„Co robią?”
„Przeważnie gadają. Siedzą przez parę godzin w baraku, kłócąc się i głośno rechocąc. Jest paru stałych pracowników, którzy robią przy tych wrakach, wyciągają z nich części oraz ściągają pomocników. Nigdy nie ma tu za wiele ruchu.”
„A Szef co robi?”
„Nie jesteś zbyt ciekawy, kurduplu?”
„Przepraszam, interesuje mnie to po prostu.”
Rumbo przyglądał mi się przez chwilę podejrzliwie.
„Jesteś odmienny od reszty psów, zgadza się? Jesteś… no, inny niż ja. Chociaż trochę podobny. Większość psów to skończeni idioci. Też jesteś głupi, ale w inny sposób. Skąd właściwie jesteś, szczeniaku?”
Opowiedziałem mu wszystko, co pamiętałem. Odkryłem, że również zaczynam zapominać o swojej przeszłości. Pamiętałem jeszcze targ, na którym zostałem sprzedany, ale niewiele z tego, co się wydarzyło później, zanim trafiłem do przytułku dla psów. Coś takiego przydarza mi się coraz częściej: miewam przebłyski, podczas których przypominam sobie wszystko, po czym mój umysł znów staje się czystą, nie zapisaną kartą. Pozostaje jedynie mgliste, rozmazane wspomnienie mojej przeszłości oraz pochodzenia. Często zapominam nawet, że byłem człowiekiem.
Nie zwierzyłem się wówczas Rumbowi z lęków i podejrzeń dotyczących mojego ludzkiego pochodzenia, bo nie chciałem go do siebie zrazić. Potrzebowałem go, by utrzymać się przy życiu jako pies. Widzisz, zwierzętom jest łatwiej pogodzić się z sytuacją, w jakiej się znajdują, i właśnie zwierzęca część mojej natury pomagała mi wytrzymać obecność doprowadzających do szaleństwa myśli.
„Miałeś wielkie szczęście, że uciekłeś ze schroniska, szczeniaku. Mnóstwo psów tam zginęło”, powiedział Rumbo.
„Byłeś w nim kiedyś?”
„Nie, ja nie. Jak długo starczy mi sił, by uciekać, tak długo mnie nie złapią.”
„Rumbo, dlaczego nie wszystkie psy są takie jak my? To znaczy, dlaczego nie mówią jak my, dlaczego nie myślą tak jak my?”
Rumbo wzruszył ramionami.
„Po prostu jesteśmy inni.”
„Rumbo, czy kiedyś byłeś… czy pamiętasz, że byłeś… hmmm, czy zawsze byłeś psem?”
Rumbo poderwał łeb do góry.
„O czym ty gadasz? Oczywiście, że zawsze byłem psem. A czym innym mógłbym być?”
„Och, tak tylko zapytałem. – Opuściłem łeb na łapy, byłem nieszczęśliwy. – Wyobraziłem sobie coś bez sensu.”
„Dziwny z ciebie szczeniak. Uważaj, żebyś nie wpakował mnie w tarapaty, bo się pożegnamy. i przestań zadawać głupie pytania.”
„Przepraszam, Rumbo – powiedziałem i szybko zmieniłem temat. – Czym zajmuje się Szef?”, spytałem ponownie.
Wrogie spojrzenie Rumba i jego wyszczerzone zęby na jakiś czas pohamowały moją ciekawość. Zdecydowałem się na krótką drzemkę, ale zanim zapadłem w sen, przyszła mi do głowy dziwna myśl.
„Dlaczego ludzie nas nie rozumieją, kiedy mówimy, Rumbo?”
„Nie wiem – zabrzmiała jego senna odpowiedź. – Szef czasami rozumie, kiedy coś do niego mówię, przeważnie jednak nie zwraca na mnie uwagi. Najwyżej każe mi przestać szczekać. Ludzie czasami są równie głupi jak najgłupsze psy. Daj mi teraz spokój, jestem zmęczony.”
Właśnie wtedy uświadomiłem sobie, że nie porozumiewamy się przy użyciu słów; komunikowaliśmy się za pomocą umysłów. Wszystkie zwierzęta i owady – a nawet ryby – potrafią się porozumiewać albo za pomocą dźwięków, zapachów, albo ruchów. Później dowiedziałem się, że nawet najbardziej tępe stworzenia potrafią nawiązywać taką czy inną myślową więź z innymi przedstawicielami własnego lub innego gatunku. Nie da się tego wyjaśnić wyłącznie fizycznym kontaktem, jak bowiem wytłumaczyć zbieranie się pojedynczych owadów w chmarę szarańczy, co sprawia, że mrówki – wojowniczki dokonują wspólnych marszów, w jaki sposób lemingi podejmują decyzję o skoku do morza? Instynkt, komunikowanie się za pomocą wydzielin, zmysł przetrwania gatunku – to wszystko spełnia swoją rolę, ale istota sprawy jest o wiele głębsza. Jestem psem i wiem coś na ten temat.
