Литмир - Электронная Библиотека

– Pan Lawrence Palinode?

– Tak.

– W sypialni panny Ruth?

– Tak. Tutaj leży zmarła, przykryta prześcieradłem, a tuż obok jej brat – opanowany, choć podniecony, nie wiem, czy wyraziłem się dość 'jasno – zmywa w staroświeckiej umywalni wszystkie filiżanki, szklanki i łyżki z całego pokoju. Właśnie zanurzał ostatnią w dzbanku i kiedy usłyszał trzask drzwi, odwrócił się gwałtownie jak złodziejaszek. Był bardzo grzeczny i uprzejmy, ale oczywiście ja zdążyłem zobaczyć swoje. Kiedy znalazłem się sam, obejrzałem sobie, co zmywał. Rozłożył wszystko na marmurowym blacie. Bardzo to zrobił starannie, trzeba to przyznać. I jawnie. – W głosie jego brzmiała jak gdyby nuta oburzenia.

– I to wszystko?

– Wszystko. Powiedziałem panu najprawdziwszą prawdę. Myślałem, że to może być ważne.

– Czy mówił pan o tym komukolwiek?

– Nikomu. To lekcja, której nauczyłem się jako dzieciak od ojca.,,Przedsiębiorcy pogrzebowi nie mówią więcej niż ich klienci" – takie było jego motto. Oczywiście, kiedy dostałem polecenie, żeby przeprowadzić ekshumację, przypomniałem to sobie, ale nikomu nie pisnąłem ani słówka. Minęło od tej pory trochę czasu, a ja mam na poparcie tego tylko własne słowa.

Była to oczywista prawda. Campion przeżuwał tę wiadomość i jej ewentualną wartość, kiedy Jas wstał.

– Czy mógłbym pana czymś poczęstować? Pan inspektor powiada, że mam w domu tylko płyny do balsamowania ciał, ale to żart w jego stylu.

– Nie, dziękuję, muszę już iść. – Campion wstał nieco za szybko. Jego gwałtowny ruch zaniepokoił Bowelsa, który spojrzał bacznie w kąt pokoju znajdujący się za plecami gościa.

Campion był zbyt doświadczonym starym wygą, żeby od razu spojrzeć w tym kierunku, ale kiedy starannie odstawił krzesło na miejsce, zanim ruszył za swoim nie protestującym gospodarzem w kierunku drzwi, spojrzał niby przypadkiem w bok i zdumiał się ogromnie. We wnęce, tuż obok pieca kuchennego, znajdował się duży stojący zegar szafkowy, a tuż obok niego, przyciśnięty do ściany, nie dalej niż cztery stopy od jego krzesła, stał jakiś człowiek. Tkwił zupełnie bez ruchu, pogrążony w cieniu i musiał już tam być podczas całej rozmowy.

Podczas gdy przedsiębiorca uprzejmie przytrzymywał mu drzwi, Campion wyszedł. Krok miał lekki i energiczny, twarz bez wyrazu. Bowels musiał być chyba pewny, że nie zauważył nic niezwykłego.

Kiedy jednak przechodził przez ulicę kiwając panu Jamesowi, dyrektorowi banku, który powitał go uprzejmie, zwiniętym parasolem, i miał właśnie torować sobie drogę wśród gapiów, którzy zaczęli się zbierać przed głównym wejściem Portminster Lodge, był dziwnie zamyślony.

Lśniąca czaszka i opuszczona dolna warga były bardzo wyraźne w mroku i Campion zaczął rozmyślać intensywnie nad dotychczas nie docenianą wszechobecnością pana Congreve'a.

17. Dużo gadania

– W porządku. Proszę nie mówić ani słowa więcej. Idę. I tak miałem pójść. Źle mnie pani zrozumiała, wobec tego idę sobie.

Campion zatrzymał się na progu w chwili, gdy ta rozmowa osiągnęła największe napięcie. Cłarrie Grace stał na środku kuchni w pozie nieświadomie teatralnej. Ubrany był do podróży.

Renee patrzyła na niego, odwrócona plecami do pieca. Była czerwona, roztrzęsiona, ale mimo wielkiego gniewu oczy jej jak zawsze były pełne zatroskania i dobroci.

– Och, na miłość boską, Clarrie! – zawołała. – Weź się w garść! Idź sobie, jeśli chcesz, tylko mi tu nie opowiadaj, że to ja ciebie wyrzuciłam, i nie krzycz tego na całą ulicę. Chyba wiesz o tym, że na zewnątrz pełno ludzi.

Clarrie zamknął usta i znowu je otworzył. Spojrzał na Campiona i doszedł do wniosku, że to niebiosa zesłały mu słuchacza.

– Kochana – powiedział do Renee – słodka kobieto, zrozumże, zastanów się, bądź rozsądna przez chwilę. Ja się tylko staram ci pomóc. Nie chcę, żebyś robiła z siebie wariatkę. Jeśli uważasz, że wtrącam się w nieswojo sprawy, bardzo mi przykro. – I wreszcie na zakończenie krzyknął prawie: – A w ogóle uważam, że jesteś postrzelona!

