Литмир - Электронная Библиотека

Nie popatrzyła mu w twarz, utkwiła wymowne spojrzenie w jego ręce. Chase zdjął natychmiast dłoń z ramienia dziewczyny.

– Więc…? – spytała natarczywie.

– Nie wiem, co rzec. Pani sobie nie życzy, abym tu był, a Rachel z kolei poprosiła mnie o pomoc i nie bardzo mogę jej odmówić.

– Dlaczego?

– Bo ona może liczyć wyłącznie na mnie. Pani z pewnością jej nie pomaga.

– Czyżby tego ode mnie oczekiwano? – warknęła Jessie. – Nie prosiłam, żeby tu przyjeżdżała.

– Nie, ale zrobił to pani ojciec.

– Chce pan wiedzieć dlaczego? – spytała cicho, choć w jej turkusowych oczach nadal szalała burza. – Słyszałam waszą rozmowę tamtej nocy i podam panu lepszy powód niż ten, który ona sobie wykoncypowała. Ojciec nienawidził Rachel tak bardzo, że chciał się na niej mścić jeszcze po śmierci. Chciał, żeby zobaczyła, co ze mną zrobił. Pragnął, by na widok tego pięknego domu zaczęła żałować, iż posiadłość nie należy do niej.

– Rachel to bardzo zamożna kobieta – odparł cicho Chase. – Przecież jej rezydencja w Chicago jest cztery razy większa.

– Ojciec nie miał o tym pojęcia. Pragnął jedynie zetknąć nas ze sobą, tak by posypały się iskry. Wiedział, że muszą się posypać. Zdawał sobie sprawę, że jej nienawidzę. Sam się zresztą o to postarał.

– Skąd taka nienawiść do matki, Jessie?

– Niech pana cholera, Summers! – syknęła, zaciskając usta. Proszę przestać węszyć. A poza tym wcale nie pozwoliłam nazywać się Jessie.

– Rzeczywiście, przepraszam.

– I jeszcze jedno. Słyszałam, o co ona pana prosiła, kiedy rozmawialiście na mój temat, czego zresztą nie miał pan prawa robić. Problem polega na tym, że doskonale wiem, jakim człowiekiem jest Laton Bowdre. I nie sądzę, że on chce mnie oszukać, ja to po prostu wiem. Jestem na to przygotowana. Tak więc będzie pan tracił tylko czas. Ale pan często traci czas, prawda?

Chase w lot pojął aluzję. Oczy mu pociemniały.

– Ciekawe dlaczego? Czyżby z tej przyczyny, że pewna panienka, którą oboje znamy, jeszcze nie całkiem dorosła?

– Chce pan oberwać jeszcze jedną fangę?

– Próbuję jedynie powiedzieć, że kłamstwa i ucieczki nie świadczą o dojrzałości.

– Za to wtykanie nosa w cudze sprawy na pewno świadczy o głupocie.

Osiągnąwszy remis, mierzyli się przez chwilę spojrzeniem. Jessie powtarzała sobie w duchu, że powinna odejść, ale coś nakazywało jej zostać. Słowny pojedynek działał na nią podniecająco.

I – jak zwykle zresztą – Chase wprawił ją w zdumienie.

– Oczywiście, ma pani rację – powiedział cicho. – Wtykałem nos w cudze sprawy, więc należy mi się reprymenda.

– A poza tym głęboko się pan myli. Nie uciekałam.

– Dlaczego w takim razie przebywała pani poza domem przez cały tydzień?

– Tyle czasu zabiera podróż tam i z powrotem.

– Podróż dokąd? – spytał Chase z westchnieniem.

– Dlaczego pan pyta? Przecież Jeb wszystko już panu powiedział.

– Nie – odparł Chase. – Jeb wymyślił bajeczkę o Indianach. Ale ja zdążyłem się przekonać, że nie pojechała pani do rezerwatu Wind River.

– Trafił pan aż tam?

– Oczywiście – odparł kwaśno. – Ale ja pytam, dokąd pani trafiła…

Jessie pokręciła głową.

– Naprawdę powinien pan najpierw zasięgnąć informacji o jakimś terenie, a dopiero później wyruszać w drogę. Pewnie nigdy nie był pan na północy, bo w przeciwnym wypadku na pewno by pan wiedział, że oswojeni Szoszoni to nie jedyni Indianie w tej okolicy. Mamy jeszcze Czejenów i…

– Mieszkałem na zachód od Missouri wystarczająco długo, by wiedzieć, że Czejenów pokonano dawno temu, a pozostała garstka przebywa w rezerwacie jakieś pięćset mil na południe stąd.

Jessie oparła ręce na biodrach.

– A więc wydaje się panu, że wszystko pan wie. Dobrze. Czejenowie Black Kettle wylądowali z rezerwacie, zgoda. Nie mieli zresztą wyboru po tym, gdy kawaleria zaatakowała ich spokojną wioskę i wybiła prawie wszystkich mieszkańców. Właśnie ta rzeź rozwścieczyła plemiona z północy i sprzymierzyła je z Siuksami. Nie wszystkich zamknięto w rezerwacie, panie Summers. Czejeni z północy nadal włóczą się po nizinach i bronią tej resztki ziemi, jaka im została.

