Литмир - Электронная Библиотека

– Tobie i tamtemu gościowi z wojska.

Obrócił się na pięcie i odszedł.

REACHER wrócił do baraku. Służąca przyniosła mu kolację. Zrobiło się ciemno. Leżał na łóżku, pocąc się. Temperatura nie chciała spaść ani trochę, wciąż było około 40 stopni. Słyszał wycie kojota, charakterystyczne odgłosy pumy oraz trzepot skrzydeł niewidocznych dla oczu nietoperzy.

Potem dobiegły go lekkie kroki na schodach wewnątrz baraku. Kiedy usiadł, ujrzał Carmen wchodzącą na górę.

– Zbił cię? – spytał Reacher.

Uniosła dłoń do policzka i spuściła wzrok.

– Uderzył tylko raz. Niezbyt mocno.

– Połamię mu te łapska.

– Zadzwonił po szeryfa. Chce się ciebie stąd pozbyć.

– Nie przejmuj się – zapewnił ją Reacher. – Już wcześniej na dobre spławiłem szeryfa.

Po chwili powiedziała:

– Muszę wracać. Myśli, że jestem z Ellie.

– Ruszyła schodami w dół.

– Pewien jesteś, co do szeryfa?

– Nie martw się. Szeryf nawet palcem nie kiwnie.

SZERYF jednak kiwnął palcem. Przekazał sprawę policji stanowej. Półtorej godziny później teksański radiowóz przyjechał po niego. Reacher wstał z łóżka, zszedł po schodach, a kiedy się znalazł na dole, padł na niego snop światła z lampy przymocowanej do przedniej szyby wozu. Drzwi pojazdu otworzyły się i wysiedli dwaj policjanci.

W niczym nie przypominali szeryfa. Byli to młodzi, wysportowani zawodowcy, z włosami ostrzyżonymi na rekruta. Jeden był sierżantem, a drugi posterunkowym. Posterunkowy wyglądał na Latynosa. Trzymał w ręku śrutówkę.

– Podejdź do maski samochodu – nakazał sierżant.

Reacher zbliżył się do samochodu, trzymając ręce z dala od ciała.

– Przyjmij pozycję.

Reacher oparł dłonie o błotnik i pochylił się do przodu. Sierżant obszukał go dokładnie.

– W porządku, wsiadaj do wozu.

Reacher ani drgnął.

– O co chodzi? – spytał.

– Właściciel gruntu poprosił nas, byśmy za wszelką cenę usunęli intruza z jego posiadłości.

– Nie jestem intruzem. Pracuję tu.

– Chyba właśnie straciłeś pracę. Więc teraz jesteś intruzem i zamierzamy cię stąd zabrać.

– To należy do obowiązków policji stanowej?

– W takiej małej mieścinie miejscowi chłopcy czasem dzwonią do nas o pomoc, kiedy mają wolny dzień. Niedziela jest wolnym dniem szeryfa.

– Dobra, odejdę stąd – powiedział Reacher. – Pójdę drogą.

– W takim wypadku stajesz się włóczęgą na lokalnej drodze. To także wbrew prawu. Musisz opuścić hrabstwo. Wysadzimy cię w Pecos.

– Oni są mi winni pieniądze. Nic mi nie zapłacili.

– No, to wsiadaj do wozu. Podjedziemy do domu.

Reacher spojrzał w lewo na posterunkowego ze strzelbą. Wyglądał groźnie. Obejrzał się w prawo na sierżanta.

– Ale oni mają kłopot – powiedział. – Szwagierka jest regularnie bita przez swojego męża.

– Czy zgłaszała to? – spytał sierżant.

– Za bardzo się boi. Szeryf to stary koleżka jej męża, a ona jest Latynoską z Kalifornii.

– Nic nie możemy zrobić bez zgłoszenia – rzekł posterunkowy.

– No, to się dowiedzieliście. Ja wam to zgłaszam.

Posterunkowy potrząsnął głową.

– Skarga musi pochodzić od ofiary.

– Wsiadaj do wozu – uciął sierżant.

Położył dłoń na czubku głowy Reachera i usadził go z tyłu. Sierżant z posterunkowym usiedli z przodu i podjechali do domu. Wszyscy Greerowie, prócz Ellie, wylegli na ganek, by popatrzeć, jak go odwożą z rancza. Wszyscy byli uśmiechnięci prócz Carmen. Sierżant opuścił szybkę.

– Gość mówi, że zalegacie mu z wypłatą! – zawołał.

– To powiedz mu, żeby nas pozwał do sądu! – odkrzyknął Bobby.

Reacher nachylił się do przodu.

– Carmen! – wrzasnął. – Si hay un problemu, llama directamente a estos hombres!

Sierżant zamknął szybę i ruszył ku bramie.

– Co zrobisz z tymi zaległymi pieniędzmi?

– Pies je drapał – powiedział Reacher.

Potem sierżant zapytał:

– Co do nich wrzeszczałeś?

