Spojrzał na nią serdecznie.
– Niech się pani nie martwi. To nie pani pogrzeb. Ale poważnie mówiąc, nie wiem.
W tym momencie wyglądała bardzo staro i krucho. Pod warstwą pudru na kościach policzkowych i na nosie można było dostrzec siateczkę czerwonych żyłek.
. – Bardzo mi się to wszystko nie podoba – mówiła cicho. – Boję się trucizny. Wie pan, całą żywność trzymam zamkniętą na klucz. Staram się nie spuszczać, jej z oczu, dopóki nie zostanie zjedzona. Porter może pan pić spokojnie. Moja stara służąca przyniosła go przed chwilą l razem z Clarrie'em otworzyliśmy butelkę.
Nagle – jak gdyby ktoś uniósł pokrywę kotła – ujrzał, całą grozę, jaką ukrywała pod poborami tej wesołej, nic nie znaczącej rozmowy. Groza to rozprzestrzeniała się po jasno oświetlonej kuchni jak ciemna, zła chmura, tłumiąc wszystkie inne reakcje: podniecenie, zainteresowanie, nienasyconą ciekawość policji, publiczności, prasy.
– Bardzo się cieszę, że pan przyszedł. Spodziewałam się tego. Równy z pana chłop. Nigdy panu tego nie zapomnę. No, chyba pościel się wywietrzyła. Pani L o v e!
– Pani mnie wołała? – Od drzwi dał się słyszeć głos starej kobiety, poparty mocnym siąknięciem,nosa i do kuchni, szurając nogami, weszła niskiego wzrostu kobieta w różowym fartuchu. Miała rumiane policzki, ciemnoniebieskie oczy, które mimo pewnego zamglenia patrzyły bystro, i skąpe włosy związane różową wstążką. Zatrzymała się w progu patrząc z zaciekawieniem na Campiona.
– Panin siostrzeniec? -spytała głośno. – Ale podobny, jak dwie krople wody. Powiadam, że podobny, jak dwie, krople wody.
– Bardzo się z tego cieszę – przerwała jej głośno panna Koper. – A teraz trzeba mu posłać łóżko..
– Posłać mu łóżko? -W głosie pani Love zabrzmiała taka nuta, jakby to jej ten wspaniały pomysł przyszedł do głowy. Nagle coś sobie przypomniała: – Ugotowałam owsiankę. Powiadam, że ugotowałam paniną owsiankę. Wsadziłam do dogrzewacza i zamknęłam na kłódkę. Klucze na zwykłym miejscu. – Uderzyła się w chudą pierś.
Clarrie, który wszedł za nią, zaczął się śmiać niepowstrzymanie a ona odwróciła się w jego stronę; wyglądała – myśl ta uderzyła nagle Campiona – jak kot przebrany za lalkę
– Panu do śmichu. – Donośny głos z wyraźnym londyńskim akcentem mógł dobiegać ze szczytu domu. – Ale nigdy nie dosyć ostrożności. Powiadam, że nigdy nie dosyć ostrożności..
Odwróciła się do Campiona i spojrzała na niego z błyskiem w oczach.
– On nic nie rozumie – stwierdziła, wzruszając ramionami pod adresem aktora. – Niektórzy mężczyźni to nic nie potrafią zrozumieć. Ale trzeba mieć trochę oleju w głowie, jak człowiek chce się utrzymać na powierzchni. Jestem tutaj tylko dlatego, że moi przyjaciele myślą, że jestem w pubie. Mój Stary powiada, że nie chce, żeby mnie ludzie wzięli na języki i żebym miała-do czynienia z policją, i tak dalej. Ale ja nie mogę pozwolić, żeby mojej paniuni działa się krzywda, więc przychodzę późnym wieczorem, powiadam, że przychodzę późnym wieczorem.
– Tak, to racja, ta poczciwina przychodzi zawsze wieczorem – zachichotała Renee, ale w jej głosie zabrzmiało wzruszenie.
– Z moją panią przyszłam z tamtego domu – oświadczyła tubalnym głosem pani Love. – Inaczej bym tu nie była. Z całą pewnością nie! Zanadto tu niebezpiecznie. – Osiągnąwszy jeden efekt, sięgnęła po drugi. – A mam co robić. – Machnęła wstążką w kierunku Clarrie'ego, który sięgnął do ronda wyimaginowa-nego kapelusza, co sprawiło, że roześmiała się głośno jak psotne dziecko.- Pan Clarrie to potrafi mnie zabawić – powiedziała do Campiona. – Powiadam, że pan Cłarrie potrafi mnie zabawić. Czy te koce mam wziąć? A gdzie powłoczki na poduszki? Zapastowałam podłogę. Powiadam, że zapastowałam podłogę.
Człapiąc wyszła z kocami. Za nią Renee niosąc naręcze bielizny.
Clarrie Grace usiadł znowu i pchnął w stronę przybysza szklankę i butelkę.
