Kiwnęła głową.
– Żebra. Lewą rękę. Obojczyk. Szczękę. Musiałam sobie wstawić trzy sztuczne zęby.
– Czemu wciąż mieszkasz z nimi? Czemu nie rzuciłaś tego wszystkiego w diabły?
Westchnęła i odwróciła głowę.
– Nie umiem tego wyjaśnić – wyszeptała. – Nie wiesz, jak to jest. Brakowało mi wiary w siebie. Właśnie urodziło mi się dziecko i nie miałam grosza przy duszy Ani złamanego szeląga. Nie miałam przyjaciół. Obserwowali mnie przez cały czas. Nawet rozmowy telefoniczne odbywały się pod ich bacznym okiem.
Nie odezwał się. Podniosła oczy i spojrzała na niego.
– Nie mogłam odejść, porzucając Ellie. Slup zaproponował mi, że jeśli dziecko zostanie z nim, dostanę odprawę i będę mogła pojechać gdziekolwiek zechcę. Nie potrafiłam zdobyć się na taki krok, więc wciąż mnie bije. Dzień w dzień.
Spojrzał na nią, przyglądał się jej dłoniom, ramionom, szyi, twarzy. Dekolt sukienki przesunął się, przez co dostrzegł niewielkie zgrubienie na obojczyku. Kiedyś był złamany, nie ma wątpliwości. Ale siedziała prosto jak struna, z wysoko uniesioną głową i buńczucznym błyskiem w oku, taka postawa świadczyła o czymś.
– Codziennie cię bije?
Zacisnęła powieki.
– Nieomal codziennie. To znaczy nie dosłownie. Ale zwykle trzy, cztery razy w tygodniu. Mnie się wydaje, że codziennie.
Nie odzywał się przez dłuższą chwilę, patrząc jej prosto w oczy.
– Zmyślasz – orzekł.
Carmen odwróciła się w stronę okna. Czerwone plamy pojawiły jej się na policzkach. Złość, pomyślał. A może zakłopotanie.
– Czemu tak sądzisz?
– Dowody rzeczowe – odparł. – Nie masz żadnych siniaków na ciele. Masz nietkniętą skórę. Poruszasz się bez kłopotu, nic cię nie boli. Nie jesteś zesztywniała ani obolała.
Kiwnęła głową.
– Bił mnie pięć lat, jak ci mówiłam. Ale potem się skończyło, półtora roku temu. Musiałam opowiedzieć ci wszystko od początku, bo chciałam, żebyś mnie wysłuchał.
Spojrzał jej prosto w twarz.
– No dobrze, przecież słucham.
– Ale czy mi pomożesz?
– Niby, w czym?
Nie odezwała się. Wobec tego spytał:
– Jak to odczuwałaś? Bicie. Fizycznie.
Zamyśliła się.
– To zależy od części ciała.
Kiwnął głową. Wiedziała na podstawie doświadczeń, że w różnych miejscach odczucia są różne.
– Brzuch – powiedział.
– Dużo wymiotowałam, także krwią.
Znów potakująco skinął głową. Wiedziała, jak to jest otrzymywać ciosy w brzuch.
– I co takiego się wydarzyło? Czemu przestał?
Zawiesiła głos, jakby przelękniona, że ktoś może na nią patrzeć.
– Wyjdźmy stąd – poprosiła. – Czeka nas długa droga.
– Mam z tobą jechać?
– Myślałam, że pojedziesz. Błagam, me odmawiaj mi, Reacher. Przynajmniej wysłuchaj mojej opowieści do końca i wówczas podejmiesz decyzję. Mogę cię zostawić w Pecos, jeśli nie będziesz chciał jechać ze mną do Echo.
– Okay – zgodził się.
– Dzięki – powiedziała.
Nie odezwał się.
ROZDZIAŁ TRZECI
JECHALI długim prostym odcinkiem pustej drogi, słońce unosiło się wprost nad ich głowami. Kierujemy się na południe, jest mniej więcej dwunasta, domyślał się Reacher. Od czasu do czasu pojawiały się przy drodze billboardy reklamujące stacje benzynowe i miejsca noclegowe, od których dzieliło ich jeszcze wiele kilometrów.
– Jesteś głodny? Jeśli zrezygnujemy z postoju, uda mi się zabrać Ellie ze szkoły – powiedziała Carmen. – Nie widziałam jej od wczoraj.
– Wszystko mi jedno – odparł Reacher.
Wdusiła odruchowo gaz, cadillac mknął teraz sto trzydzieści kilo metrów na godzinę.
– Czy już mi wierzysz? – spytała.
Zerknął na nią. Trzynaście lat pracował jako detektyw i instynkt nie pozwalał mu w nic wierzyć.
– Co takiego stało się półtora roku temu? – ponowił pytanie. – Czemu przestał?
Chwyciła mocniej kierownicę.
– Trafił do pudła.
– Za znęcanie się nad tobą?
