Литмир - Электронная Библиотека

Sto metrów za polem stał niewielki domek, stodoła, oraz rozbita półciężarówka. Alice zaparkowała samochód obok niej.

– Nazywają się Garcia – powiedziała. – Na pewno są w domu.

PIERWSZY raz widział, by dwadzieścia tysięcy dolarów zrobiło takie wrażenie. Dla tych ludzi był to dosłownie podarunek życia. Rodzina Garcia składała się z pięciu osób: rodziców, którzy prawdopodobnie dobiegali pięćdziesiątki, najstarszej córki, około dwudziestu pięciu lat, i dwóch młodszych chłopców. Wszyscy stali, milcząc, w drzwiach wejściowych. Alice radośnie się przywitała, przeszła obok nich i wysypała pieniądze na kuchenny stół.

– Zmienił zdanie – powiedziała po hiszpańsku.

Rodzina stanęła półkolem wokół stołu i długą chwilę w milczeniu spoglądała na pieniądze. Potem zaczęli jeden przez drugiego entuzjastycznie wyliczać swoje plany. Najpierw opłacą rachunek, żeby włączono im telefon, potem elektrykę. Następnie kupią olej napędowy, żeby uruchomić pompę nawadniającą pole.

W dalszej kolejności naprawią ciężarówkę i pojadą po nasiona oraz nawóz.

Reacher rozejrzał się po salonie, w którym czekał. Półkę na długości metra wypełniały tomy encyklopedii, a obok stały liczne figurki świętych. Na ścianie wisiało jedno zdjęcie przedstawiające chłopca może czternastoletniego. Ubrany w biały strój do bierzmowania, uśmiechał się nieśmiało.

– To mój najstarszy syn – usłyszał. – Zdjęcie zrobiono, nim opuściliśmy naszą wioskę w Meksyku.

Reacher odwrócił się i ujrzał za sobą panią domu.

– Zabito go w czasie podróży w te strony – wyjaśniła.

Reacher kiwnął głową.

– Słyszałem. Graniczny patrol. Bardzo mi przykro.

– Stało się to dwanaście lat temu. Miał na imię Raoul.

– Jak do tego doszło?

– Polowali na nas nocą przez trzy godziny – podjęła opowieść o dramacie swego życia. – Maszerowaliśmy i biegliśmy; mieli ciężarówkę i ostre reflektory. Rozdzieliliśmy się, Raoul odbiegł ze swoją siostrą. Posłał ją w jedną stronę, a sam ruszył w drugą, prosto w te reflektory. Wiedział, że byłoby gorzej, gdyby schwytali dziewczynę. Ale oni nawet nie starali się go aresztować. Zastrzelili jak psa i odjechali.

– Bardzo mi przykro – powtórzył Reacher.

Kobieta wzruszyła ramionami.

– To były złe czasy i złe miejsce. Ponad dwadzieścia osób zginęło w ciągu roku w tamtej okolicy.

Z trudem przywołała uśmiech i zaprosiła Reachera do kuchni, by świętował razem z nimi.

– Mamy tequilę – powiedziała – którą trzymaliśmy specjalnie na tę okazję.

Córka napełniała stojące na stole kieliszki. Dziewczyna, którą uratował Raoul, była dziś dorosłą panną.

Tequila paliła w gardle, a obecność Raoula była wyczuwalna prawie na każdym kroku, podziękowali, więc grzecznie za drugą kolejkę i zostawili państwa Garcia, by świętowali dalej we własnym gronie. Ruszyli z powrotem do Pecos.

– Czy wszczęto śledztwo w sprawie tego granicznego patrolu? – zapytał Reacher po drodze.

Alice kiwnęła głową.

– Wedle akt, śledztwo było szczegółowe. Zatuszowali sprawę. Nikogo nie postawiono w stan oskarżenia.

– Ale nie zabili już nikogo więcej?

– Skończyło się tak samo nagle, jak się zaczęło. Przynajmniej ich wystraszyli.

KIEDY wrócili do Pecos, całe biurko Alice pokryte było samoprzylepnymi karteczkami z odręcznymi notatkami. Przeczytała wszystkie wiadomości.

– Jadę do aresztu na spotkanie z Carmen – rzekła. – Są już wyniki laboratoryjnych badań odcisków palców oraz testów balistycznych. Hack Walker chce się z tobą widzieć w tej sprawie. Wygląda na to, że ma jakiś problem.

– Jasne, że ma – odparł Reacher.

Ruszyli do drzwi i jak najszybciej pokonali rozżarzony chodnik. Rozdzielili się przed budynkiem sądu: Alice podążyła w stronę aresztu, Reacher zaś wszedł po schodach. Stażysta bez słowa wskazał mu gabinet Hacka Walkera. Reacher zastał prokuratora zagłębionego w raporcie technicznym.

– Zabiła go – rzekł krótko. – Badania balistyczne to potwierdziły Reacher usiadł przed biurkiem.

