Литмир - Электронная Библиотека

Rozdział 5

– Szkoda, że go nie widziałeś – mówiła, zdejmując siodło z grzbietu Blackstara. Przed dziesięcioma minutami wróciła do domu i ani na chwilę nie przestawała mówić. -Był taki dumny, wyniosły. Prawdziwy Indianin, jeżeli wiesz, o co mi chodzi.

Jeb uniósł brew.

– Wiedziałaś, że to Siuks, i nie bałaś się nawet przez chwilę?

– Trochę… Szczególnie wtedy, gdy się zorientowałam, że on mnie pragnie.

– Ach tak – mruknął Jeb. – Ale nie wyszło ci to na złe. Wyglądasz zupełnie tak samo jak przedtem.

– Bo nic się nie stało. Odmówiłam, a on uszanował moją wolę.

– Naprawdę?

– Nie wierzysz? Nie mógł mnie zaatakować po tym, jak dostał kolację. Przecież Indianie są honorowi. A może ty w ogóle nie wierzysz? Musisz jednak wiedzieć, że podobam się niektórym mężczyznom, jebie Hart, nawet w tym stroju.

– Nie złość się. Wcale nie czuła złości.

– No cóż, w każdym razie zniknął, zanim wstałam. Myślałam nawet przez chwilę, że to wszystko mi się tylko śniło.

– Ale ci się nie śniło? Popatrzyła na niego ozięble.

– Na pewno nie. W miejscu, gdzie spał, trawa była zgnieciona. Zostawił również to. – Wyjęła z kieszeni niebieskie piórko.

– Jak sądzisz, dlaczego on to zostawił? Jessie wzruszyła ramionami. Nie wiedziała.

– Chyba je zatrzymam. – Uśmiechnęła się. – Niech mi przypomina o przystojnym mężczyźnie, który mnie pragnął.

– Wyrastasz na niegrzeczną dziewczynkę, Jessie. Nigdy przedtem nie słyszałem takich gadek o pożądaniu i tak dalej; masz dopiero osiemnaście lat.

– Bo zawsze myślałeś o mnie jak o chłopcu. Wiele młodszych ode mnie dziewcząt wychodzi jednak za mąż. I tak późno zaczynam się interesować romansami.

– Lepiej będzie, jeżeli Rachel się o tym nie dowie -mruknął. – Zamartwia się o ciebie.

Na wspomnienie matki uśmiech znikł natychmiast z twarzy dziewczyny.

– Dała nam do wiwatu. Posłała nawet za tobą swojego znajomego – ciągnął stary.

– Co ty mówisz? Jak śmiała?!

– Spokojnie. Przecież cię nie znalazł, prawda? No i dotychczas nie wrócił.

– Naprawdę? To cudownie. Więc jednak się zgubił! Jeb patrzył na nią przez chwilę.

– Nie lubisz go, prawda?

– A ty jakbyś się czuł, gdyby obcy człowiek wtykał nos w twoje sprawy?

– On tak właśnie postąpił?

– Jeszcze nie – odparła sucho. – Ale słyszałam, jak Rachel go o to prosi, a on się zgadza. Tak więc jeśli już nigdy się tu nie pojawi, będę bardzo zadowolona.

Chase wrócił pięć dni później, zmęczony jak pies, brudny, z pośladkami obolałymi od siodła. Nie paliło mu się wcale do spotkania z Rachel, którą zawiódł. Przebył dwieście mil w kurzu i znoju, aby wreszcie dotrzeć do tego rezerwatu, i po co? Agent, którego tam spotkał, nie słyszał nigdy o Jessice. Indianie mówiący jako tako po angielsku również nie byli w stanie powiedzieć nic na jej temat. Przez cały dzień przeszukiwał teren, zadawał pytania, ale upewnił się tylko, że nikt nic nie wie.

Jeb był właśnie w pokoiku przy stajni, kiedy Chase wprowadził Goldenroda do środka.

Jego spojrzenie zdradzało zmęczenie i gniew ostatniego tygodnia, ale jeśli jeb nauczył się czegokolwiek w ciągu sześćdziesięciu łat życia, to tego, jak należy postępować z tchórzami.

– Szybko pan wrócił, młodzieńcze – rzekł dobrodusznie.

– Szybko? A nie jesteś tym zdziwiony?

– Nieszczególnie.

– Naprawdę? jako hazardzista, mogę postawić każdego posiadanego centa na to, że w ogóle nie oczekiwałeś mojego powrotu.

Jeb uśmiechnął się szeroko.

– To byłby zakład osła ze świnią. Spodziewałem się pana dokładnie o tej porze i to w jednym kawałku, bo odbył pan bardzo bezpieczną podróż. Już od wielu lat nikt nie miał kłopotów na tej trasie.

– To bez znaczenia – odparł chłodno Chase. – Wyprawa do rezerwatu Szoszonów okazała się czystą stratą czasu, a ty dobrze wiedziałeś, że tak się stanie.

– No tak, rzeczywiście mogłem panu powiedzieć…

– Dlaczego więc tego nie uczyniłeś?

