Литмир - Электронная Библиотека

– Faktycznie. Zadzwoniła do nich. Mają do tego specjalny wydział.

Walker potrząsnął głową.

– Złapali go na podstawie informacji z banku. Wyszło to przypadkowo podczas kontroli kogoś innego. Wiem to na pewno, ponieważ Slup z miejsca zgłosił się do Ala Eugene’a, a Al poprosił mnie wówczas o radę. Carmen kłamie, panie Reacher.

– Więc, po co ta rozmowa?

– Bo nie jestem mściwym człowiekiem, który za wszelką cenę chce chronić dobre imię przyjaciela. Jeżeli zrobiła to z wyrachowania, na przykład dla pieniędzy, musi ponieść karę. Jeśli jednak historia choroby da się choć trochę nagiąć, będę jej bronił, jako ofiarę przemocy w rodzinie.

Reacher nie odezwał się.

– No dobrze, rzeczywiście nie chcę stracić szansy w wyborach – rzekł Walker. – Albo powiedzmy, że chcę upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu. Ocalić siebie i ją. Także Ellie.

– Więc, czego pan oczekuje ode mnie?

– Jeśli zgodzi się pan, chciałbym, żeby pan skłamał w czasie rozprawy – powiedział Walker. – Chcę, żeby powtórzył pan wszystko, co mówiła o biciu, i zmienił całą resztę, którą pan od niej usłyszał.

– Sam nie wiem – odparł Reacher.

– Ja również mam wątpliwości. Ale może wcale nie dojdzie do rozprawy. Jeśli uda się odrobię naciągnąć wyniki badań medycznych, wówczas będzie można wycofać oskarżenie.

– Jest pan pewien?

Walker znów westchnął.

– Oczywiście, że nie jestem. Ale to uratowałoby Carmen. A Slup ją kochał, Reacher. Na swój sposób, którego nikt nie zrozumie. W głowie się nie mieści, ile cięgów zebrał za tę miłość. Od rodziny, od życzliwej społeczności. Uważam, że chętnie poświęciłby swoje dobre imię, by uratować jej życie.

Reacher wzruszył ramionami i wstał.

– Mam nadzieję, że ta rozmowa zostanie między nami? – powiedział Walker.

Reacher kiwnął głową.

– Jeszcze do niej wrócimy – odparł, obrócił się na pięcie i wyszedł.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

– A co się dzieje z Carmen i Slupem? – spytała Alice.

– Przekonała mnie – odparł Reacher. – Nie mam co do tego żadnych wątpliwości.

Siedzieli po przeciwnych stronach biurka w kancelarii Alice. Było południe i z nieba lał się taki żar, że całe miasto zmuszone było udać się na sjestę. Nikt, kto naprawdę nie musiał, nie ruszał się z domu. Alice siedziała rozparta w fotelu, ręce założyła za głowę, ciało jej lśniło od potu. Opalona skóra wyglądała jakby natarta oliwą. Reacherowi koszula lepiła się do ciała. Zastanawiał się, czy będzie w stanie nosić ją przez trzy dni, jak wcześniej zamierzał.

– Czy dokładnie rozumiesz tu wszelkie prawne zawiłości, Reacher? – zapytała, przechodząc na ty

Kiwnął głową.

– Jeśli ją bił, to sknociła sprawę, przygotowując zbrodnię – powiedział z namysłem. – A jeśli nie bił, to zwykły mord. Cokolwiek powie, nikt jej nie uwierzy, bo zmyśla i koloryzuje. I już nic byśmy nie wskórali, gdyby Walkerowi tak nie zależało na stanowisku sędziego.

– Właśnie – potwierdziła Alice.

– Czy lubisz korzystać z takiego łutu szczęścia?

– Nie. Ani z moralnego, ani z praktycznego punktu widzenia – odrzekła. – Może się, dajmy na to, okazać, że Hack ma nieślubne dziecko, wszyscy się o tym dowiedzą i będzie musiał wycofać swoją kandydaturę. Do listopada zostało jeszcze mnóstwo czasu. Liczenie na jego wyborcze zakusy w tej sprawie to jawna głupota. Może nagle przestać być uwikłany w sprawę Carmen, tak, więc potrzebna jest jej mocna obrona.

Reacher uśmiechnął się.

– Jesteś jeszcze bystrzejsza, niż przypuszczałem.

– Nie powinieneś zeznawać w sądzie. Poza twoimi zeznaniami tylko pistolet sugeruje, że działała z zimną krwią. Możemy przekonać sąd, że kupienie broni, a jej użycie to dwie różne sprawy.

Reacher nie odezwał się..

– Właśnie badają broń w laboratorium – dodała. – Robią testy balistyczne i zdejmują odciski palców. Mówią, że broni dotykały dwie osoby. Podejrzewam, że była to ona i pewnie on. Może się mocowali. Może to był wypadek.

Reacher potrząsnął głową.

