Musiało być jakieś wytłumaczenie. Nieważne, czy logiczne, czy absolutnie szalone. Przyrzekłem sobie, że je odnajdę. Tajemnica ta ocaliła mi władze umysłowe, jak sądzę, ponieważ miałem przed sobą cel. Przeznaczenie, jeśli wolisz.
Przede wszystkim musiałem się uspokoić. Ze zdziwieniem wspominam teraz, jak logicznie zacząłem myśleć tamtej nocy i nie załamałem się po odkryciu przerażającej paraliżującej prawdy. Czasami tak bywa, że wstrząsy psychiczne przytłumiają aktywność wrażliwych komórek mózgowych, pozwalając myśleć w logiczny sposób.
Nie zamierzałem zmusić swojej pamięci do wyjawienia mi wszystkich sekretów – jeszcze nie wtedy. Zresztą i tak nie byłoby to możliwe. Zamierzałem dać sobie czas na złożenie całości z fragmentów, na ukształtowanie się obrazów, na odnalezienie przeszłości.
Przede wszystkim jednak musiałem uciekać.
Rozdział piąty
Ze snu zbudził mnie dźwięk odsuwanego rygla. Spałem twardo, nic mi się nie śniło. Sądzę, że mój wyczerpany mózg zawiesił na resztę nocy działalność, by dać mi szansę powrotu do równowagi po przebytych wstrząsach.
Ziewnąłem i przeciągnąłem się. Nagle zrobiłem się czujny. Musiałem wykorzystać nadarzającą się szansę. Skoro miano mnie dziś uśmiercić, musiałem spróbować uciec już teraz, gdy jeszcze nie uważano na każdy mój ruch. Kiedy przychodzą, żeby zabrać cię do celi śmierci, zachowują się ostrożnie, wystrzegają się zrobienia czegoś, co by wskazywało, że mają poczucie winy, iż biorą udział w egzekucji. Wiedz jednak, że zwierzęta łatwo wyczuwają ludzkie stany emocjonalne, ponieważ aury ludzi mają tak samo duże natężenie jak fale radiowe. Nawet owady potrafią się do nich dostroić. Nawet rośliny. Zwierzę staje się wrażliwe na odczucia swojego kata i może zachowywać się rozmaicie: albo spokojnie, z przygnębieniem, albo histerycznie i wtedy trzeba użyć w stosunku do niego siły. Dobrzy weterynarze i hodowcy zwierząt wiedzą o tym, starają się więc ukryć swoje uczucia, by oszukać zwierzęta; zazwyczaj jednak im się to nie udaje i wtedy zaczynają się kłopoty.
Miałem nadzieję, że składana mi wizyta ma raczej towarzyski niż złowieszczy charakter. Do środka zajrzała znajoma osiemnasto- lub dziewiętnastoletnia dziewczyna z obsługi w białym fartuchu. Ledwie zdążyła powiedzieć: „Cześć, mały”, gdy wyczułem w niej woń smutku. Ruszyłem z miejsca jak wystrzelona kula. Dziewczyna nawet nie próbowała mnie łapać, gdy przemknąłem koło niej. Była zbyt zaskoczona lub może nawet podświadomie zadowolona, że próbuję wyrwać się na wolność.
Pośliznąłem się, starając się skręcić przed przeciwległym boksem. Zaskrobałem pazurami po szorstkim cemencie. Błyskawicznie przemknąłem przez dziedziniec, szukając drogi na wolność. Dziewczyna ruszyła za mną bez specjalnego pośpiechu, a ja bezładnie biegałem z kąta w kąt. Trafiłem na drzwi prowadzące na ulicę, ale w żaden sposób nie mogłem ich otworzyć. Przepełniała mnie rozpacz, że jestem psem; gdybym był człowiekiem, bez kłopotu odsunąłbym zasuwę i wydostał się na zewnątrz. (Wówczas jednak, oczywiście, nie znalazłbym się w takiej sytuacji.)
Odwróciłem się i zacząłem warczeć na zbliżającą się dziewczynę, szepczącą do mnie ciche, uspokajające słowa. Zjeżyłem się i przywarowałem na przednich łapach, zbierając siły w dygoczące mięśnie ud. Dziewczyna zawahała się, jej niepewność i obawa docierała do mnie szybko następującymi po sobie falami.
Patrzyliśmy na siebie. Czułem, że jest jej mnie żal, ja również jej żałowałem. Żadne z nas nie chciało przestraszyć drugiego.
W drugim końcu dziedzińca otworzyły się drzwi prowadzące do wnętrza budynku i pojawił się mężczyzna o gniewnym wyrazie twarzy.
– Dlaczego się tak grzebiesz, Judith? Chyba wyraźnie kazałem ci, byś przyprowadziła kundla z dziewiątki.
Kiedy ujrzał, że prężę się przed Judith, gniew na jego obliczu zastąpiła desperacja. Ruszył w moją stronę, mamrocząc pod nosem przekleństwa. Dostrzegłem swoją szansę – nie zamknął za sobą drzwi.