Nie wiedziałem jednak o tym, będąc szczeniakiem, w którego łbie na dodatek panował zamęt. Znalazłem przyjaciela, z którym mogłem porozumiewać się myślami, kogoś, kto był bardziej podobny do mnie niż do innych napotkanych psów. Od tamtego czasu miałem jeszcze kilku druhów, ale żadnego takiego jak stary Rumbo. Przyglądałem mu się z czułością zamglonym wzrokiem, dopóki nie zapadłem w sen.
Rozdział ósmy
Tamte dni z Rumbem były wspaniałe. Pierwszy poranek stanowił jedynie wprowadzenie do dalszej edukacji. Większość czasu spędzaliśmy na uganianiu się za jedzeniem. Prawie każdego ranka składaliśmy wizytę w hali targowej, gdzie handlowano warzywami (powoli zaświtało mi, że była to Nine Elms, którą bezmyślnie przeniesiono z okolicy Covent Garden w mało znane miejsce w południowym biegu Tamizy; pojąłem, że znajduję się w Londynie, gdzieś w okolicy Vauxhall), a później wpadaliśmy do sklepów, rozglądając się, czy można z nich coś ukraść. Wkrótce nauczyłem się być równie szybki i przebiegły jak Rumbo, lecz nigdy nie stałem się tak śmiały. Rumbo znikał w otwartych drzwiach i po chwili pojawiał się, niosąc w pysku paczkę herbatników, bochenek chleba czy cokolwiek, w co dawało się wbić zęby. Kiedyś wyrwał się ze sklepu z nogą jagnięcia, ale nie zawędrowaliśmy z nią daleko; za nami wypadła ciemnoskóra kobieta i tak przestraszyła Rumba, że upuścił mięso i zwiał, nim na chodniku rozbiła się ciśnięta przez kobietę butelka po mleku.
Pewnego razu trafiliśmy na dostawczą furgonetkę z cukierni. Pełna była tac ze słodko pachnącymi bułeczkami i ciastami, nie wspominając o świeżo wypieczonym chlebie. Rumbo odczekał, aż kierowca wniesie do sklepu wielką tacę z wyrobami, po czym wskoczył na otwarty tył furgonetki. Oczywiście tchórzliwie zostałem z tyłu i z zazdrością przyglądałem się, jak Rumbo wyskakuje ze środka z cudowną słodką bułką lepiącą się do zębów. Przycupnął pod samochodem i pożarł bułkę. Kiedy kierowca z następną tacą ruszył do sklepu, Rumbo znowu wskoczył do furgonetki, przełykając jeszcze resztki swego łupu. Tym razem dobrał się do czekoladowego ptysia z drugiej tacy. Powtórzył swój wyczyn trzykrotnie, za każdym razem kryjąc się, kiedy wracał kierowca, pod samochodem. W końcu dureń (czyli ja) postanowił też spróbować szczęścia. Odczekałem, aż mężczyzna zniknie we wnętrzu sklepu, wdrapałem się na furgonetkę (niemały wyczyn dla szczeniaka) i gorączkowo zacząłem obwąchiwać wonne tace pełne wypieków. Nie muszę dodawać, że Rumbo wpadał i wypadał w jednej chwili, ja zaś musiałem marudzić i przebierać. W końcu zdecydowałem się na smakowicie wyglądającą cytrynową bezę, przedkładając ją nad czekoladowego ptysia, ociekającego kremem. W tym momencie w tylnych drzwiach furgonetki pojawił się cień.
Zaskowyczałem ze strachu, a człowiek krzyknął ze zdziwienia. Jego zaskoczenie zmieniło się w agresywność, a mój strach w przerażenie. Usiłowałem mu wyjaśnić, że konałem z głodu, ale kierowca nawet nie chciał o tym słyszeć. Rzucił się do przodu, starając się złapać mnie za obrożę. Cofnąłem się w głąb furgonetki. Mężczyzna zaklął i wlazł do środka, kucając, by nie uderzyć się głową o niski dach. Cofnąłem się jeszcze głębiej, jak tylko było można, przed nacierającym mężczyzną. Okazało się, że niewystarczająco. To niemiłe uczucie, gdy wiesz, że za chwilę stanie ci się krzywda. Muszę przyznać, że wpadłem w pełną prostrację z powodu nieszczęścia, jakie stało się moim udziałem. Dlaczego pozwoliłem się skorumpować temu złodziejowi Rumbowi, łotrowi w psiej postaci? Dlaczego pozwoliłem się namówić temu obrzydliwemu kundlowi na prowadzenie nędznego żywota pospolitego złodziejaszka?
Stary dobry Rumbo jednak natychmiast znalazł się przy furgonie, warcząc za plecami kierowcy. Był wspaniały! Mężczyzna odwrócił się z przerażeniem w oczach, rąbnął głową w dach, stracił równowagę i przewrócił się na tace z kruchą zawartością. Pośliznął się i zwalił na podłogę ciężarówki, nurzając łokcie w kremie i lukrze.
Wyminąłem jego sterczące w górę stopy i zeskoczyłem z pomostu, natychmiast zrywając się do ucieczki. Rumbo wstrzymał się jeszcze chwilę, by porwać ostatnie ciasteczko, po czym rzucił się za mną. Kiedy zatrzymaliśmy się mniej więcej sto mil dalej, oblizywał się z zadowoleniem. Wydyszałem podziękowania, a Rumbo uśmiechnął się z wyższością.