Литмир - Электронная Библиотека

– I popsujemy całą przyjemność? Dziwki nie miewają zbyt często okazji ku temu, by sprowadzać maluczkich na drogę cnoty.

– Chyba nie mówisz poważnie – odparł zmęczonym głosem.

– Bo w tym nie ma nic poważnego – warknęła. – Może rzeczywiście będę musiała ustąpić w paru sprawach, ale ślub z tobą? Nie pozwolę się zmusić do małżeństwa z kimś, kogo nie cierpię! Wolałabym już raczej wyjechać stąd na zawsze!

– Wczoraj w nocy nie mówiłaś w ten sposób.

– Wczoraj w nocy straciłam rozum.

– Zatem oboje go straciliśmy – odparł gniewnie. – Tak czy inaczej, przeskakują między nami jakieś iskry.

– Nie oszukuj się, Chase. Jesteś pierwszym mężczyzną, który mnie dotknął, lecz nie będziesz ostatnim.

Zrobił dwa duże kroki i porwał ją w ramiona. Oczy pociemniały mu z gniewu i pożądania.

– To, co dzieje się między nami, nie przydarza się każdej parze – rzekł ochrypłym głosem. – Możesz zaprzeczać, ale przecież wiesz, że mnie pragniesz. Wyjdź za mnie. Powiedz „tak".

Nie chciał wypuścić jej z objęć, toteż rąbnęła go w tors na tyle mocno, by się wyrwać, a nie tylko wprawić go w zdumienie. Na dokładkę wymierzyła mu siarczysty policzek.

– Już wierzysz, że cię nie chcę?! – wrzasnęła. Pierś falowała jej gniewnie, ucisk w gardle utrudniał mówienie. – Może i potrafisz się dobrze kochać, ale to nie wystarczy.

Aby małżeństwo było udane, trzeba jeszcze szacunku, a ja go do ciebie nie czuję.

– Najwyższy czas, żebym go w tobie wzbudził! – warknął Chase, patrząc groźnie.

Jessie odskoczyła, jednakże nie dość szybko. Chase chwycił ją za przeguby i pociągnął na łóżko, lecz jak się okazało, dziewczyna mylnie oceniła jego intencje.

– Pragnąłem to zrobić od chwili, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy – oznajmił z satysfakcją.

Wciągnął ją sobie na kolana. Po pierwszym piekącym klapsie jęknęła z bólu. A później nastąpiły kolejne, coraz mocniejsze. Miała ochotę krzyczeć, ale nie chciała mu sprawić takiej przyjemności. Usiłowała natomiast walczyć, lecz Chase przytrzymał jej uda nogą, a wolną dłoń oparł ciężko na plecach dziewczyny, tak by nie była w stanie się ruszyć. Podczas szamotaniny koszula Jessie zadarła się wysoko, więc mężczyzna uderzał w gołe siedzenie.

Jessie musiała zgryźć wargi, aby się nie rozpłakać. Chase nie zamierzał szybko zakończyć egzekucji.

– Pragnąłbym powiedzieć, że boli mnie to bardziej niż ciebie, ale wcale tak nie jest – powiedział, wymierzając kolejnego siarczystego klapsa. – Ktoś powinien był już dawno się na to zdecydować. Może potem nie rzucałabyś się z pięściami na ludzi, ilekroć przychodzi ci na to ochota.

W oczach Jessie błyszczały łzy, ale on tego nie dostrzegł. Widział tylko mocno zaczerwienione pośladki. Zapominając o przyczynach swojej brutalności, nagle pochylił się i ucałował zaogniony tyłeczek.

Dziewczyna nie czuła jednak nic oprócz bólu. Chase nie zdawał sobie z tego sprawy i poczuł złość na samego siebie za to, że pragnął przynieść jej ulgę. Zdjął Jessie z kolan i ułożył na łóżku. Następnie otworzył drzwi i wymaszerował ciężkim krokiem z pokoju. Na korytarzu przypomniał sobie o wekslu tkwiącym w tylnej kieszeni spodni. Wrócił do pokoju w chwili, gdy Jessie siadała na łóżku. Cudowne kruczoczarne włosy opadły jej na ramiona i plecy, zasłoniły twarz. Ten widok poruszył Chase'a do głębi.

– Mam coś dla ciebie – powiedział, upuszczając weksel na kapę.

Dziewczyna nie odwróciła nawet głowy.

– To mógł być wprawdzie prezent ślubny, ale ponieważ kosztował mnie tylko jedną turę przy karcianym stoliku, potraktujmy go jako zapłatę za przyjemności. W ten sposób wyrównamy rachunki.

Sądził, że uzyska odpowiedź, ale nie doczekał się żadnej reakcji, bodaj groźnego łypnięcia. Jessie nie zaszczyciła go spojrzeniem. Wyszedł z pokoju i zamknął za sobą drzwi. Nie zamierzał się przejmować. Jego pożegnalna tyrada nie była wcale bardziej złośliwa niż to, co Jessie wielokrotnie mówiła do niego. Nie, nie zamierzał się martwić. Wreszcie się od niej uwolnił.