– Pańskie odciski także były na pistolecie – dodał Walker. – Jest pan zarejestrowany w amerykańskiej bazie odcisków palców. Wiedział pan o tym?

Reacher kiwnął głową.

– Wszyscy wojskowi tam są.

– Więc, może znalazł pan ten pistolet gdzieś porzucony? – zasugerował Walker. – Może podniósł go pan, a potem odłożył w bezpieczne miejsce.

– Może – odparł Reacher.

– Modli się pan czasem?

– Nie.

– Tym razem powinien pan paść na kolana i podziękować.

– Niby komu?

– Powiedzmy stanowym policjantom. Że w czasie zabójstwa był pan w ich radiowozie. Gdyby zostawili pana w baraku, byłby pan podejrzanym numer jeden.

– Dlaczego?

– Pańskie odciski znaleziono na pistolecie – powtórzył Walker. – A także na wszystkich nabojach. Na magazynku oraz pudełku z amunicją. To pan załadował ten pistolet, panie Reacher.

Reacher nie odezwał się.

– Wiedział pan, gdzie się znajduje sypialnia? – spytał Walker. – Rozmawiałem z Bobbym. Powiedział mi, że spędził pan poprzednią noc u niej. Łudził się pan, że jej szwagier będzie siedział w stajni niczym mysz pod miotłą? Pewnie obserwował przez okno, jak wchodzicie do sypialni.

– Nie spałem z nią – zastrzegł Reacher. – Spędziłem noc na sofie.

Walker uśmiechnął się.

– Sądzi pan, że ława przysięgłych tak łatwo w to uwierzy? Albo słowom byłej striptizerki? Mało prawdopodobne. Szczęściarz z pana, panie Reacher.

Nie odpowiedział.

Walker westchnął.

– Coraz mocniejsze argumenty przemawiają za tym, że działała z zimną krwią. Najwyraźniej dużo o tym myślała, zaprzyjaźniła się z byłym wojskowym, żeby nauczył ją posługiwać się bronią. I co ja mam, do diabła, robić?

– To co pan planował. Zaczekajmy na jej kartę choroby.

Walker kiwnął głową.

– Przyślą ją jutro. Wie pan, co zrobiłem? Wynająłem biegłego, który rzuci na nią okiem, chcę, by mnie ktoś przekonał, iż jest choćby cień szansy, że Carmen nie kłamie.

– Niech się pan nie gorączkuje – poradził mu Reacher. – Jutro będzie po wszystkim.

– Mam taką nadzieję.

Biuro Ala Eugene’a ma mi przysłać dokumenty dotyczące finansów Slupa. Jeśli pieniądze nie były motywem, a karta choroby będzie dla nas korzystna, może w końcu przestanę się gorączkować.

– Nie miała pieniędzy – przyznał Reacher. – To była jedna z jej autentycznych bolączek.

– To bardzo dobrze – rzekł Walker. – Jej bolączki rozwiązują moje problemy.

– Powinien pan być bardziej aktywny – zauważył raptem Reacher. – W związku z wyborami. Zrobić coś, co może zyskać poklask.

– Co pan ma na myśli?

– Na przykład odkurzyć sprawę patrolu granicznego. To spodobałoby się ludziom. Właśnie poznałem rodzinę, której syn został przez nich zabity.

Walker potrząsnął głową.

– To stare dzieje.

– Ale nie dla osieroconych rodzin. W ciągu roku zginęło wtedy dwadzieścia kilka osób.

– Przeprowadzono śledztwo w sprawie tego patrolu granicznego – wyjaśnił Walker. – Jeszcze nim ja objąłem urząd, sprawa została zamknięta. Przeglądałem te akta przed laty.

– Ma je pan?

– Jasne. To była grupka zwyrodniałych oficerów, którzy działali na własną rękę, śledztwo miało ich najprawdopodobniej po prostu tylko nastraszyć.

– Rozumiem – zakończył Reacher. – Pańska decyzja.

Wyszedł z biura Walkera i znalazł się na rozgrzanej klatce schodowej, gdzie niemal nie dawało się oddychać. Na chodniku było jeszcze goręcej. Kiedy dotarł do kancelarii, pot zalewał mu oczy. Zastał Alice siedzącą samotnie przy biurku.

– Już wróciłaś? – spytał zdumiony. – Widziałaś się z nią?

Alice skinęła głową.

– Nie chce, żebym ją reprezentowała.

– Niby, czemu?

– Nie wyjaśniła. Zachowywała się spokojnie i racjonalnie.

– Starałaś się ją przekonać?

– No pewnie, ale bez przesady. Wolałam wyjść, nim się rozzłości i zacznie mnie obrzucać wyzwiskami. Gdyby usłyszał to jakiś postronny świadek, straciłabym twarz. Zamierzam znów się z nią spotkać później.

24
{"b":"108056","o":1}