Литмир - Электронная Библиотека

– W tej okolicy są setki moteli.

Kiwnął głową.

– A oni prawie na pewno będą się przenosić z jednego do drugiego. Codziennie zmiana miejsca. To podstawowa zasada bezpieczeństwa.

– Więc niby jak mamy dziś wieczorem znaleźć ten właściwy?

– Pomyślimy, co byśmy zrobili na ich miejscu, a dowiemy się, co zrobili. Najpierw musimy jednak wrócić do twojego biura.

– Po co?

– Bo nie przepadam za atakami frontalnymi. Zwłaszcza na takich zawodowców, tym bardziej gdy jest z nimi dziecko.

– Więc co robimy?

– Wprowadzamy w czyn zasadę „dziel i rządź”. Musimy zastawić zasadzkę na dwoje z nich i wywabić ich. Ci ludzie zdają sobie sprawę, że o nich wiemy. Sami po nas przyjdą, żeby zminimalizować ryzyko własne.

– Wiedzą, że my wiemy? Jakim cudem?

– Właśnie ktoś im doniósł.

– Kto?

Reacher milczał wpatrzony w ciemność.

ALICE postawiła samochód na parkingu za kancelariami adwokackimi. Miała klucz do drzwi od tyłu. Było tu mnóstwo mrocznych zakątków, więc kiedy szli, Reacher rozglądał się na wszystkie strony. Do stali się do środka bez przeszkód.

– Zadzwoń do Walkera i powiedz mu, na jakim jesteśmy etapie – polecił Reacher. – Powiedz mu, że tu jesteśmy.

Kazał jej usiąść plecami do siebie, żeby miała na oku wejście od tyłu, podczas gdy on będzie obserwował drzwi frontowe. Położył pistolet na kolanach. Następnie z innego telefonu wykręcił numer sierżanta Rodrigueza w Abilene. Rodriguez nadal był na posterunku i zmęczenie wyraźnie dawało mu się we znaki.

– Sprawdziliśmy w związku adwokatów – powiedział. – Chester Arthur nie figuruje w rejestrze adwokackim w Teksasie.

– Bo jestem z Vermont – odparł Reacher. – Pracuję tu charytatywnie dla dobra sprawy.

– Akurat.

– No dobrze, proponuję układ – powiedział Reacher. – Nazwiska za rozmowę. Co pan wie o patrolach granicznych?

– Chyba wystarczająco dużo.

– Czy przypomina pan sobie śledztwo w sprawie patrolu granicznego sprzed dwunastu laty?

– Może.

– Czy chodziło o zatuszowanie sprawy?

Rodriguez zamilkł na chwilę, a następnie odpowiedział jednym słowem.

– Zadzwonię jeszcze do pana – rzekł Reacher, odłożył słuchawkę, odwrócił się i powiedział do Alice przez ramię. – Masz na linii Walkera?

– Wszystko mu powiedziałam – odparła. – Prosił, żebyśmy tu na nie go zaczekali.

Reacher pokręcił głową.

– Nie możemy czekać. To oczywiste. Pojedziemy do niego, a potem wracamy w trasę.

– Dlaczego kłamstwo na temat pierścionka nie pasuje do całości? – wróciła do swojego starego pytania.

– Cała reszta to tylko jej słowa, natomiast sam się przekonałem, że pierścionek jest jak najbardziej prawdziwy. Sam to odkryłem. To zupełnie co innego.

– Czemu ma to takie znaczenie?

– Bo sporządziłem już własną wersję wydarzeń, a kłamstwo o pierścionku zupełnie do niej nie pasuje.

– Co to za wersja?

– To coś, co napisał kiedyś Ben Franklin – powiedział Reacher.

– Jesteś chodzącą encyklopedią?

– Pamiętam to, co czytam. I pamiętam coś, co Bobby Greer powiedział mi na temat pancerników. Spojrzała na niego.

– Chyba oszalałeś.

Kiwnął głową.

– Na razie to tylko domysły. Muszę znaleźć dowody.

– Jak?

– Zaczekamy i przekonamy się, kto po nas przyjedzie.

PRZESZLI do budynku sądowego, gdzie zastali Walkera w jego gabinecie, wyglądał na przemęczonego.

– No to zaczęło się – powiedział. – FBI i policja stanowa, wszędzie blokady dróg, helikoptery, ponad sto pięćdziesiąt osób na lądzie. A przy tym wszystkim nadciąga burza, co utrudni akcję.

– Czy jesteśmy jeszcze panu potrzebni? – spytał Reacher.

Walker potrząsnął głową.

– Niech się tym teraz zajmą zawodowcy. Jadę do domu, muszę złapać kilka godzin snu.

– My też musimy się przespać – przyznał Reacher. – Jedziemy do domu Alice. Proszę dzwonić, gdyby nas pan potrzebował. Albo gdyby dowiedział się pan czegoś nowego, dobrze?

Walker kiwnął głową.

– Będę dzwonił – powiedział. – Obiecuję.

– ZNÓW przebieramy się za agentów FBI – powiedziała kobieta. – To półgłówek.