– W Teksasie? – Roześmiała się z goryczą. – Od razu widać, że jesteś tu pierwszy raz. Teksańczyk nigdy nie podniesie ręki na kobietę. Wszyscy to wiedzą. Jeśli więc latynoska zdzira zarzuciłaby coś takiego swojemu mężowi, niechybnie trafiłaby do domu bez klamek.
– Więc co przeskrobał?
– Nie płacił podatków federalnych – wyjaśniła. – Zarobił mnóstwo pieniędzy, handlując dzierżawami pól naftowych w Meksyku, ale nie zgłosił dochodu do urzędu skarbowego.
– Można za to pójść do paki?
Skrzywiła się.
– Robią wszystko, żeby delikwent nie poszedł siedzieć. Najchętniej przyjmą spłatę w ratach, ale Slup jest wyjątkowo uparty. Ukrywał wszystko aż do procesu, a potem odmówił spłacenia długu. Wszystkie pieniądze ulokował w rodzinnych rachunkach powierniczych, nie mogli mu, więc ich odebrać. Chyba porządnie się na niego wściekli.
– Więc stanął przed sądem?
Kiwnęła głową.
– Federalna rozprawa z wszelkimi szykanami. Miejscowa klika przeciwko Ministerstwu Skarbu. Adwokat Slupa to jego najlepszy kumpel z liceum, a drugi, który jest prokuratorem okręgowym hrabstwa Pecos, doradzał im, jaką obrać strategię. Na nic się to jednak zdało, bo urząd skarbowy postawił się. Groziło mu od trzech do pięciu lat. Sędzia skazał go na najniższy wyrok: trzydzieści miesięcy w więzieniu gdzieś pod Abilene. Nazywają je Club Fed. Siedzą tam same oprychy. Trzydzieści miesięcy to dwa i pól roku, ale zakładam, że wyjdzie wcześniej, bo pewnie się tam dobrze sprawuje.
Reacher kiwnął głową.
– Pewnie tak.
– A więc dwa i pół roku, a ja zmarnowałam pierwsze półtora.
– Masz jeszcze cały rok. To mnóstwo czasu.
– Powiedz mi, co mogę zrobić – poprosiła. – Musimy ustalić, jakie działania należy podjąć. Na razie teoretycznie, jeśli chcesz.
Wzruszył ramionami. potem spojrzał na to z jej punktu widzenia. Z jego perspektywy rozwiązanie było aż nazbyt oczywiste.
– Musisz stąd wyjechać – zawyrokował. – Musisz mieć dom i pieniądze na utrzymanie. W jakimś wielkim mieście. Oto twoje rozwiązanie. Są specjalne schroniska, organizacje.
– Jak do nich dotrzeć? Nie mam grosza przy duszy.
– Dość szykownie się ubierasz jak na biedaczkę.
– Katalog wysyłkowy – oświadczyła. – Prawnik Slupa podpisuje czeki, więc mam co na siebie włożyć. Ale nie dysponuję żadną gotówką.
– Możesz sprzedać brylant.
– Już próbowałam – wyznała. – Nie jest prawdziwy. Nierdzewna stal i oszlifowany cyrkon. Jubiler roześmiał mi się w twarz. Jest wart najwyżej trzydzieści dolców.
Nie odzywał się przez kolejne półtora kilometra szybkiej jazdy na południe.
– Ale w domu muszą być jakieś pieniądze – orzekł. – Mogłabyś ukraść.
– I stałabym się podwójną uciekinierką – zauważyła. – Zapominasz o statusie prawnym Ellie. W tym cały sęk. Zawsze był to problem. Ona jest także dzieckiem Slupa. Jeśli wywiozę ją za granicę stanu bez jego zgody, stanę się porywaczką. Odszukają mnie, zabiorą córkę i wsadzą mnie do paki.
– Nie wyjeżdżaj, więc poza granicę stanu. Zostań w Teksasie. Możesz pojechać do Dallas.
– Nie zostanę w Teksasie.
Słychać było stanowczość w jej głosie. Reacher nie odezwał się.
– To nie takie proste – tłumaczyła. – Matka Slupa śledzi mnie z jego polecenia. Jeśli pewnego dnia znikną pieniądze oraz Ellie, już po kilku godzinach zawiadomi szeryfa, który z kolei zadzwoni do FBI.
– Musi być jakiś sposób.
Zerknęła na dokumenty prawnicze w aktówce na tylnym siedzeniu.
– Jest mnóstwo sposobów – rzekła. – Postępowanie prawne, warunki, ochrona sądowna, najróżniejsze triki. Prawnicy są jednak powolni jak żółwie i kosztowni, a ja nie mam pieniędzy. I kółko się zamyka.
– Masz rację – przytaknął.
Coś zahuczało na tablicy rozdzielczej. Pomarańczowa lampka w kształcie dystrybutora paliwa zaczęła migać obok szybkościomierza.
– Jedziemy na rezerwie – oznajmiła.
– Niebawem będzie stacja Exxona. Widziałem billboard. Za dwadzieścia kilometrów.