Plamy krwi już zaczęły przysychać. Nagarnęli na nie nogami ziemię i zamietli miejsce zajścia gałęzią jadłoszynu, żeby zatrzeć ślady butów. Wsiedli do crown victorii, kierowca cofnął się, zawrócił obok krzaków, przejechał przez obniżenie terenu, wjechał pod górkę i znalazł się z powrotem na drodze.
– MAM córkę – powiedziała Carmen Greer. – Chyba ci już zresztą mówiłam.
– Powiedziałaś tylko, że jesteś matką – zauważył Reacher.
Kiwnęła głową, trzymając w dłoniach kierownicę.
– To słodka dziewczynka. Ma sześć i pół roku. Nazwali ją Mary Ellen. W zdrobnieniu Ellie.
– Niby kto ją nazwał?
– Rodzina mojego męża. Greerowie, klan od dawna mieszkający w hrabstwie Echo.
– Oni nazwali twoją córkę?
– Znalazłam się w dość niezręcznej sytuacji. Jesteśmy niecałe siedem lat po ślubie. Dodaj sobie dwa do dwóch, a zrozumiesz, czemu niewiele miałam do powiedzenia w tej sprawie.
– Jacy oni są?
– Łatwo zgadnąć – powiedziała. – Z dziada pradziada Teksańczycy, od dawna potentaci naftowi, choć przetrwonili wiele pieniędzy, nie mało im jeszcze zostało. Ojciec zmarł jakiś czas temu; matka wciąż żyje; mają dwóch synów. Mój mąż to ten starszy, ma na imię Slup, tak jak jednomasztowy żaglowiec.
– Slup? – zdumiał się Reacher. – A jak ma na imię ten drugi? Jacht? Holownik? A może liniowiec?
– Robert – odparła. – Mówią na niego Bobby.
– Slup – powtórzył Reacher. – Pierwsze słyszę.
– Poznałam go w Kalifornii – wyjaśniła. – Studiowaliśmy razem na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles.
– A więc z dala od rodzinnego gniazda – zauważył Reacher.
– Właśnie. Dochodzę do wniosku, że tylko tam los mógł nas złączyć.
Przerwała na chwilę i zmrużyła oczy w blasku słońca, wypatrując czegoś w oddali.
– Oto nasz bar – powiedziała. – Dadzą nam kawy.
Bar stał samotnie przy drodze pośrodku czterystu metrów kwadratowych klepiska, które służyło za parking. Reacher otworzył drzwi auta. Buchnął w niego żar jak z pieca. Zaczekał na Carmen, s następnie ruszył pół kroku za nią, by móc się jej przyjrzeć. Pochyliła głowę, jakby nie chciała, żeby ktokolwiek ją oglądał. Brzeg sukienki opadł przyzwoicie na wysokość kolan. Szła z niezwykłą gracją, jak tancerka, prościutkie plecy, gładko wygolone nagie łydki.
Wewnątrz baru panował chłodek. Reacher zaprowadził Carmen do boksu po przeciwległej stronie sali. Poślizgnął się na lepkim winylu i odchylił głowę, by owiał go zimny strumień powietrza z sufitu. Kiedy Carmen usiadła naprzeciwko, po raz pierwszy spojrzał jej prosto w oczy. Miała zjawiskowe ciemne oczy z długimi rzęsami oraz wysokie kości policzkowe, które okalały gęste kruczoczarne włosy, połyskujące granatowo w świetle. Usta jak pączek róży, delikatnie umalowane szminką. Jedwabista gładka skóra w kolorze słabej herbaty lub ciemnego miodu pulsowała wewnętrznym blaskiem. Była znacznie jaśniejsza niż ogorzałe ramiona Reachera, jednak to on był biały, a ona kolorowa.
– Do kogo podobna jest Ellie? – spytał.
– Do nich.
Kelnerka przyniosła wodę z lodem, przygotowała ołówek i bloczek, zadarła brodę, ale nie odezwała się ani słowem. Carmen zamówiła mrożoną kawę, Reacher zaś gorącego szatana.
– Wcale nie wygląda na moją córkę – powiedziała Carmen. – Różowiutka skóra, blond włoski, jest trochę pyzata. Za to ma moje oczy.
– Szczęściara z tej Ellie – zauważył Reacher.
Uśmiechnęła się przelotnie.
– Dzięki. Pragnę, by szczęście nadal jej dopisywało.
Kelnerka przyniosła napoje i odeszła bez słowa.
– Prosiłeś, żebym zaczęła od początku – odezwała się Carmen – niech, więc tak będzie. Musisz zrozumieć, że kiedyś kochałam Slupa. Był taki silny i przystojny, wciąż uśmiechnięty. Poza tym byliśmy młodzi, w Los Angeles wszystko wydaje się możliwe.
Zamilkła, wyłuskując z opakowania słomkę.