Reacher nie odezwał się.

Posterunkowy go wyręczył.

– Po hiszpańsku z fatalnym akcentem – rzekł.

– Do tej kobiety: „Carmen, w razie kłopotów dzwoń prosto do tych facetów”.

Reacher milczał przez całe sto kilometrów, które pokonał poprzedniego dnia w przeciwną stronę białym cadillakiem, znów do osady na skrzyżowaniu, gdzie stała szkoła Ellie, stacja benzynowa i stary bar. Gdy dotarli tam, wszystko było już pozamykane na cztery spusty Nikt się nie odzywał. Jechali dalej do Pecos.

Nie dotarli jednak na miejsce. Wezwano ich przez radio po godzinie i trzydziestu pięciu minutach jazdy.

– Niebieska piątka, niebieska piątka – usłyszeli.

Posterunkowy wziął mikrofon, nacisnął guzik.

– Niebieska piątka, zgłaszam się, odbiór.

– Pilne wezwanie do Czerwonego Domu sto kilometrów na południe od skrzyżowania w Echo. Zgłoszono awanturę rodzinną, odbiór.

– Przyjąłem. Co się stało, odbiór.

– Nie ma pewności. Podobno było ostro, odbiór.

– Przyjąłem. Jedziemy, bez odbioru – zameldował posterunkowy.

Zawrócił o sto osiemdziesiąt stopni.

– Najwyraźniej zrozumiała twój hiszpański.

– Popatrz na to z dobrej strony – rzekł sierżant. – Teraz możemy w końcu interweniować.

– Ostrzegałem was – powiedział Reacher. – Trzeba mnie było słuchać. Jeśli stłukł ją na kwaśne jabłko, to wasza wina.

Sierżant nic nie odpowiedział, tylko dodał gazu. Z powrotem byli w dwie i pół godziny po wyjeździe. Najpierw rzucił im się w oczy radiowóz szeryfa. Sierżant zaparkował tuż za nim.

– Co on tu, do diabła, robi? – zdziwił się. – Przecież ma wolny dzień.

Nikogo nie było w zasięgu wzroku. Posterunkowy otworzył drzwi. Sierżant wyłączył silnik i też wysiadł.

– Wypuście mnie – domagał się Reacher.

– Nie ma mowy – sprzeciwił się sierżant. – Posiedzisz tutaj.

Weszli do środka. Po dwunastu minutach posterunkowy wyszedł sam. Wrócił do wozu i nachylił się do mikrofonu.

– Czy coś jej się stało? – spytał Reacher.

Mężczyzna potrząsnął ponuro głową.

– Jej nic nie jest – odparł. – Przynajmniej fizycznie. Bo napytała sobie niezłej biedy. Wezwano nas nie, dlatego, że on zaatakował ją. Było odwrotnie. To ona zastrzeliła jego. Właśnie ją aresztowaliśmy.

ROZDZIAŁ ÓSMY

POSIŁKI nadjechały po godzinie. Identyczny radiowóz z posterunkowym za kierownicą i sierżantem obok. Wysiedli z samochodu i weszli do domu. W niektórych pomieszczeniach zapalały się i po chwili gasły światła. Dwadzieścia minut później szeryf hrabstwa Echo wyszedł z domu i odjechał.

Po kolejnej godzinie pojawiła się karetka, sanitariusze wnieśli do domu nosze na kółkach. Wyszli tak szybko, jak się dało. i znieśli nosze po schodkach. Slup Greer wyglądał na nich jak zwalista bryła owinięta białym prześcieradłem. Sanitariusze wsunęli nosze do karetki, zatrzasnęli drzwi i pojechali na północ.

Po pięciu minutach gliny wyprowadziły Carmen. Miała dłonie skute z tyłu, szła ze zwieszoną głową, twarz miała bladą jak papier. Gliniarze, którzy zjawili się jako ostatni, powiedli ją do radiowozu, trzymając z obu stron za łokcie. Nie stawiała oporu, kiedy pakowali ją do środka. Była całkowicie bierna.

Policjanci uruchomili silnik radiowozu. Dwaj, którzy przyjechali tu z Reacherem, też wsiedli do swojego pojazdu, przepuścili przodem przybyłych później kolegów, a potem wyjechali przez bramę i pełnym gazem ruszyli na północ.

– Gdzie ją wiozą? – spytał Reacher.

– Do Pecos – odparł sierżant. – Do aresztu hrabstwa.

– Ale przecież jesteśmy w Echo – zauważył przytomnie Reacher. – A nie w Pecos.

– Hrabstwo Echo ma stu pięćdziesięciu mieszkańców. Po co mieli by tworzyć oddzielną jurysdykcję? Z aresztami i całym tym kramem?

– No, to mamy poważny problem – rzekł Reacher. – Bo prokuratorem okręgowym w Pecos jest Hack Walker, kumpel Słupa Greera. Będzie oskarżać osobę, która zastrzeliła jego przyjaciela.

18
{"b":"108056","o":1}