Przemknąłem koło dziewczyny i mężczyzny, który dotarł już na środek dziedzińca. Rozpostarł ręce i nogi, jak gdyby chciał się na mnie rzucić. Wpadłem mu między nogi; daremnie próbował zrobić nożyce i zawył z bólu, gdy uderzył kolanem o kolano. Zostawiłem go z tyłu i wskoczyłem w otwarte drzwi. Znalazłem się w długim, ciemnym korytarzu z drzwiami po obu stronach. Na końcu korytarza widniały wielkie, wspaniałe drzwi na ulicę. Wrzask za mną sprawił, że desperacko rzuciłem się w poszukiwaniu wyjścia.
Jedne z drzwi po lewej stronie były lekko uchylone. Nie zatrzymując się, wpadłem do środka. Kobieta, która właśnie klęczała na podłodze i wtykała w kontakt sznur od elektrycznego czajnika, zobaczywszy mnie, zaskoczona, zastygła w bezruchu. Gdy wreszcie dźwignęła się na jedno kolano, w panice wpadłem pod stół. Wśród woni psów wyczułem w nozdrzach również zapach świeżego powietrza. Podniosłem łeb i ujrzałem otwarte okno. Kobieta wsunęła pod stół rękę. Zaczęła nawoływać mnie przyjaznym tonem. Błyskawicznie wskoczyłem na parapet i wyskoczyłem przez okno.
Świetnie. Znalazłem się z powrotem na dziedzińcu.
Dziewczyna o imieniu Judith dostrzegła mnie i zawołała mężczyznę, który wbiegł za mną do budynku. Na nic się to jednak zdało, bo jej wołanie zginęło w jazgocie, który podniosły inne psy. Nie zatrzymując się wpadłem z powrotem do budynku za ścigającym mnie mężczyzną.
Krzyknął zaskoczony, gdy przemknąłem koło niego, i natychmiast rzucił się za mną. Byłem pewny, że obsługa wykaże na tyle zdrowego rozsądku, aby odciąć mi wszystkie drogi ucieczki, zanim jeszcze raz powtórzę trasę drzwi-okno-drzwi, zignorowałem więc otwarte drzwi do gabinetu. Znalazłem inną drogę: po przeciwnej stronie wyjścia na ulicę pięły się na piętro szerokie, wykładane ciemnym drewnem schody. Niezgrabnie wyhamowałem i zawróciłem, po czym wbiegłem na stopnie, pracując niewielkimi łapami jak tłokami. Mężczyzna wpadł na schody za mną; nadzwyczaj długie nogi dawały mu nade mną przewagę. Pochylił się do przodu, wyciągnął ręce i nagle poczułem, że nie mogę już dalej biec, ponieważ bezlitośnie zacisnął dłonie na mojej prawej tylnej łapie. Zaskowyczałem z bólu, starając się piąć dalej w górę. Bezskutecznie… Nie miałem sił, by wyrwać się z potężnego uścisku.
Mężczyzna przyciągnął mnie ku sobie zdecydowanym szarpnięciem, a drugą ręką chwycił za kark. Podniósł do góry i mocno przycisnął do piersi. Miałem przynajmniej tę satysfakcję (aczkolwiek nie zamierzoną), że na niego nasikałem.
Na moje szczęście tę właśnie chwilę ktoś wybrał, by stawić się do pracy. Gdy przez uchylone drzwi do środka wszedł mężczyzna z aktówką, na korytarz wlało się jaskrawe słoneczne światło. Zaskoczony wpatrzył się w rozgrywającą się przed nim scenę. Dziewczyna i kobieta z gabinetu z lękiem przyglądały się podskakującemu, klnącemu na potęgę pracownikowi, rozpaczliwie – ale bezskutecznie – starającemu się uchylić przed spadającym na niego żółtym strumieniem uryny.
Nadszedł czas na ugryzienie w rękę mego prześladowcę, co też uczyniłem. Nie miałem wprawdzie jeszcze dość silnych szczęk, ale moje zęby były ostre jak igły. Przebiły skórę i zatopiły się na tyle głęboko, na ile tylko miałem sił je zacisnąć. Przeszywający ból sprawił, że mężczyzna zawył i rozluźnił uścisk; jak sądzę, połączenie wilgoci z jednej strony i żądlącego ognia z drugiej nie pozostawiało mu żadnego wyboru. Spadłem na schody i stoczyłem się z nich, skowycząc raczej ze strachu niż z bólu. Kiedy sturlałem się do ich podnóża, niepewnie podniosłem się na łapy, potrząsnąłem lekko łbem i wypadłem na zalaną słonecznym światłem ulicę.
Poczułem się, jak gdybym przebił rozpiętą na kole papierową planszę i przedostał się z ciemnego, przygnębiającego świata do innego, pełnego jasności i nadziei. Niewątpliwie był to skutek zaznania wolności, kontrastu między mrocznym wnętrzem budynku a jaskrawym światłem słonecznym oraz przeróżnymi podniecającymi zapachami żywych istot na zewnątrz. Byłem wolny. I wolność dodawała skrzydeł moim młodym kończynom. Uciekałem, nie ścigany, zresztą i tak nic ani nikt na świecie nie byłby w stanie mnie dogonić. Rozkoszowałem się wolnością, a po głowie tłukły mi się niepokojące pytania.