nie widzisz, że popełniasz fatalną pomyłkę? Nie masz najmniejszego prawa tak mnie traktować. Nie pozwolę na to. Natychmiast weź tę odrażającą kartkę albo ją wrzucę w ogień..

– Przeczytaj. Przeczytaj mi głośno.

– Nie przeczytam.

– Czytaj!

Charlie Luke wyszedł szybko na środek pokoju i schwycił list. Był ogromnie wzburzony.

– Dosyć tego. – W jego głosie zabrzmiała wielka siła.

Wyglądał jak anioł zemsty we współczesnym moralitecie.

Było typowe dla Lawrence'a Palinode, iż nie zauważył, że Luke nie wszedł przez drzwi.

– Nie słyszałem, żeby pan pukał – powiedział z godnością. Była to zapewne jedyna uwaga, jaka mogła zaskoczyć Luke'a w tym momencie. Otworzył usta i zamknął z powrotem, bez słowa, jednak jego pełne dezaprobaty spojrzenie było jak sztylet.

Stał mierząc wzrokiem Lawrence'a przez jakieś piętnaście sekund, zanim spojrzał na Kłytię. Była o wiele bardziej wzburzona niż wuj, ale udawała butę. Gambit Luke'a zaskoczył ją zupełnie.

– Czy masz jakieś ubranie wyjściowe? – spytał. – Wytworne szmatki, które nosisz, jak się masz spotkać ze swoim chłopcem?

Skinęła głową z poczuciem winy.

– Idź i włóż je. Już czas, żebyś dała temu spokój, jak myślisz? – Szerokim gestem ręki ogarnął zarówno wszystkie rodzinne autorytety, jak też inwektywy Lawrence'a na temat stanu umysłowego towarzyszącego dojrzałości płciowej. – Mam w swojej dzielnicy siedemnastoletnie dziewczyny, które od kilkunastu miesięcy są dobrymi żonami i matkami – dodał jakby dla wyjaśnienia. Kiedy zwracał się do Kłytii, cechowała go łagodność i rozsądek.

Mimo różnicy wieku doskonale ją rozumiał. A ona była tego w pełni świadoma.

– Oczywiście, ma pan-rację – powiedziała. – Tak, zaraz się przebiorę.

– Gdzie idziesz? Gdzie idziesz, pytam! – Lawrence ruszył za nią chwytając ją za ramię.

Uwolniła się łagodnie, prawie uprzejmie.

– Żeby wyglądać odpowiednio na mój wiek, wujku. Zaraz wracam.

Stał patrząc tępo na zamknięte drzwi, aż wreszcie odwrócił się i dopiero teraz stwierdził, że w pokoju znajduje się również Campion.

20. Dużo słów

– Wcale nie jestem zachwycony pańskim wtargnięciem tutaj. Wcale nie. – Lawrence wzruszył ramionami z oburzeniem, ale zaraz na jego twarzy pojawił się charakterystyczny, zawstydzony, uśmiech. Usiadł przy tym krańcu stołu, który pełnił rolę biurka, przewracając mały kałamarz. Wytarł plamę bibułą, którą najwidoczniej trzymał w pogotowiu na takie okazje, i dalej ciągnął swoją przemowę, a głos jego to nabierał siły, to. cichł – jak zepsuty głośnik.

– Odbyłem bardzo ważną rozmowę z przedstawicielką mojej rodziny. Proszę nie nadużywać swoich przywilejów zawodowych. Bardzo o to proszę. – Jego długa czerwona szyja chwiała się jak -tyczka obarczona ciężarem. – Pan ma mój list, inspektorze. Proszę mi go oddać.

Charlie Luke spojrzał na kartkę trzymaną w ręku.

– Chce pan przez to powiedzieć, że pan to napisał? – spytał bezceremonialnie.. -

Krótkowzroczne oczy rozszerzyły się z zaciekawienia.

– Ja? Chyba w przystępie aberracji. Ciekawa to teoria, ale nie do utrzymania. Nie. Proszę mi to oddać. W obecnej sytuacji uważam ten list za dość ważny dokument.

– Ja również. – Charlie Luke schował papier do wewnętrznej kieszeni.

Policzki Lawrence'a Palinode pokryły się czerwonymi plamami.

– To nieuczciwe – zaprotestował. – Ma pan przecież wszystkie pozostałe listy.

38
{"b":"109681","o":1}