Литмир - Электронная Библиотека

– Kim pan jest? – spytał.

– Wyjaśnię to rodzinie – powiedział Reacher. – Jest tak gorąco, że nie chce mi się wszystkiego powtarzać dwa razy.

Gliniarz spojrzał na niego przeciągle ze spokojem, wsiadł do radiowozu i odjechał. Reacher pozwolił, by osiadł mu na butach wzniecony przez niego pył, i obserwował, jak Carmen znów wsiada do cadillaca i wjeżdża do garażu. Stały tam już dwa pick-upy i jeep cherokee. Jeden z pick-upów był nowy, drugi zaś nie miał powietrza w oponach i wyglądał, jakby nikt nim nie jeździł od przynajmniej dziesięciu lat. Za budynkiem ubita droga zakręcała i nikła w bezkresnej pustyni.

– Trzymaj się mnie – powiedziała. – Musimy ci załatwić pracę.

– Okay – zgodził się.

Zaprowadziła go do frontowych drzwi i zapukała.

– Musisz pukać? – zdziwił się Reacher.

Kiwnęła głową.

– Nie dają mi kluczy.

Drzwi się otworzyły Stanął w nich mężczyzna ubrany w niebieskie dżinsy i biały podkoszulek. Wyglądał na dwadzieścia parę lat, miał kwadratową twarz i plamistą cerę, na głowie miał czerwoną czapeczkę baseballową włożoną daszkiem do tyłu. Był zwalisty, a młodzieńcze mięśnie zaczęły już obrastać tłuszczykiem. Cuchnął potem i piwem.

– To Bobby – przedstawiła go.

Spojrzał na Reachera.

– Kim jest twój znajomy?

– Nazywa się Reacher. Szuka pracy.

– No, to wchodźcie do środka – powiedział Bobby.

Zniknął w mroku. Carmen ruszyła za nim, trzy kroki w tyle. Wchodziła do własnego domu, jakby tu była gościem. Reacher trzymał się blisko niej.

– Brat Slupa – szepnęła.

Kiwnął głową. Hol zagracony był kosztownymi bibelotami, wszystkie jednak wyglądały na stare, jakby pieniądze skończyły się kilkadziesiąt lat temu. Na jednej ze ścian wisiało wielkie lustro. Naprzeciwko stał stojak z sześcioma sztucerami myśliwskimi. Stojak odbijał się w lustrze i miało się wrażenie, że hol pełen jest broni.

Weszli do salonu, wielkiego czerwonego pokoju ze stołem i ośmioma krzesłami o zaokrąglonych oparciach. Na jednym z krzeseł siedziała kobieta po pięćdziesiątce, ubrana w obcisłe dżinsy i bluzkę z frędzlami. Miała fryzurę jak młoda kobieta, włosy ufarbowane na kolor marchewkowy, zaczesane zalotnie nad szczupłą twarzą. Wyglądała jak dwudziestolatka, która postarzała się w wyniku jakiejś rzadkiej choroby Spojrzała na przybysza.

– Nazywa się Reacher – Carmen go przedstawiła. – Szuka pracy.

– Co potrafi? – Miała chropawy głos.

– Zajmował się końmi. Potrafi podkuwać kopyta.

Reacher wyglądał przez okno, kiedy Carmen zmyślała androny na temat jego umiejętności. Najbliżej konia znalazł się kiedyś, przechodząc koło stajni w starszych bazach wojskowych, gdzie wciąż trzymano te zwierzęta do uroczystości galowych. Kobieta uniosła dłoń.

– Nazywam się Rusty Greer – powiedziała. – Witamy na ranczo Czerwonego Domu, panie Reacher. Może znajdzie się tu dla pana jakieś zajęcie. Jeśli jest pan pracowity i uczciwy.

– Czego chciał szeryf? – spytała Carmen.

– Zaginął adwokat Slupa. Jechał właśnie do federalnego więzienia na widzenie ze Slupem. Nie dotarł do celu. Stanowa policja znalazła jego samochód porzucony przy drodze. Nieciekawie to wygląda.

– Al Eugene?

– A niby ilu adwokatów ma Slup?

– Może popsuł mu się samochód – podsunęła Carmen.

– Gliny sprawdzały – odparła Rusty – Działa bez zarzutu.

– Czy to coś zmienia? – spytała Carmen. – To znaczy, czy Slup wraca do domu?

Carmen kiwnęła nieznacznie głową, jakby się bała, co usłyszy w odpowiedzi.

– Nie masz się, czym martwić – odparta Rusty z uśmiechem. – Slup będzie z nami już w poniedziałek. Zaginięcie Ala niczego nie zmienia.

Carmen wysiliła się na uśmiech.

– To dobrze.

– Też się cieszę – rzekła jej teściowa. – A gdzie jest córeczka Slupa? Służąca przygotowała już jej kolację, więc zaprowadź małą do kuchni, a po drodze możesz pokazać panu Reacherowi, jak trafić do baraku.

