Литмир - Электронная Библиотека

– Już wiesz?

– Owszem, dotarły do mnie różne zabawne opowieści.

– Nie wyciągaj fałszywych wniosków – mruknęła z nonszalancją. – Tego dnia dowiedziałam się o dziecku i zdecydowałam, że wyjdę za ciebie. Nic więcej.

– Dlatego poszłaś do saloonu?

– Tak. Oczywiście, sytuacja, w jakiej cię znalazłam, Sprawiła, że porzuciłam myśl o małżeństwie. Nadal jednak złościło mnie to, że omal nie zginąłeś. Jesteś ojcem mojego dziecka. – Odwróciła się zawstydzona. – Twojej kochance powiedziałam to, co powiedziałam, raczej po to, by wywrzeć na niej wrażenie, i tyle.

Chase zmarszczył brwi. Nie powinien był poruszać tego tematu.

– To niedobrze – powiedział cicho.

– Dlaczego? – Zupełnie go nie zrozumiała. – Wydaje mi się, że Srebrna Annie ma więcej wspólnego z napadem, niż twierdzi. Potrzebowała ostrzeżenia.

– Cóż, ten epizod należy już do przeszłości. Najlepiej o nim zapomnieć.

Turkusowe oczy Jessie zrobiły się zupełnie okrągłe ze zdumienia.

– Żartujesz, prawda? Nie chcesz wiedzieć, kto wbił ci nóż w plecy?

– Nieszczególnie – odparł Chase. Bawiła go oburzona mina Jessie.

Nie myślał o zemście. Czuł wdzięczność do napastnika. Gdyby nie ta rana, Jessie nie zabrałaby go przecież na ranczo i wyjechałby z Wyoming, nie mając pojęcia o dziecku. Przypomniał sobie jednak, iż Jessie nie zamierzała go informować o ciąży i dobry nastrój prysł.

– Chciałaś się stąd wymknąć, nawet mnie nie budząc?

– Jest już popołudnie. Zaspaliśmy.

– Odpowiedz.

– Nie chciałam się wymknąć – odparła ponuro.

– Wątpię.

– Możesz sobie wątpić, ale ja bym tak po prostu nie wyjechała. Najpierw muszę cię o coś poprosić… – Umilkła. Najwyraźniej zabrakło jej słów.

– Mów dalej. Słucham. Zawahała się.

– Wróć ze mną na ranczo.

– Taki miałem zamiar. Przymrużyła powieki.

– I zostań, dopóki Rachel nie wyjedzie do Chicago.

– No tak. Zapomniałem o wszystkich dobrodziejstwach, jakie niesie ze sobą to małżeństwo.

– Nie musisz być taki złośliwy.

– Czyżby? Wybacz, jeśli się mylę, ale nie możesz się zapewne doczekać, by poinformować Rachel o naszym ślubie. Prawda?

– Niezupełnie. Wolę, abyś to ty przekazał jej tę nowinę. Ja pojadę prosto na pastwisko. W ogóle nie chcę jej widzieć.

– Nie pożegnasz się z nią?

– Nigdy jej do siebie nie zapraszałam. A teraz ona nie ma już żadnego pretekstu do przedłużania wizyty, ja natomiast nie będę jej zatrzymywać. Powiesz jej? – spytała łagodniej.

– Co będzie, jeśli ona się dowie, jaki charakter ma przybrać nasze małżeństwo?

Pociemniały jej oczy.

– Tego nie musisz mówić.

– Dlaczego? Boisz się, że wtedy uzna za swój obowiązek pozostanie na ranczu jeszcze przez parę lat?

Jessie popatrzyła na niego spode łba. Chase podniósł się wolno i wygładził ubranie, w którym spali. Pozwolił, by Jessie jeszcze trochę się pozłościła. Odzyskał jednak humor.

– Wiesz, ta nowa sytuacja jest naprawdę zabawna.

– Jeśli masz na myśli szantaż, to we mnie nie wzbudza wesołości. Bo nic innego ci przecież nie chodzi po głowie, prawda? ~ Zobaczyła, że Chase się uśmiecha. – Do czasu jej wyjazdu, nie dłużej.

– Dobrze. Kiedy wyjedzie? Zamierzasz wrócić na ranczo i kazać jej spakować manatki?

– Jeśli ty tego nie zrobisz, nic innego mi nie pozostanie. O co ty zresztą ze mną walczysz? – krzyknęła ze złością. – Nie chciałeś się ustatkować. Może zmusiłeś mnie do małżeństwa, ale oboje wiemy dlaczego. Postąpiłeś bardzo szlachetnie i dzięki ci za to. Ale dlaczego ty z kolei nie podziękujesz mi po prostu za zwrócenie ci wolności, której pragniesz? Musisz odnaleźć ojca, pamiętasz? Jedź do Hiszpanii, Chase. Znajdź go. Nie uda ci się tego dokonać z żoną depczącą ci po piętach.

– Dlaczego? Nic nie stoi na przeszkodzie, abyś ze mną pojechała, kiedy już urodzisz dziecko.

– Nigdy nie opuszczę rancza, Chase.

Nie zmieniłaby swego stanowiska nawet za cenę duszy.