– Chcę ci wyjaśnić, skąd pochodzę – ciągnęła. – Nie byłam jakąś tam zahukaną Meksykanką, która martwiła się, że rodzina białych nie zechce jej przyjąć do swojego klanu. Niepokoiłam się, czy moja rodzina zaakceptuje tego gringo. Pochodzę z Nepa, gdzie nasza rodzina posiada czterysta hektarów ziemi pod uprawę winorośli; mieszkamy tam od wieków; byliśmy zawsze najbogatszymi ludźmi, jakich znałam. Najbardziej wykształconymi. Zatrudnialiśmy do roboty białych. Niepokoiłam się, więc, co rodzina powie na to, że wychodzę za jednego z nich.
Popijał kawę.
– I jak zareagowali?
– Oszaleli z wściekłości. – Wypiła łyk kawy. – Byłam w ciąży, co tylko pogorszyło sprawę. Moi rodzice to niezwykle religijni ludzie, więc ostatecznie wyrzekli się mnie.
– I co zrobiłaś?
– Wzięliśmy ślub. Przez kilka miesięcy mieszkaliśmy w Los Angeles, ukończyliśmy studia, nie przenosiliśmy się do ósmego miesiąca ciąży. Slup nie mógł jednak znaleźć pracy. W końcu zauważyłam, że niespecjalnie się stara. Wcale nie zamierzał się nigdzie zatrudnić. Cztery lata studiów potraktował jak jedną wielką zabawę, w końcu postanowił wrócić na łono rodziny i przejąć interesy tatusia. Byłam przeciwna. Wydawało mi się, że powinniśmy stanąć na własnych nogach, zacząć wszystko od podstaw – nowe pokolenie z dwóch różnych rodów. Poświęciłam wiele dla naszego małżeństwa i uważałam, że on też powinien się wyrzec pewnych rzeczy. Okropnie się kłóciliśmy. Nie mogłam pracować w tak zaawansowanej ciąży, więc nie miałam swoich pieniędzy. W końcu doszło do tego, że nie stać nas było nawet na czynsz, przyjechaliśmy więc tu, do Teksasu, i zamieszkaliśmy w ogromnym starym domiszczu wraz z jego rodzicami i bratem, gdzie tkwię do dziś.
– I co dalej? – dopytywał Reacher.
Spojrzała mu prosto w oczy.
– Czułam się tak, jakby ziemia się pode mną rozstąpiła, bym wpadła w piekielną otchłań. Przez całe życie traktowano mnie jak księżniczkę, a tu nagle zaczęto mną pomiatać jak szmatą. Nienawidzili mnie, bo byłam kolorową dziwką, która uwiodła im ukochanego synalka. Byli dla mnie do obrzydzenia uprzejmi, jak się domyślam, chcieli, żeby Slup zmądrzał i sam mnie porzucił.
– On cię jednak nie rzucił.
Spuściła wzrok.
– Nie – przyznała. – Nie rzucił mnie. Za to zaczął mnie bić. Pierwszy raz uderzył mnie, kiedy byłam w ciąży z Ellie. Walnął mnie w twarz, aż pękła mi warga. Ale natychmiast zaczął się kajać. Sam mnie zawiózł na pogotowie, a przez całą drogę błagał, żebym mu przebaczyła i nikomu nie mówiła o tym, co się stało. Ponieważ naprawdę było mu wstyd, przyjęłam przeprosiny. Nie miałam kiedy z nim spokojnie porozmawiać, ho natychmiast po przyjeździe do szpitala zaczęłam rodzić i odwieziono mnie na porodówkę. Następnego dnia na świat przyszła Ellie.
Reacher obserwował jej twarz,
– I co było potem?
– Przez tydzień panował spokój. Ale znów zaczął mnie bić. Zbyt wiele uwagi poświęcałam dziecku, nie miałam ochoty na seks, bo bolały mnie szwy. Oznajmił mi, że po ciąży utyłam i zbrzydłam. Sprawił, że w to uwierzyłam. I wierzyłam bardzo długo. Przez dwa lub trzy lata wciąż uważałam, że to była moja wina i starałam się poprawić.
– Co na to jego rodzina?
Odsunęła od siebie na wpół wypitą szklankę.
– Nic o tym nie wiedzieli – powiedziała. – Wkrótce zmarł jego ojciec, co zaogniło sytuację. Był jedynym sensownym członkiem rodziny. Teraz została już tylko matka i brat. On jest wstrętny, a z niej praw dziwa jędza. Wciąż nic nie wiedzą. Bije mnie w tajemnicy przed nimi. Dom jest prawie wielkości bloku mieszkalnego. To wszystko bardzo zagmatwane. Duma nie pozwala Slupowi przyznać się do błędu, że oni mieli rację, a im bardziej mnie nie trawią, tym usilniej on udaje, że mnie kocha. Wodzi ich za nos. Kupuje mi prezenty. Słyszeli, że marzę o koniu, więc kupił mi wierzchowca, by pokazać im, jaki jest wielkoduszny – naprawdę jednak jazda konna to doskonałe wytłumaczenie moich siniaków. Każe mi mówić, że spadłam. Wiedzą, że dopiero zaczynam. A to wiele tłumaczy w kowbojskiej okolicy – siniaki i połamane kości.
– Łamał ci kości?