– Czy wszyscy jedziemy? – spytał kierowca. – A co z tym cholernym dzieciakiem?

Kobieta zastanowiła się. Ona musi jechać, bo będzie strzelała, chciała zabrać ze sobą wysokiego faceta. Kierowca nie był jej potrzebny.

– Ty zostaniesz z dzieciakiem – zdecydowała.

– Jak długo mam czekać? – spytał kierowca.

Zawsze, gdy zespół się rozdzielał, kobieta ustalała granicę czasową. Jeśli minęła określona godzina, a zespół się nie zebrał, każdy uciekał na własną rękę.

– Niech będzie cztery godziny – odparta kobieta. – Masz posprzątać i pozamiatać.

Przygotowali się tak samo jak do zabójstwa A1a Eugene’a, tym razem jednak poszło szybciej, bo crown victoria stała zaparkowana przed motelem, a nie ukryta na zakurzonym rozjeździe. Przymocowali do klapy wszystkie anteny. Nałożyli granatowe bluzy na koszule. Włożyli czapki ze sklepu z pamiątkami. Sprawdzili, czy pistolety kaliber 9 mm są nabite, i schowali broń do kieszeni. Wysoki blondyn siadł za kierownicą. Kobieta przystanęła przed drzwiami pokoju.

– Cztery godziny – powtórzyła.

– Posprzątaj i pozamiataj.

Kierowca spojrzał na dziewczynkę w łóżku. Posprzątaj i pozamiataj znaczyło: Nie zostaw po sobie żadnego śladu, a zwłaszcza żywych świadków.

REACHER wziął z samochodu pistolet Alice oraz przesyłkę FedExu i zaniósł do części kuchennej w domu prawniczki.

– Gdzie masz wagę? – spytał.

Otworzyła szafkę i wystawiła wagę kuchenną na blat.

– W porządku, idziemy – powiedział. – Masz śrubokręt?

– Pod zlewem.

Znalazł skrzynkę z narzędziami i wybrał odpowiedni śrubokręt.

– Wracamy do sądu. Muszę coś stamtąd wziąć.

Zamknęła dom i wsiadła za nim do garbusa. Skierowali się na wschód, Alice zaparkowała na tyłach gmachu sądowego. Obeszli budynek i spróbowali wejścia od ulicy. Było dobrze zamknięte.

– Wyważę drzwi – powiedział. – Wiem, że włączy się alarm.

– Gliny tu przyjadą.

– Ale nie od razu. Będziemy mieli jakieś trzy minuty.

Odsunął się dwa kroki, rozpędził i uderzył podeszwą powyżej klamki. Drewno popękało i drzwi odskoczyły. Rozdzwonił się natarczywy alarm.

– Włącz silnik w samochodzie i czekaj na mnie w alejce – rzucił.

Wbiegł po schodach i wyważył kopniakiem drzwi gabinetu Walkera. Z miejsca podszedł do szafek na akta. Znalazł szafkę oznaczoną literą G i wepchnął śrubokręt w dziurkę od klucza. Złamał zamek i wyciągnął szufladę.

Słyszał już w oddali syreny. Przejrzał pośpiesznie daty na zakładkach akt i znalazł to, czego szukał, prawie na końcu szuflady. Była to teczka o grubości pięciu centymetrów. Wyjął ją i włożył pod ramię. Przebiegł przez pomieszczenie sekretarek i zbiegł po schodach. Wyskoczył w alejkę, prosto do garbusa.

– Ruszaj! Na południe, do Czerwonego Domu.

– Co? Co tam jest?

– Wszystko – odparł.

Odjechała prędko, a po jakichś pięćdziesięciu metrach Reacher zauważył czerwone światła pulsujące za nimi w oddali. Wydział Policji w Pecos zjawił się w budynku sądu zaledwie minutę za późno. Uśmiechnął się do siebie i odwrócił głowę, dostrzegając w ułamku sekundy dużego forda, który dwieście metrów przed nimi skręcił do domu Alice. Wyglądał jak policyjna crown victoria. Reacher wpatrywał się uważnie w ciemność, w której znikł samochód, a kiedy minęli to miejsce, odwrócił głowę.

– Jedź pełnym gazem – polecił Alice.

Położył ukradzione dokumenty na kolanach i zapalił światełko.

„G” oznaczało patrol graniczny, akta zawierały materiały dotyczące zbrodni popełnionych przez jego członków przed dwunastu laty oraz kroków podjętych w związku z tym. Była to ponura lektura.

Granica między Meksykiem a Teksasem jest bardzo długa, w wielu miejscach całymi kilometrami ciągnie się tylko wysuszona na wiór pustynia. W tamtych latach za dnia lub w nocy jeździły po niej samochody patrolowe, które wyławiały emigrantów podczas ich beznadziejnej, wyczerpującej wędrówki przez pustkowie, która trwała trzy, cztery dni. Metoda była skuteczna. Często emigranci poddawali się bez oporu. Czasem załoga samochodu udzielała chorym i padającym z pragnienia piechurom pierwszej pomocy

32
{"b":"108056","o":1}