– Dość tego. – Jej głos był ostry i władczy. – Ani słowa więcej. Dosyć już powiedziałeś. Nigdy ci tego nie wybaczę, Cłarrie. On urządził całą tę scenę, Albercie – zwróciła się do Campiona – tylko dlatego, że powiedziałam. temu dziecku, żeby tutaj sprowadziła swojego chłopaka. Biedaczysko, gdzieś przecież będzie musiał pójść. Nie ma domu, nie ma pieniędzy, a w szpitalu nie będą go trzymać w nieskończoność. Najlepsza metoda, żeby skłonić dziewczynę do robienia głupstw, to odwrócić się do niej plecami i zostawić jej całą odpowiedzialność. No, powiedz mi, Albercie, co ty o tym myślisz?

Campion zorientował się, że ostatnia nadzieja, by zniknąć i zachować neutralność, rozwiała się bezpowrotnie.

– Nie bardzo rozumiem, o co tu chodzi – rzekł ostrożnie. – Czy o Kłytię i Mike'a Dunninga?

– Ależ tak, oczywiście, mój kochany. Nie bądź niemądry. – Jej szorstkie słowa trzasnęły jak uderzenie batem.- Nie zamierzam przecież prowadzić przytułku dla sierot.

– A ja myślałem, że tak – mruknął rozwścieczony Cłarrie i Renee od razu zwróciła się znowu do niego.

– Okropnie mnie męczycie, wy mężczyźni. Oto miła dziewczyna, pełna macierzyńskich uczuć, nie śmiej się. Clarrie, młoda, niezaradna, przerażona, nie wie, co ma robić z tym biednym chorym chłopcem. Gdyby był tutaj, u mnie, mogłabym się nim zaopiekować. A jeśli on jest dla niej nieodpowiedni, a trudno to stwierdzić, dopóki się go nie pozna, można by go jej wyperswadować, spokojnie, rozsądnie, po chrześcijańsku…

Clarrie parsknął jak narowisty koń.

– A więc zamierzasz dokuczyć tym biednym dzieciom. To coś zupełnie nowego. O tym mi nie wspomniałaś.

– Głupstwa pleciesz! Staram się tylko tak o nią dbać, jakby była moją własną córką.

Cłarrie usiadł przy stole, oparł.o niego ręce i złożył na nich głowę nie zdejmując nawet kapelusza.

– Dlaczego?

– Dlaczego?

– Tak, dlaczego? Dlatego, że to wariacki pomysł. Niech pan posłucha, panie Campion, pan najlepiej osądzi.

Chciałem wytłumaczyć tej niemądrej, upartej kobiecie, którą kocham jak rodzoną matkę, że nie może dbać o wszystkich ludzi potrzebujących pomocy. To chyba rozsądne, prawda? Czy to nie^ jest rozsądne?

Reakcja Renee była nieoczekiwanie gwałtowna.

– Świnia! – Przewróciła oczami, najwidoczniej chcąc oddać wizerunek świni. – Po prostu zwykłe prosię! Och, to nie twoja wina. Twoja matka, a moja przyjaciółka, bardzo porządna kobieta, była dziewczyną o najlepszym sercu pod słońcem. Ale twój tatuś! Mam go przed oczyma jak żywego. Szczur, to był zwykły szczur!

Cłarrie Grace nie usiłował nawet bronić ojca: nagle posmutniał i robił wrażenie złamanego. Zdaniem Campiona, to był cios poniżej pasa. Najwidoczniej Renee też tak pomyślała, bo miała minę, jeśli nie przepraszającą, to przynajmniej taką, jakby chciała siebie usprawiedliwić.

– Bardzo brzydki zwyczaj podglądać, co inni dostają. I co z tego, jeśli tym na górze dam nieco więcej, niż za to płacą? Stać mnie na to i nikomu nic do tego. Dżentelmen nie węszy dokoła i nie stara się wysondować starego Congreve'a z, banku, jaki jest stan mego konta.

– To oczywiste kłamstwo – zaprotestował Cłarrie. – Poza tym Congreve nie jest skłonny do zwierzeń. To raczej on stara się mnie czasem Wysondować. To on nawiązał ze mną znajomość, o czym zresztą ci powiedziałem, i to tyś twierdziła -przerwij mi, jeśli się mylę – ze ludzie z banku zawsze są wścibscy.

– Wijesz się jak piskorz. – Uśmiechnęła się słabo do Campiona. – Wiem, co robię – powiedziała.

– Jeśli tak, to w porządku. – Cłarrie był wyraźnie zmęczony. – Usiłowałem tylko obronić ciebie, ty stara dziwaczko. Widzę przecież, jak -pół tuzina tych starych wariatów bierze więcej od ciebie, niż daje. Nie chcę wiedzieć, dlaczego im na to pozwalasz, chociaż' może się to wydawać bardzo dziwne niektórym osobom. Zastanawiałem się tylko, czy możesz sobie na to pozwolić. Ponieważ powiedziałaś, że możesz, i zapewniłaś mnie, że nie skończysz jako ofiara dobroczynności publicznej, słowa więcej nie powiem. Utrzymuj sobie parę naszych zakochanych gołąbeczków, a ponadto połowę ulicy, jeśli chcesz, mnie to nic nie obchodzi.

34
{"b":"109681","o":1}