Литмир - Электронная Библиотека

– Czy powiedziałaś jej, że ja cię przysłałem?

– No jasne. Reacher to, Reacher tamto. Ale to nic nie zmieniło.

– Wróć do niej około siódmej. Kiedy biura na górze opustoszeją, będziesz ją mogła trochę przycisnąć. Pozwól jej nawet rzucać mięsem.

– Dobrze – odparła. – Niech będzie siódma. Gdzie mogę cię wtedy znaleźć?

– Mieszkam w ostatnim motelu przed autostradą. Pokój jedenaście, jestem zameldowany jako Miliard Fillmore.

– Lubisz hałas samochodów?

– Lubię taniochę. Lubię przybrane nazwiska. Lubię anonimowość.

Uśmiechnęła się bez słowa. Zostawił ją nad papierami i poszedł do pizzerii. Zamówił pizzę z dużą ilością sardeli. Domyślił się, że jego organizm domaga się soli.

KIEDY jadł, zabójcom właśnie podawano przez telefon opis nowej ofiary. Dzwonił mężczyzna o cichym głosie. Podał szczegółowy opis nowego celu – mężczyzny – począwszy od jego imienia i nazwiska, wieku poprzez wyczerpującą charakterystykę wyglądu, aż po listę miejsc, gdzie prawdopodobnie można go spotkać w ciągu najbliższych czterdziestu ośmiu godzin.

Informację przyjęła kobieta. Wymieniła cenę i czekała, co na nią powie jej rozmówca. Była przygotowana na to, że będzie się targował. Pomyliła się. Powiedział tylko, że przyjmuje warunki i rozłączył się.

GDY zjadł pizzę, Reacher zamówił lody i wypił kawę. Zapłacił i wrócił do swojego pokoju w motelu. Długo stał pod prysznicem, przepłukał ubranie w umywalce i powiesił na krześle, żeby wyschło. Następnie ustawił klimatyzację na maksymalne chłodzenie i położył się na łóżku, czekając na Alice. Spojrzał na zegarek. Pomyślał sobie, że jeśli zjawi się po ósmej, będzie to dobry znak, ponieważ gdyby Carmen zmieniła zdanie, musiałyby, co najmniej godzinę poświęcić na rozmowę. Przymknął oczy, bo chciał się przespać.

O siódmej dwadzieścia usłyszał niepewne pukanie do drzwi. Otworzył owinięty w pasie ręcznikiem. W drzwiach stała Alice. Potrząsnęła tylko głową i weszła do środka.

Przebrała się w czarne spodnie i kurtkę. Spodnie miały bardzo wysoki pas, który prawie stykał się z brzegiem sportowego stanika. Prawie. bo obnażony był trzycentymetrowy skrawek opalonego ciała.

– Spytałam ją, czy chodzi o mnie – powiedziała Alice. – Czy wolałaby mężczyznę? A może Latynosa? Powiedziała, że nikogo nie chce.

– Zwariowała.

– Niewątpliwie – odparła Alice. – Wyjaśniłam jej położenie. Tak na wszelki wypadek, żeby rozwiać wszelkie wątpliwości. Ale to nic nie dało.

– Daj mi włożyć spodnie – poprosił Reacher.

Zniknął w łazience, naciągnął spodnie i wrócił.

– Próbowałam wszelkich sposobów – opowiadała Alice. – Powiedziałam, że przywiążą ją do łóżka. Opisałam przebieg wstrzyknięcia trucizny. Ale to wszystko jak rzucanie grochem o ścianę.

– Jak mocno ją naciskałaś?

– Nakrzyczałam trochę na nią, a ona dalej swoje.

– Czy ktoś słyszał, co mówiła?

– Na razie nie, ale martwię się. Teraz pewnie złoży pisemną rezygnację z usług adwokata. A wtedy już nic nie wskóram.

– No i co robimy?

– Musimy ją zignorować i współpracować nadal z Walkerem za jej plecami. Jeśli skłonimy go do wycofania oskarżenia, wówczas wyjdzie na wolność, czy tego chce, czy nie. – Alice zawiesiła głos i rozejrzała się po pokoju. – Nędzny ten pokoik – zauważyła.

– Miewałem gorsze.

Znów zamilkła.

– Masz ochotę na kolację?

Objadł się pizzą po uszy, ale skrawek opalonego brzuszka kusił.

– No jasne – odparł.- Gdzie zjemy?

– Może u mnie? – zaproponowała. – Nie lubię jeść na mieście. Jestem wegetarianką, więc sama sobie gotuję.

Uśmiechnął się.

– Brzmi zachęcająco.

Włożył wilgotną koszulę, zamknął pokój i grzecznie poszedł za nią do samochodu. Przejechała kilkanaście kilometrów do osiedla niskich domków stojących na niewielkim kawałku ziemi. Zaparkowała przed wejściem do swojego. Wewnątrz, na końcu salonu, znajdował się aneks kuchenny. Tanie wypożyczone meble, stosy książek, brak telewizora.