– Zapewne jeszcze tego nie wiesz, ale ranczo należy teraz również do mnie – rzeki z irytacją w głosie.

Jessie zesztywniała.

– Co to znaczy?

– To, że jeśli będę chciał zostać, to zostanę.

– Rób, co chcesz – odparła lodowato. – Ale pożałujesz.

Rozdział 37

Nieprzyjemna podróż upłynęła w napięciu – zarówno Chase, jak Jessie trwali w milczącym uporze. Dotarli do doliny przed zmierzchem, w nastrojach równie ponurych jak wówczas, gdy wyjeżdżali z Cheyenne.

Jessie z jednej strony pragnęła spotkania z Rachel, z drugiej zupełnie nie miała na nie ochoty. Chciała, by Rachel wyjechała, lecz zdawała sobie sprawę, że to jej ostatnie spotkanie z matką. Kiedy, wychodząc ze stajni, zobaczyła ją stojącą przy kuchennych drzwiach, utwierdziła się w przekonaniu, że potrafi przeprowadzić rozmowę spokojnie i bez emocji. Jej determinację wzmocniły wspomnienia o ojcu siedzącym przy kuchennym stole nad butelką whisky, mamroczącym coś na temat zdradzieckich dziwek. Wspomnienia o ojcu tłumaczącym ze złością nieobecność matki. Wspomnienia o ojcu wykrzykującym, że znalazł Rachel w łóżku z Willem Phengle'em.

Rachel, wyglądająca bardzo elegancko i schludnie w sukni w kwiaty, zastąpiła córce drogę do kuchni. Jessie pomyślała, że chociaż raz w życiu pragnęłaby ujrzeć tę kobietę z zabrudzoną twarzą, w zakurzonym ubraniu i z choć odrobinę potarganymi włosami. Dzięki temu matka wydałaby się jej może bardziej ludzka.

– Czyżby twoje przybycie oznaczało koniec kłopotów? – spytała Rachel. – Zebrałaś w końcu stado?

Jessie szła dalej, zmuszając Rachel do tego, by się cofnęła, umożliwiając jej wejście do kuchni. Zatrzymała się przy kuchennym stole, zdjęła kapelusz i rękawiczki, po czym rzuciła je na blat. W myślach dziękowała Bogu, że pozwolił jej przespać poranne mdłości. Jej żołądek nie wytrzymałby zapewne wstrząsów.

Rachel patrzyła na nią uważnie.

– Czy on teraz wreszcie opuści ten dom? Jessie spojrzała jej twardo w oczy.

– Odpowiedź na wszystkie twoje pytania brzmi: nie.

– No cóż. Mówiłaś, że nie opuścisz pastwiska, dopóki nie uporasz się z tym wszystkim.

– Jutro jedziemy z powrotem. Tak naprawdę to ja i Chase przybyliśmy właśnie z Cheyenne.

– Ach tak… – Na twarzy Rachel pojawił się wyraz niekłamanej troski.

– Co się stało?

– Jeb i Billy pojechali cię szukać. Widzisz, wysyłam Billy'ego do Chicago. Nie mogę pozwolić na to, by dłużej zaniedbywał naukę – wyjaśniła. – Chciał się z tobą pożegnać. Mam nadzieję, że nie ruszą w ślad za tobą do Cheyenne.

– Niepotrzebnie się niepokoisz – zbyła ją niecierpliwie. – Jeb jest za mądry, by zabierać chłopca tak daleko.

– Dokąd? – spytał Chase, stając w drzwiach.

Rachel nawet nie spojrzała w jego stronę, toteż Jessie musiała ją wyręczyć.

– Do miasta, aby mógł się ze mną pożegnać – odparła najuprzejmiej, jak potrafiła. – Rachel wysyła Billy'ego do szkoły.

Chase spojrzał pytająco.

– Jeszcze jej nie powiedziałaś, prawda?

– Czego? – spytała Rachel.

– Zostawię tę przyjemność Jessie – odrzekł. – Ociągałem się z przyjściem tutaj właśnie po to, by stworzyć jej taką szansę. W czym problem? Brakuje ci słów? – zwrócił się do żony.

Jessie popatrzyła na niego oschle.

– Wczoraj udaliśmy się do Cheyenne, aby wziąć ślub. Chase jest moim mężem.

Rachel przenosiła spojrzenie z córki na Chase'a, twarz jej powoli jaśniała, w oczach nie było zdumienia.

– Rozumiem – rzekła w końcu z uśmiechem. – Po twoim wyjeździe zastanawiałam się niemal bez przerwy, kiedy wreszcie wróci ci rozum. A zresztą, skoro wszystko dobrze się skończyło…

– Co to znaczy? – spytała Jessie z niedowierzaniem.

– Wiedziałam, rzecz jasna, że tak się stanie – wyjaśniła spokojnie Rachel. – To niemożliwe! – Oczy dziewczyny płonęły.

– Czyżby? Przecież ludzie, którzy darzą się takim uczuciem jak wy, są dla siebie stworzeni. Nawet nie wiecie, jak bardzo się cieszę, że wreszcie zdaliście sobie z tego sprawę.

42
{"b":"108549","o":1}