Rozdział 24

Ponad tydzień nie mogła usiąść wygodnie na koniu, więc ilekroć wybierała się na przejażdżkę, myślała o Chasie. Po laniu, jakie jej sprawił, opuścił ranczo następnego ranka. Jessie nie przyszła się pożegnać. Przed wyruszeniem w drogę Summers zdążył jeszcze pokłócić się z Rachel. Jessie mimowolnie wszystko słyszała.

– Poprosiłem ją o rękę. Odmówiła. Do licha ciężkiego! Co jeszcze mogłem zrobić?

– Zostawić ją w spokoju, gdy była pora! – krzyknęła Rachel. – Niech to diabli! Przecież ja ci wierzyłam!

– Czego ode mnie chcesz? Co się stało, to się nie odstanie. Sądzisz, że nie miałem wyrzutów sumienia, kiedy się okazało, że Jessie była dziewicą? Nie mogłem już jednak się powstrzymać.

– Nie chciałeś!

Potem głosy przycichły i do uszu Jessie dotarło jedynie trzaśniecie drzwi. Zachodziła w głowę, dlaczego Chase tak szlachetnie wziął całą winę na siebie. Oboje przecież wiedzieli, że to ona nie chciała się wycofać. A jednak Chase pozwolił, by Rachel sądziła, że to on jest wszystkiemu winien. Co właściwie chciał udowodnić?

Jessie myślała o tym bardzo dużo w ciągu najbliższych tygodni. O sprawie przypominała jej bowiem nieustannie zbolała, stroskana mina Rachel. Cała sytuacja stała się zresztą absurdalna. Ta kobieta potraktowała Chase'a tak, jakby dokonał ohydnego przestępstwa. Jessie uważała, że ta dziwka wzniosła się doprawdy na szczyty hipokryzji. Utrata dziewictwa nie miała dla dziewczyny żadnego znaczenia, ale Rachel zachowywała się tak, jakby jej córka padła ofiarą gwałtu.

Nie wspominała nigdy Chase’a. Odnosiła się do Jessie w taki sposób, jakby córka była kruchą figurką z porcelany, którą mogłoby roztrzaskać nieprzemyślane słowo. Kompletny absurd!

Zachowanie Rachel irytowało Jessie również z innego powodu. Nie tylko nie pragnęła współczucia, ale przez tę żałobną atmosferę nie mogła zapomnieć o Chasie, na czym bardzo jej zależało.

Gardziły nim teraz obie, zarówno matka, jak i córka, tyle że z różnych powodów. Jessie nie mogła wybaczyć Chase'owi tego, jak ją potraktował przed wyjazdem, lecz najbardziej irytował ją fakt, że już nigdy nie będzie miała okazji, aby się na nim zemścić.

Kiedy w połowie października zaczęła chorować, przyjęła ten stan rzeczy jak specyficzny rodzaj błogosławieństwa. Złe samopoczucie oderwało bowiem jej myśli od innych problemów. Przez pierwszych kilka dni sądziła, że dolegliwość szybko minie, ale nudności bardzo ją denerwowały. Potem, kiedy torsje nie ustępowały, zaczęła się martwić. Udało się jej ukryć chorobę, choć było to bardzo trudne. Nie chciała jednak, by ktokolwiek – a zwłaszcza Rachel – troszczył się o nią. Nigdy dotąd nie chorowała i nie była do tego przyzwyczajona. Po tygodniu doszła do wniosku, że nadszedł czas, by zasięgnąć porady doktora, ale nie miała siły na długą jazdę konną. Skorzystała więc z powoziku, tłumacząc, że złamała obcas w butach do konnej jazdy.

Nie spodziewała się towarzystwa, ale też nie oponowała specjalnie, kiedy Billy wyraził chęć towarzyszenia jej. Po przybyciu do miasta pozbyła się go bez trudu, gdyż mały aż się palił do tego, by załatwić formalności meldunkowe w hotelu. Kiedy tylko zniknął jej z oczu, ruszyła do gabinetu Doca Meddly'ego.

Nie wiedziała, czy Doc jest prawdziwym lekarzem, weterynarzem czy znachorem. W Cheyenne sytuacja i tak przedstawiała się jednak nieźle; miasto miało pomoc medyczną, podczas gdy w wielu zachodnich miasteczkach nie istniała ona w ogóle. A Meddly sprawiał wrażenie człowieka, który wie, co robi. Zadawał też bardzo logiczne pytania. Tym razem jednak zmarszczka nie zniknęła mu z czoła nawet gdy Jessie skończyła mówić. Dziewczyna wpadła w panikę.

– Co się dziej e? – spytała. – Czy to zaraźliwe? Umieram? Mężczyzna wyraźnie się stropił.

– Prawdę powiedziawszy, nie mam pojęcia, co panience dolega. Gdybym nie wiedział, że to bzdura, stwierdziłbym pewnie, że jest panienka w ciąży, ale w przypadku nietkniętej młódki muszę to wykluczyć. Nic innego jednak nie pasuje. Mdłości pojawiają się tylko rano, a przez pozostałą część dnia wszystko jest w porządku…

30
{"b":"108549","o":1}