– Ja jestem tą drugą osobą. Chciała, żebym nauczył ją posługiwać się bronią. Poćwiczyliśmy trochę na otwartej przestrzeni.

– Do diabła, Reacher – zaklęła. – A jeśli cię wezwą do sądu?

– Wtedy pewnie skłamię. To chyba nic strasznego.

– Jak wytłumaczysz swoje odciski palców na pistolecie?

– Powiem, że był gdzieś porzucony, a ja niczego nie podejrzewając, oddałem go jej. Będzie to sugerowało, że po kupieniu broni rozmyśliła się.

– Chcesz kłamać pod przysięgą?

– Jeśli to środek prowadzący do celu, czemu nie. A ty?

Kiwnęła głową.

– W takiej sprawie chyba też.

– Od czego więc zaczynamy?

– Najpierw musimy dowieść, że nie działała z premedytacją, a potem udowodnimy, że była bita, na podstawie jej karty choroby. Już wysłałam odpowiednie pisma. Szpitale zwykle dość szybko reagują w sprawach sądowych, więc powinniśmy dostać jej kartę jutro. Skoro obrażenia były wynikiem przemocy, powinna być adnotacja o prawdopodobieństwie takiej przyczyny. Jeśli ława przysięgłych będzie skrupulatnie dobrana, powinna podzielić się po połowie na niepewnych i przekonanych o jej niewinności. Niepewni przejdą po kilku dniach na stronę uznających ją za niewinną. Zwłaszcza, jeśli będą panować takie upały.

Reacher odlepił przepoconą koszulę od ciała.

– Upały chyba się niedługo skończą?

– Przecież mam na myśli przyszłe lato – wyjaśniła Alice.

Wybałuszył oczy.

– Chyba żartujesz. A co z Ellie?

Wzruszyła ramionami.

– Trzymaj kciuki za to, żeby w karcie choroby było co trzeba. Jeśli tak będzie, możemy spróbować przekonać Hacka. by ten wycofał oskarżenie.

– Kiedy wybierzesz się na spotkanie z Carmen?

– Po południu. Ale najpierw jadę do banku spieniężyć czek na dwadzieścia tysięcy dolarów. Włożę gotówkę do torby na zakupy, którą zawiozę pewnym szczęśliwym ludziom. Powinieneś pojechać ze mną w charakterze ochroniarza. Nie codziennie noszę przy sobie dwadzieścia kawałków. W samochodzie będzie przyjemny chłodek.

– Okay – zgodził się Reacher.

W BANKU nie byli specjalnie przejęci, wypłacając dwadzieścia patyków w różnych nominałach. Kasjer po prostu przeliczył banknoty trzy razy i włożył je do torby na zakupy z brązowego papieru, którą podała mu Alice. Reacher zaniósł torbę na parking.

Ponieważ wnętrze garbusa rozgrzało się jak piec, musieli chwilę za czekać na zewnątrz.

Alice włączyła klimatyzację i trzymała drzwi otwarte, póki temperatura nie spadła o piętnaście stopni. Wsiedli do samochodu. Alice ruszyła.

– Czy było ci kiedyś tak gorąco? – spytała.

– Może – odparł. – Raz czy dwa. Na pewno w Arabii Saudyjskiej i nad Pacyfikiem.

Spytała go, kiedy byt na Bliskim Wschodzie i nad Pacyfikiem. Opowiedział jej dziesięciominutową wersję swojej biografii, ponieważ polubił jej towarzystwo. Pierwsze trzydzieści sześć lat układało się w pasmo kolejnych osiągnięć i postępów, znaczonych, jak to w wojsku, awansami i medalami. Ostatnie kilka lat było trudniejsze, jak to bywa. Brak celu, życie w zawieszeniu. Uważał, że w końcu osiągnął wolność, chociaż nie wszyscy tak sądzili. Więc jak zwykle opowiedział swoją historię i pozwolił jej myśleć, co chce.

Ona w zamian uraczyła go swoim życiorysem. Wiele w nim było punktów odniesienia do jego własnych losów. Był synem żołnierza; ona córką prawnika. Zawsze chciała pójść zawodowo w ślady ojca; podobnie jak on. Miała dwadzieścia pięć lat i była mniej więcej na etapie ambitnego porucznika w dziedzinie prawa. Sam był ambitnym porucznikiem w wieku dwudziestu pięciu lat i dobrze pamięta, jak się wówczas czuł.

W pewnej chwili skręciła w wiejską drogę i minęła kilka hektarów pól uprawnych. Była tu zaorana ziemia i prowizoryczny system nawadniający. Do drewnianej konstrukcji przyczepiono druty mające podtrzymywać rośliny, które teraz zmarniały. Krzaki były wyschnięte na wiór, a ziemia jałowa. Ktoś musiał tu poświęcić wiele miesięcy pracy w pocie czoła, której owocem okazało się gorzkie rozczarowanie.

23
{"b":"108056","o":1}