– Bo pan nie pytał – odparł jeb, wzruszając ramionami. – Wymyśliliście sobie oboje – pan i pani – że Jessie pojechała do Szoszonów. A ja tylko wyrządziłem panu przysługę, trzymając gębę na kłódkę, szczególnie że pani Rachel tak nalegała na pościg za Jessicą. Na pewno nie chciałby pan pojechać tam, gdzie ona. Żaden biały nie udaje się dobrowolnie w tamte strony, jeżeli ma choć trochę rozumu w głowie.

– W jakie strony? Gdzie ją, u diabła, poniosło?! 1 nie opowiadaj mi już więcej bzdur na temat Indian.

– Nie rozumiem, dlaczego się pan tak ciska – mruknął Jeb. – Ocaliłem panu życie i takie dostaję podziękowanie?

– Niech cię cholera! – wybuchnął Chase. – Gdybyś nie stał nad grobem, z pewnością bym cię tam ulokował. Teraz zależy mi na kilku prostych odpowiedziach, a nie…

– Proszę go zostawić w spokoju!

Chase obrócił się na pięcie w stronę, z której dochodził zagniewany głos, i ku swemu najwyższemu zdumieniu ujrzał przed sobą dziewczynę, która wprowadziła go w błąd pierwszego dnia.

– Znowu ty! Co tu robisz, dzieciaku? – A gdy nie odpowiedziała, zwrócił się do Jeba: – Kim ona jest?

Jeb z trudem starał się ukryć rozbawienie, ale nie bardzo mu się to udało. Czuł, że zaraz zaczną sypać się iskry i wiedział doskonale, kto zostanie poparzony. Dobrze mu tak – pomyślał.

– Dziewczyną, której pan szuka – odparł z niewinną miną.

Chase odwrócił się do Jessie. Ogarnął go gniew.

– Niech to diabli! – wrzasnął. – Powinienem skroić cl tyłek!

Zrobiła krok wstecz, a jej dłoń wylądowała automatycznie na kaburze.

– Nie radzę – syknęła cicho, bardzo spokojnym głosem. – Na pana miejscu w ogóle bym o tym nie myślała!

Chase popatrzył na nią ze strachem, w oczach. Wcześniej nie zauważył broni; dostrzegał jedynie delikatną, owalną buzię, buzię, która przez ostatnie półtora tygodnia z jakiegoś irytującego powodu stawała mu często przed oczyma. A teraz okazało się, że właśnie tej pannicy szukał – nie jakiejś niezidentyfikowanej córki Rachel, osoby bez twarzy, ale tego małego nicponia w chłopięcym przebraniu! Chryste! Naprawdę miał ochotę wygarbować jej skórę!

Gniew nadal w nim wrzał, ale zdołał to ukryć.

– Naprawdę mogłabyś mnie zastrzelić? – spytał.

– Na pewno – mruknął Jeb. Chase złagodniał w jednej chwili.

– Mogłabyś, Jessico? – powtórzył najbardziej czarującym tonem, na jaki mógł się zdobyć.

Jessie nie wiedziała, co sądzić o tej nagłej zmianie zachowania mężczyzny, ale nie wydawała się uspokojona. Gniew był ważną częścią składową obrony, a ona okłamała Chase'a i oboje o tym wiedzieli. Główną przyczynę jej wściekłości stanowiło jednak to, że intruz ośmielił się podnieść głos na Jeba.

– Proszę się tylko trzymać ode mnie z daleka, a nie będzie musiał pan sobie odpowiadać na to pytanie.

– W takim razie zachowam stosowną odległość – oświadczył Summers, opierając się o ścianę. – Ale zgodzisz się chyba ze mną co do tego, że powinniśmy szczerze pomówić.

– Nie – odparła ponuro. – Nie zamierzam prowadzić z panem konwersacji, ale chcę, aby pan wysłuchał mnie.

Zdecydowanie panu nie radzę dręczyć Jeba. On pracuje dla mnie i nie musi panu niczego tłumaczyć. Nie musi poświęcać panu czasu, jeśli nie ma na to ochoty. A pana nie zatrudniam, więc tym bardziej proszę nie przeszkadzać mu w pracy. Czy to jasne, mój panie?

– Oczywiście – odparł Chase z niewzruszonym spokojem. Ale skoro tak ładnie umiesz wyjaśniać wszystko, panienko, wyjaśnij mi, dlaczego wtedy skłamałaś.

– Bo nie chcę, żeby się pan tu szwendał – warknęła. -I tyle!

Obróciła się na pięcie i już miała wyjść ze stajni, kiedy Chase powstrzyma! ją nagle złowieszczym szczękiem odbezpieczanej broni.

Dzielił ich niecały metr. Jessie odwróciła głowę i popatrzyła na Chase'a z niedowierzaniem.

– Nie ośmieli się pan – powiedziała cicho. – Jak by się pan później tłumaczył przed swoją najdroższą Rachel?

Z tym słowami przeszła spokojnie przez drzwi stajni. Chase ze złością odłożył broń. Skrzypliwy chichot Jeba wyprowadził go jeszcze bardziej z równowagi. Już od dawna żadna kobieta nie wprawiła go w taką irytację.

8
{"b":"108549","o":1}