– Wezmę prysznic – powiedziała. – A ty się tu rozgość.

Weszła na piętro. Reacher rozejrzał się po salonie. Na półce z książkami stała fotografia małżeństwa w średnim wieku w srebrnych ramkach. To na pewno rodzice z Park Avenue.

Wróciła po dziesięciu minutach. Zaczesała mokre włosy, włożyła szorty i obcisły T-shirt z napisem: „Harvardzka drużyna futbolowa”. Zdjęła sportowy top. Widział to wyraźnie. Wyglądała olśniewająco.

– Grasz w piłkę nożną? – spytał.

– Moja druga połowa grała – odparła.

Uśmiechnął się na to ostrzeżenie.

– Czy on wciąż gra?

– To kobieta. Judith. Jestem lesbijką. – Przez chwilę spoglądała na Reachera. – Czy to ci przeszkadza?

– Niby czemu?

Alice wzruszyła ramionami.

– Niektórym przeszkadza.

– Ale nie mnie. Czym się zajmuje Judith?

– Też jest prawniczką. Pracuje obecnie w Missisipi.

– Ten sam powód?

Kiwnęła głową.

– Pięcioletni plan pokuty.

– Więc wśród prawników są jeszcze porządni ludzie.

– Na pewno nie masz nic przeciwko? – spytała. – To będzie zwykła kolacja z nową znajomą, po której wrócisz sam do hotelu.

– Nie spodziewałem się niczego więcej – skłamał.

Kolacja była wyśmienita. Podała domową potrawę z mielonymi orzechami, serem i cebulą. Pomógł jej pozmywać naczynia, a potem rozmawiali do jedenastej.

– Odwiozę cię – zaproponowała.

Była bosa w domowych pieleszach, więc pokręcił głową.

– Przejdę się. Kilkukilometrowy spacer dobrze mi zrobi. Obiecał, że przyjdzie do kancelarii rano i pożegnał się.

WSTAŁ wczesnym rankiem, przepłukał ubranie i włożył mokre na siebie. Wyschło, nim dotarł do kancelarii adwokackiej. Rozgrzane pustynne powietrze wchłonęło całą wilgoć, materiał stał się sztywny jak wykrochmalone płótno.

Alice już siedziała za biurkiem, ubrana w czarną sukienkę w kształcie litery A, bez rękawów. Stażysta z biura Walkera stał przed nią z przesyłką FedExu w ręku. Gdy Reacher podszedł bliżej, położył paczkę na biurku.

– Dokumentacja choroby Carmen Greer – wyjaśnił. – To są oryginały, pan Walker wziął kopie. Zaprasza państwa na spotkanie o wpół do dziesiątej.

– Przyjdziemy – powiedziała Alice.

Stażysta zostawił przesyłkę, Reacher usiadł na fotelu dla petentów. Paczka była znacznie chudsza, niż się spodziewał.

Alice wysypała jej zawartość na blat. Byty tam zdjęcia rentgenowskie oraz cztery osobne diagnozy, najstarsza sprzed sześciu lat. Alice wzięła najpierw najstarszą.

– Zobaczmy, co tu mamy.

Raport dotyczył narodzin Ellie. Były tam różne informacje ginekologiczne, ale żadnej konkretnej wzmianki o siniakach na twarzy czy rozciętej wardze.

W drugiej diagnozie znalazła się informacja o dwóch pękniętych żebrach. Pochodziła z wiosny, piętnaście miesięcy po porodzie. Lekarz dyżurny zapisał, że pacjentka zgłosiła, iż koń ją zrzucił z grzbietu i upadła na górną barierkę płotu.

– I co o tym myślisz? – spytała Alice.

– Może to jakiś trop – zasugerował Reacher.

Trzecia diagnoza pojawiła się pół roku później. Opisano w niej poważne stłuczenie prawego podudzia. Ten sam lekarz zapisał, że spadła z konia, uderzając golenią w przeszkodę, której koń nie zdołał prze skoczyć.

Czwarta diagnoza została sporządzona dwa i pół roku później, czyli dziewięć miesięcy przedtem, nim Slup trafił do więzienia. Dotyczyła złamanego obojczyka. Pojawiły się zupełnie nowe nazwiska lekarzy. Najwyraźniej zmienił się personel na izbie przyjęć. Nowy lekarz dyżurny pozostawił bez komentarza to, że Carmen zgłosiła upadek z konia na kamienie. Niezwykle szczegółowo odnotował obrażenia pacjentki.

– Coś mało tego, Alice – powiedział, kręcąc głową Reacher. – Mamy tu żebra i obojczyk, a ona mówiła, że złamał jej też rękę. I szczękę. Twierdziła, że wstawiono jej trzy zęby Wytłumaczenia są dwa. Pierwsze, że w aktach choroby panuje bałagan.

Alice potrząsnęła głową.

25
{"b":"108056","o":1}