Литмир - Электронная Библиотека

– Czy to wszystko obejrzał pan sam osobiście, sierżancie?

– Tak, proszę pana. Nawet pogłaskałem konie.

– Co to za wóz do. przewożenia trumien? Czy to taki ponury wehikuł, który wygląda jak hebanowe pudełko do cygar na kółkach?.Od czasów dzieciństwa nic takiego nie widziałem.

– Doprawdy, nie widział pan? – W głosie Picota można było wyczuć, że uważa to za wielką stratę dla Campiona..-Ludzie tutejsi lubią, żeby im w ten sposób przywozić trumnę. Uważają, że to jakoś godniej, kiedy karawan nie przyjeżdża dwukrotnie. Bowels ma bardzo porządny taki wóz: stary, ale dobrze utrzymany. Wysokie siedzenie dla woźnicy. Wygląda bardzo przyzwoicie. Aha, jest jeszcze jedna rzecz, o której powinienem powiedzieć. Przez cały czas, kiedyśmy byli ze starym Bowelsem, pocił się jak ruda mysz. Odpowiadał na pytania szczerze i wszystko znaleźliśmy w największym porządku. Wykazywał najlepszą wolę, prowadził nas wszędzie bez szemrania i był niezwykle grzeczny; ale się pocił.

– Jaki wniosek pan z tego wyciąga, sierżancie? Ze był zaziębiony? – Charlie Luke był nieludzko zmęczony.

– Nie, panie inspektorze. – W głosie Picota brzmiała wyraźna wymówka. – Wydaje mi się, że był śmiertelnie przerażony. Ale nie wiem dlaczego. Oczywiście wzmiankuję o tym w moim raporcie. Dobranoc panom.

Inspektor sięgnął po kapelusz.

– Chyba pójdę do domu – powiedział. – Panna Ruth została otruta, chłopak Kłytii oberwał po głowie, Tata Wilde zabił się, kapitan wyłączył się, Jas jest niewinny, ale poci się, a my ciągle jesteśmy tam, gdzieśmy byli na początku. Cholerny świat! Nie wiemy nawet, kto pisał te pełne jadu anonimy. – Och, to mi coś przypomina – powiedział Campion. – Nie dałem panu ostatniego listu, jaki otrzymał doktor. Mam pewną myśl w- związku z tym. – Wyciągnął kartkę z kieszeni marynarki i rozłożył ją na kapie łóżka koło siebie.

Akapit, który go interesował, znajdował się przy końcu.

Przeczytał go głośno:

– …Obserwują ciebie, ty jesteś winien wszystkim nieszczęściom i kłopotom Bóg jeden 'to wie amen, szkło powiada: nie zapomnij…

Spojrzeli sobie z Lukiem w oczy.

– Natrafiłem na to już przedtem – powiedział. – To mówiące „szkło" może oznaczać kryształ, kryształową kulę. Czy macie tutaj w dzielnicy jakichś jasnowidzów, wróżki?

Luke usiadł gwałtownie, w zwieszonej ręce trzymając kapelusz.

– Mam na myśli kapitana i kobietę, na którą czekał przy skrzynce pocztowej – mówił powoli Campion. – On nosi stosunkowo nowy pierścionek z małym szmaragdem. Dziwaczny kamień dla mężczyzny w jego wieku, ale Renee powiedziała mi, że urodził się w maju, a ja wyczytałem w „Poradniku dla Kobiet", że jeśli urodzeni w maju chcą Zapewnić sobie szczęście, powinni nosić coś zielonego najlepiej szmaragdy. To człowiek skoncentrowany tylko na sobie, mający dużo czasu. – Popatrzył na uważnie słuchającego Luke'a. – Nikt się nie dowiaduje tylu rzeczy, co wróżki od swoich klientów. Mogę sobie wyobrazić niemądrą przyjaźń, o zabarwieniu lekko seksualnym, pomiędzy mężczyzną tego pokroju a zwariowaną, niezbyt uczciwą kobietą, liczącą pięćdziesiąt, sześćdziesiąt lat, którą często odwiedza i której paple wszystko o sobie i o innych. Kiedy sprawa zrobiła się głośna i zaczęto szeroko komentować te listy, musiał nabrać podejrzeń. Może nawet doszło do kłótni. Może zagroziła, że i jemu prześle list. Nie wiem. Kiedy Lawrence zapytał go o list, z pewnością stracił głowę.

Luke siedział bez ruchu, wyglądał, jakby skamieniał, a kiedy się wreszcie odezwał, mówił bardzo cicho:

– Powinienem złożyć wymówienie.

– Pan ją zna?

– Trochę! – Wstał, nadal patrząc na Campiona z respektem. – Wiedziałem nawet, że ją raz odwiedził. Jeden z moich ludzi powiedział mi, że widział go wychodzącego z jej domu. To było na samym początku sprawy. Ale ja o tym na śmierć zapomniałem. Pan to wywnioskował tylko na podstawie rozumowania, podczas gdy ja miałem informację w ręku i nie wykorzystałem jej.