– Chce pani, panno Blair, abym uwierzył, że pojechała pani do nich z wizytą? – spytał z głębokim niedowierzaniem.

– Mam w nosie to, w co pan wierzy, a w co nie – odparła spokojnie, a potem odwróciła głowę i poszła do pokoju, zostawiając Chase'a na środku kuchni.

Usłyszał tylko łoskot zamykanych drzwi. Zirytowany, przesunął dłonią po włosach. Wiedział, że Jessie nie wróci, aby zakończyć spór. Spór? Przecież on wcale nie zamierzał się z nią kłócić. Chciał postąpić rozsądnie. Przeprosić. Starał się nawet być czarujący. Naprawdę zależało mu na tym, aby położyć kres animozjom. Niech to diabli! W którym momencie popełnił błąd?

Rozdział 7

Jessie na ogół nie sypiała do późna, lecz gdy się obudziła tego dnia, w pokoju było całkiem jasno. Minęło kilka godzin poranka. Dlaczego? Zwykle, jeśli nie pojawiała się na dole o siódmej, przychodziła po nią Kate. Może tym razem służąca sądziła, że Jessie już wyszła?

Zaczęła się zastanawiać, co Kate właściwie sądzi o całym tym zamieszaniu w ich życiu. Indianka nie powiedziałaby jednak ani słowa, nawet gdyby spytano ją wprost. Mieszkała na ranczo, odkąd Jessie mogła pamięcią sięgnąć. Nie zawarła z nią jednak bliższej znajomości. Starsza od niej kobieta nie prowokowała nigdy do poufałości. Często, szczególnie ostatnio, popadała w melancholię. Może kiedyś sypiała z Thomasem? Jessie zdawała sobie sprawę, że nie dowie się tego. Współczuła Kate, która zmarnowała sobie życie i nie założyła rodziny. Ilekroć jednak usiłowała ją wypytać, dlaczego tu została, służąca odpowiadała nieodmiennie, że potrzebował jej Thomas. A po jego śmierci, gdy Jessie zaproponowała Kate, by osiedliła się gdziekolwiek zechce, Indianka odmówiła. Nie istniało takie miejsce, do którego mogłaby się udać. Ranczo było dla niej domem.

Jessie dała jej spokój, wdzięczna losowi, że służąca nadal zajmuje się gospodarstwem, gdyż ona sama nie miała na to czasu. A dom funkcjonował bez zarzutu – na powracającą od zajęć Jessie czekało posłane łóżko i gorący posiłek, a w szafie świeża garderoba.

Dziewczyna ubrała się szybko i pobiegła do stajni wściekła na siebie za spóźnienie. Nie zwróciła uwagi na głos Rachel, dochodzący z ganku, lecz zatrzymała się jak wryta, gdy dotarły do niej krzyki Chase'a. Choć raz złościł się na kogoś innego niż Jessie!

– Nie ożeniłbym się z tym twoim zepsutym bachorem, nawet gdybyś mi za to zapłaciła! Skąd ci przyszedł do głowy taki idiotyczny pomysł?

Jessie zastygła w bezruchu.

– Po rozmowie z tobą – odparła spokojnie Rachel. – Twierdziłeś, że powinnam znaleźć jej męża, jeśli chcę zdjąć ogromną odpowiedzialność ze swoich barków.

– Ależ ja to mówiłem w gniewie. Wcale tak naprawdę nie uważam. Ta dziewczyna potrzebuje ojca, nie męża.

– Miała ojca. Rzeczywiście dobrze na tym wyszła – dodała Rachel z goryczą. – Wiesz przecież doskonale, że Jessie jest wystarczająco dorosła, aby wyjść za mąż.

– Wiek to nie wszystko. Ona wciąż zachowuje się jak dziecko. Daj spokój, Rachel. Jeżeli zamierzasz się jej pozbyć, znajdź sobie innego kandydata do ożenku! Ja nie chcę mieć nic wspólnego z tą kocicą.

– Może byś chociaż to przemyślał? – Głos Rachel brzmiał słodko i kusząco. – Tutaj dobrze się mieszka, ranczo jest doskonale rozwinięte…

– I zadłużone – przypomniał.

– Spłaciłabym ten dług – powiedziała szybko. – Ona nie musiałaby nawet o niczym wiedzieć.

– Zastanów się, co mówisz! – warknął Chase. – Ufam, że już nikomu nie złożysz takiej oferty. Inny mężczyzna zapewne by z niej skorzystał, a to nie byłaby dla dziewczyny żadna przysługa. Bardzo chętnie ci pomogę, ale nie zamierzam się poświęcać. Ty też nie jesteś wcale wyrachowana, więc udawajmy, że ta rozmowa w ogóle się nie odbyła.

11
{"b":"108549","o":1}