Литмир - Электронная Библиотека

ROZDZIAŁ JEDENASTY

REACHER był kiepskim kompanem podróży na południe. Przez pierwsze pół godziny nie odezwał się ani razu. Zmrok zapadł szybko, więc przy wewnętrznym świetle studiował szczegółową mapę topograficzną południowej części hrabstwa Echo. Granicę hrabstwa stanowiła idealnie prosta linia biegnąca ze wschodu na zachód, w pewnym miejscu dzieliło ją od Rio Grande niespełna osiemdziesiąt kilometrów.

– Nie rozumiem, dlaczego skłamała o brylancie – wrócił do swojej wątpliwości Reacher.

Alice wzruszyła ramionami. Pędziła pełnym gazem.

– Wszystko zmyśliła.

– Ale pierścionek to co innego – powiedział, kręcąc głową. – Wszystko układa się w logiczną całość. Prócz pierścionka. Zupełnie nie pasuje do mojej koncepcji.

– Może wyjaśnisz mi to?

– Nic z tego – odparł. – Dopiero kiedy znajdę odpowiedź.

Otworzył schowek na rękawiczki i wyjął pistolet Heckler Koch. Sprawdził magazynek. Wciąż tkwiło w nim wszystkie dziesięć nabojów. Wprowadził pierwszy do komory. Odwiódł kurek, zabezpieczył broń i wsunął ją sobie do kieszeni.

– Ale wiesz w ogóle, co tu jest grane? – spytała.

– Tak, prócz tego pierścionka.

– Opowiedz mi – nalegała.

– Gdy wtedy przyrządzałaś dla mnie potrawę, odważyłaś wszystkie składniki, prawda?

– Zawsze tak robię.

– Więc masz w kuchni wagę?

– No pewnie.

– Wagę sprawiedliwości – rzekł zamyślony.

– O czym ty, do diabła, mówisz, Reacher?

Spojrzał w lewo. Czerwony parkan wyłonił się na skraju snopa światła z reflektora. Jesteśmy na miejscu – powiedział.

– Później ci to wyjaśnię.

Zwolniła i wjechała w bramę.

– Stań przodem do garażu – polecił. – Nie gaś świateł. Chcę się przyjrzeć temu staremu pick-upowi.

– W porządku – odparła i podjechała tak blisko, by garaż znalazł się w kręgu świateł. Oświetlone zostały połowa nowego pick-upa, połowa jeepa oraz w całości stary pick-up stojący między nimi.

Wysiedli z samochodu. Nocne powietrze wciąż było gorące i parne. Podeszli, by dokładniej się przyjrzeć zaniedbanej półciężarówce. Miała bulwiaste zderzaki i pałąk zabezpieczający wbudowany w platformę. Chyba nikt nią nie jeździł od jakichś dziesięciu lat. Resory się pozapadały, a powietrze uszło z opon.

– No i co? – spytała Alice.

– To chyba samochód ze zdjęcia – rzekł z namysłem Reacher. – Tego, które stoi w gabinecie Walkera, gdzie we trójkę ze Slupem i Eugene’em opierają się o zderzak.

– Dla mnie wszystkie pick-upy wyglądają tak samo.

Wsiadła do garbusa, by zgasić światła. Następnie Reacher zaprowadził ją do głównego wejścia. Zapukał. Otworzył zdumiony Bobby Greer, spojrzał na nich groźnie.

Reacher uniósł dłoń, by pokazać mu chromowaną gwiazdę. Machnięcie odznaką. To było przyjemne. Może nie aż tak, jak machnięcie odznaką Wojskowego Wydziału Śledczego USA, ale zrobiło odpowiednie wrażenie na Bobbym. Powstrzymało go przed zatrzaśnięciem drzwi.

– Policja – rzekł uprzejmie Reacher. – Hack Walker właśnie nas mianował. Mamy uprawnienia na terenie całego hrabstwa Echo. Gdzie jest pańska matka?

Bobby chwilę się wahał, nim powiedział:

– W domu.

Reacher wprowadził Alice do salonu. Rusty Greer siedziała przy stole.

– Jesteśmy tu służbowo, pani Greer – oznajmił Reacher. Pokazał jej odznakę. – Musimy pani zadać kilka pytań.

– Nie zrobiłam nic złego – zastrzegła Rusty.

– Szczerze mówiąc, wszystko zrobiła pani źle.

– Niby co?

– Moja babka za nic w świecie nie oddałaby własnych wnucząt. Powiedziałaby, że po jej trupie, broniłaby dzieci jak lwica.

– Ale to dla dobra dziecka – tłumaczyła się Rusty. – Zresztą nie miałam wyjścia. Przedstawili odpowiednie dokumenty.

– Skąd pani wie, że dokumenty były odpowiednie?

Rusty wzruszyła ramionami.

– Wyglądały przekonująco. Mnóstwo w nich było urzędowych sformułowań typu: wyżej wymieniony, od niniejszego miejsca, stan Teksas.