ROZDZIAŁ PIĄTY

CHŁOPAK zapisał całą nową stronę w notesie. Mężczyźni uzbrojeni w teleskopy relacjonowali mu dokładnie przebieg zdarzeń. Przybycie szeryfa, powrót Latynoski z dzieciakiem w towarzystwie nieznajomego, wyjazd szeryfa, wejście Latynoski i nowego gościa do domu, a potem długo, długo nic.

– Kto to? – spytat chłopiec.

– Diabli wiedzą – odparł jeden z mężczyzn.

„Bardzo wysoki, potężny, kiepsko ubrany, trudno określić wiek”, zapisał chłopak. A potem dodał: „Nie jest kowbojem, ma złe obuwie. Czyżby kłopoty?”.

PIĘTROWY barak stał na skarpie. Na parterze byty rozsuwane drzwi. W środku stał kolejny pick-up. Na końcu pomieszczenia drewniane schody prowadziły w górę przez prostokątne wycięcie w suficie.

Reacher wszedł po schodach na pierwsze piętro. Na górze było wciąż gorąco, barak nie miał klimatyzacji. Na końcu odgrodzono kawałek, domyślił się, że to łazienka. Poza tym była tu otwarta przestrzeń. Na przeciw siebie stało szesnaście łóżek – osiem po jednej i tyle samo po drugiej stronie, obok nich szafki.

Dwa łóżka najbliżej łazienki były zajęte. Na każdym leżał na pościeli kurduplowaty, żylasty mięśniak. Obaj mieli niebieskie dżinsy, wymyślne buty i gołe torsy. Odwrócili się ku schodom, kiedy Reacher pojawił się na piętrze.

Odsłużył cztery lata w West Point, a potem spędził trzynaście w wojsku, a więc miał w sumie siedemnaście lat doświadczeń, co do wchodzenia do nowych koszar. Należało po prostu wejść, zająć wolne łóżko i nic nie mówić. Skłonić kogoś innego, by się pierwszy odezwał. W ten sposób poznajemy miejscową hierarchię, nie zdradzając własnej pozycji.

Podszedł do drugiego łóżka od schodów, bo tu, jak przypuszczał, będzie chłodniej. W wojsku miałby plecak, który położyłby na łóżku, by zaznaczyć swoje terytorium. Tu jednak mógł co najwyżej wyjąć z kieszeni składaną szczoteczkę i położyć ją na szafce przy łóżku. To tylko symbol, któremu brakowało mocy, miał jednak tę samą wymowę: Teraz tu mieszkam, tak samo jak wy. Czy macie na ten temat coś interesującego do powiedzenia?

Jeden z facetów uniósł się na łóżku.

– Dostałeś robotę?

– Chyba tak – odparł Reacher.

– Jestem Billy – przedstawił się facet.

Drugi uniósł się na łokciach.

– Josh – powiedział.

Reacher skinął głową.

– Nazywam się Reacher. Miło was poznać.

– Ta Meksykanka cię przywiozła? – spytał Josh.

– Pani Greer – sprostował Reacher.

– Pani Greer to Rusty – poprawił go Billy. – Ona ciebie na pewno nie przywiozła.

– Pani Carmen Greer – uściślił Reacher.

Billy nie odezwał się. Josh się tylko uśmiechnął.

– Po kolacji chcemy gdzieś sobie wyskoczyć – rzekł Billy. – Do baru, dwie godziny na południe. Możesz z nami pojechać, żebyśmy się lepiej poznali.

Reacher potrząsnął głową.

– Może innym razem, kiedy już coś zarobię. Lubię w takiej sytuacji płacić za siebie, sami rozumiecie.

Billy kiwnął głową.

– Zdrowe podejście. Może się tu przyjmiesz.

SŁUŻĄCA przyniosła kolację czterdzieści minut później – sagan wieprzowiny z fasolą. Nałożyła potrawę do metalowych misek. Rozdała widelce i łyżki oraz puste metalowe kubki

– Woda jest w łazience – rzuciła pod adresem Reachera.

Potem zeszła po schodach, a Reacher skupił się tylko na jedzeniu. Był to bowiem jego pierwszy posiłek tego dnia. Usiadł na łóżku z miską na kolanach i jadł łyżką. Fasolka była gęsta i zawiesista, kucharka nie żałowała zasmażki. Wieprzowina miękka, a tłuszcz na niej chrupki. Pewnie usmażono mięso oddzielnie i dopiero na koniec dodano do fasoli.

– Hej, Reacher – zawołał Billy. – No i co, smakuje ci?

– Całkiem dobre – odparł.

– Brednie – odezwał się Josh. – Jest prawie czterdzieści stopni, a ona nam daje gorący posiłek! Pocę się jak wieprz.

Reacher nie zwracał na niego uwagi. Psioczenie na jadło to stały element życia koszarowego. A ta potrawa była całkiem smaczna. Po przeciwnej stronie sali Billy z Joshem skończyli jeść i wyjęli z szafek czyste koszule. Ubrali się i przyczesali włosy

10
{"b":"108056","o":1}