– Może się mylę. – Campion robił wrażenie, ze mu przykro z powodu gwałtownej reakcji, z jaką spotykał się jego sukces.

– Ależ nie! – Charlie Znowu się ożywił. W przeciągu kilku chwil znowu wróciła mu energia i ubyło mu z' dziesięć lat. -Ma pan rację co do tej wróżki. Nazywa siebie Córą Faraona. Wróży za dziesiątkę. Zostawiliśmy ją w spokoju, ponieważ robiła wrażenie zupełnie nieszkodliwej. – Na twarzy inspektora malowało się wielkie skupienie; szukał w pamięci odpowiedniego obrazu. – Ależ tak! – zawołał z przekonaniem. – Tak, to ona. Nazywa się naprawdę… niech sobie przypomnę… nazywa się, Boże Wszech-

– mocny! – Oczy jego rozszerzyły się ze zdumienia. – Czy pan wie, kim ona jest, panie Campion? Ona jest siostrą, do diaska, musi być jego siostrą! Nazywa się Congreve! To siostra starego Wargacza z banku. O Boże, nie pozwól mi umrzeć, zanim tam pójdę!

Był tak przejęty, że nie słyszał nawet uporczywego pukania do drzwi, które nagle się otworzyły i na progu ukazała się zachwycająca, choć może nie w porę, Kłytia White. Nie uświadamiając sobie, że pojawiła się w krytycznym momencie, stała w całej krasie swej urody patrząc na Lukę^, trochę przelękniona, a trochę wyzywająca. Dopasowana sukienka uwydatniała wdzięki jej młodego ciała. Szeroka spódnica była może nieco zbyt szeroka, fantazyjnie zawiązana szarfa w kropki sprawiała, że wyglądała jak przebrany kociak, zaś elegancki kapelusik siedział może zbyt prosto na jej starannie uczesanych włosach.

– No jak? – spytała bez tchu.

Charlie Luke zatrzymał się, choć spieszno mu było do obowiązków służbowych. (Campion jeszcze nigdy nie czuł do niego tak wielkiego szacunku jak w tej chwili). Stał oglądając ją uważnie, zmrużywszy oczy, skoncentrowany tylko na niej.

– Wiesz, co ci powiem – odezwał się w-reszcie. – Zdejmij tę szarfę, a w niedzielę wezmę cię do kina.

22. Supły się rozplątują

Charlie Luke pojawił się znowu rankiem w dniu, na który zapowiedziane zostało przyjęcie panny Evadne. Campion leżał jeszcze w łóżku, ale już nie spał.

Obudził się z dręczącym w podświadomości pytaniem. Im bardziej się nad nim zastanawiał, tym bardziej oczywiste i proste się wydawało.

Spojrzał na zegarek, była za piętnaście siódma. W tej samej chwili uświadomił sobie, że w domu panuje nie zwykły ruch, ale wielkie zamieszanie. Włożył prędko szlafrok i otworzył drzwi swego pokoju. Od razu uderzył go dziwny zapach, świadczący wyraźnie o tym, że panna Jessica znowu gotuje. Nie zdążył się nad tym głębiej zastanowić, gdyż stojąca na podeście panna Roper uderzyła właśnie Luke'a w policzek. Była zła jak kokosz, której przeszkadzają wysiadywać jajka…

Inspektor, szary ze zmęczenia, ale mimo to w dobrym humorze, podniósł ją za łokcie i trzymał w powietrzu nad ziemią, wymachującą nogami.

– No, cioteczko – mówił – bądź grzeczna, bo inaczej przyślę tu do ciebie prawdziwego policjanta w hełmie.

Panna Roper zupełnie osłabła, kiedy ją wreszcie postawił na ziemi, ale nadal tarasowała mu drogę.

– Jeden z pańskich ludzi siedział przy nim całą noc, a ja i Clarrie męczyliśmy się z nim przez cały ranek. Teraz śpi i nie pozwolę go panu obudzić; to chory człowiek.

– Pewno że chory, ale ja muszę się z nim zobaczyć.

Renee powitała Campiona jak wybawiciela.

– Och, kochany – powiedziała – wpłyń na tego głupca, żeby nabrał trochę rozsądku. Kapitan miał wypadek. Nie często mu się to zdarza, ale jak się zdarzy, to go zupełnie zwala z nóg. Charlie wpadł na idiotyczny pomysł, że to kapitan pisał te anonimowe listy, czego -z pewnością nie mógł zrobić," mogę za to ręczyć, chociaż teraz miałabym ochotę ukręcić mu ten stary, głupi łeb. Położyłam go spać i przez najbliższych kilka godzin nie będzie w stanie z nikim rozmawiać. Proszę go zostawić w spokoju. Nie może nawet utrzymać się na nogach, a co dopiero uciec.

Dziwny odgłos dobiegający zza drzwi za nią potwierdził jej diagnozę; zatrzepotała rękami jak ptak.

42
{"b":"109681","o":1}