– Były podrobione – skwitował krótko Reacher. – To było porwanie, pani Greer. Zniewolenie. Zabrali pani wnuczkę, żeby szantażować synową.

Starał się dostrzec u niej jakiś przebłysk poczucia winy, wstydu, strachu lub wyrzutów sumienia. Jej twarz coś wyrażała, ale nie miał pewności, co dokładnie.

– Potrzebny nam jest rysopis tych ludzi – powiedział Jack. – Ilu ich było?

– Dwójka. Mężczyzna i kobieta.

– Jak wyglądali?

Rusty wzruszyła ramionami.

– Zwyczajnie.

– Włosy? Oczy? Ubranie?

– Jasne włosy, jak sądzę. Oboje. Tani garnitur i garsonka. Chyba niebieskie oczy. Mężczyzna był wysoki.

– Czym przyjechali?

– Dużym fordem. Szarym, a może niebieskim.

– Mam nadzieję, że mówi pani prawdę.

– Czemu miałabym kłamać?

– Jeśli pani kłamie, nie ujdzie to pani na sucho. Ci sami ludzie zabili Ala Eugene’a.

– Zabili? Al nie żyje?

– Zginął dwie minuty po uprowadzeniu go z samochodu.

Zbladła i zaczęła poruszać wargami.

– A co z… – wymamrotała, nie przeszło jej przez gardło imię Ellie.

– Na razie nic – powiedział cicho Reacher. – Jak sądzę. Mam taką nadzieję. I pani powinna ją mieć, bo jeśli dziecku włos z głowy spadnie, wrócę tu i przetrącę pani kark.

KAZALI jej się wykąpać. Było to bardzo krępujące, bo jeden z mężczyzn stał w drzwiach i obserwował ją. Wytarła się niewielkim białym ręcznikiem. Nie miała ze sobą piżamy. Musiała przecisnąć się obok niego, żeby wyjść z łazienki. Potem pozostała dwójka przyglądała się jej, kiedy szła do łóżka. Ten drugi mężczyzna i kobieta. Wszyscy byli wstrętni. Położyła się do łóżka, naciągnęła kołdrę na głowę i z trudem powstrzymywała łzy.

– Co TERAZ? – spytała Alice.

– Wracamy do Pecos – odparł Reacher. – Muszę pomyśleć.

Minęła bramę i skierowała się w mroku na północ.

– Dlaczego sądzisz, że ci sami ludzie zabili Eugene’a?

– To kwestia strategii – wyjaśnił. – Nie sądzę, by ktoś wynajął dwa zespoły, jeden do morderstwa, a drugi do porwania. Na pewno nie tu na tym pustkowiu. Sądzę, że to zespół od mokrej roboty dodatkowo zaaranżował porwanie.

– Będą wyglądali na przeciętną rodzinę – zauważyła Alice. – Mężczyzna, kobieta i dziewczynka.

– Raczej nie. Sądzę, że będzie ich więcej niż dwoje. W wojsku zwykle działaliśmy trójkami. Musi być przynajmniej kierowca, strzelec i ktoś obserwujący tyły.

– Strzelałeś do ludzi w żandarmerii wojskowej?

Wzruszył ramionami.

– Czasami.

Zamilkła. Obserwował, jak bije się z myślami, czy dopytywać o dalsze szczegóły. W końcu zorientował się, że postanowiła jednak nie drążyć tematu.

– Czemu trzymają Ellie? – spytała.

– To znaczy, czemu ją wciąż trzymają? Przecież już zmusili Carmen do przyznania się. Co jeszcze mogą przez to zyskać?

– Jesteś prawnikiem – odparł. – Sama musisz do tego dojść. Kiedy zeznania stają się nieodwracalne?

– Kiedy oskarżony przyzna wobec wielkiej ławy przysięgłych, że nie ma zastrzeżeń wobec spisanego zeznania, następuje przełom.

– Jak szybko może się to zdarzyć?

– Już jutro. Zajmie to najwyżej dziesięć minut, góra kwadrans. Więc może już jutro wypuszczą Ellie.

– A może nie. Będą się bali, że ich rozpozna. To bystra dziewczynka. Potrafi siedzieć cicho, obserwować i myśleć.

– Więc, co robimy?

– Przede wszystkim musimy ustalić, gdzie teraz przebywa.

– Niby jak? – spytała Alice. – Od czego zaczniemy?

– Zajmowałem się już podobnymi sprawami – rzekł z namysłem Reacher. – Przez całe lata ścigałem dezerterów i żołnierzy bez przepustek. Trzeba myśleć, jak oni, i zwykle odnosi to skutek.

– Ale oni mogą być gdziekolwiek. Takich kryjówek jest mnóstwo. Opuszczone farmy, stare rudery.

– Nie. Sądzę, że raczej korzystają z moteli. Wygląd ma dla nich kluczowe znaczenie. To element ich strategii. Nabrali Ala Eugene’a, wydali się przekonujący Rusty Greer. Muszą korzystać z bieżącej wody i pryszniców.

31
{"b":"108056","o":1}