– Nie uwierzyliby komikowi, który by naśladował ją w music-hallu – zauważył. – Osiemdziesiątka na karku, a wciąż pełna energii. Pracuje jak wół. Przestanie dopiero, kiedy padnie trupem. Razem z Renee wykonują całą pracę domową. Ona wprost kocha tę robotę.
– Co jednemu smakuje, to drugiego struje – zrobił dość nieroztropną uwagę Campion.
Clarrie w pół gestu zatrzymał szklankę w powietrzu.
– Mógłby pan to wykorzystać – powiedział poważnie- – Bądź co bądź jest pan prawnikiem, nieprawdaż?
– To utrudnia jeszcze bardziej całą sprawę – mruknął Campion.
Cłarrie Grace roześmiał się. Miał uroczy uśmiech, kiedy był naprawdę 'czymś rozbawiony, i nieprzyjemny dla celów grzecznościowych i zawodowych;
– Wie pan – zaczął od niechcenia – Renee znam od moich szczenięcych lat i ani rusz nie mogę sobie przypomnieć, żeby miała siostrzeńca. Powinienem był dawniej o panu słyszeć. Nie ulega kwestii, Renee to nadzwyczajna kobieta. – Zawahał się i po chwili ciągnął dalej: – Niech mi pan nic nie mówi, jeśli pan nie chce. Żyjmy i dajmy żyć innym. To było zawsze moją naczelną dewizą. Chcę przez to powiedzieć, że nigdy mnie nic nie było w stanie zdziwić. W moim zawodzie nie mógłbym sobie na to pozwolić, a śmiem twierdzić, że pan w swoim również. Zdziwienie jest kosztowne, oto, co mam na myśli. Pański ojciec nie był naprawdę jej bratem, co?
– Tylko w pewnym sensie – wyjaśnił Campion mając na myśli bez wątpienia powszechne braterstwo ludzi.
– Wspaniale – w głosie Clarrie'ego brzmiał zachwyt. – Znakomicie. Ja to wykorzystam. Nie wolno tego zmarnować. „W pewnym sensie." Ale z pana żartowniś! Wszystkich nas pan tu rozweseli! – Nagle jego nerwowe podniecenie jakby wyparowało. – Niech pan podtrzymuje swoje siły – powiedział.wskazując gestem ręki na butelkę. – Do butelek dostać się nie mogą.
– Kto taki?
– Rodzinka, ci tam Pally-ally na górze. Jak Boga kocham, chyba pan nie przypuszcza, że Renee albo ja… czy nawet kapitan, „wybacz-że-nie-zdejmuję-rękawiczek" – tak go nazywam – moglibyśmy kombinować coś z chemikaliami. Mój drogi, gdybyśmy nawet mieli na to dość sprytu, to zabrakłoby nam inicjatywy, jak powiadają królowe. Jesteśmy przeciętni. Całkiem w porządku. Znamy się od niepamiętnych czasów. To z pewnością ta rodzinka Allyeh-pallyeh. Ale do piwa nie mogą się dostać… Proszę, ta butelka nie była jeszcze otwierana.
Ponieważ jego honor tego wymagał, Campion napił się porteru, którego z całego serca nie znosił.
– Nie sądziłem, że w grę może wchodzić niebezpieczeństwo przypadkowego otrucia – zaryzykował nieśmiało. – Chciałbym znać fakty. Kilka miesięcy temu umiera pewna stara kobieta i policja dla sobie tylko znanych przyczyn każe dokonać ekshumacji. Jak dotąd nikt nie wie, jakie są wyniki badań laboratoryjnych. Śledztwo nie zostało jeszcze zakończone. Nie, nie sądzę, by istniały jakieś przesłanki świadczące o tym, że ktoś z domowników jest obecnie w niebezpieczeństwie, naprawdę jestem o tym prze- konany. Gdyby nie policja, nawet nie pomyślelibyście o truciźnie.
Clarrie odstawił piwo.
– Mój drogi panie, jest pan prawnikiem. Bez obrazy. I po prostu nie widzi pan sytuacji w zwykłym ludzkim świetle. Oczywiście, że wszystkim nam grozi niebezpieczeństwo! Wśród nas jest morderca. Nikogo nie powieszono. A poza tym co ze starszym panem: z bratem, pierwszą ofiarą? – Swoją dużą wymanikiuro-waną ręką wymachiwał jak kijem. – Umarł w marcu, prawda? Teraz z kolei policja jego wykopie. To logiczne. Gdyby tego nie zrobili, nigdy bym im tego nie darował.
Campion niezbyt był pewien, czy śledzi dokładnie tok myśli tamtego, ale to, co mówił, było przekonywające, przynajmniej ton jego wypowiedzi. Clarrie robił wrażenie zadowolonego z tej milczącej aprobaty.
– Będzie nafaszerowany jakimś paskudztwem – powiedział stanowczo – tak jak jego siostra. Powiadam, że w to wszystko zaplątana jest rodzina Allyeh-Pallyeh, taka jest moja teoria. – Był bardzo poważny. – To bije w oczy. Sam się pan przekona.
Campion poruszył się na krześle. Zaczynała go męczyć ta tyrada.
– O ile wiem, są bardzo ekscentryczni – mruknął.