Zostawił samochód na parkingu za budynkiem, włożywszy mapy oraz pistolet do schowka na rękawiczki, gdzie je znalazł. Wszedł do dawnego pomieszczenia sklepowego, gdzie zastał Alice przy telefonie.
Na jego widok zakryła słuchawkę dłonią.
– Mamy chyba kłopoty – powiedziała. – Hack Walker chce się z panem spotkać.
– Ze mną? – zdziwił się. – Po co?
– Lepiej niech pan sam z nim porozmawia.
Wróciła do przerwanej rozmowy telefonicznej. Wyjął z kieszeni czek na dwadzieścia tysięcy dolarów i położył go na blacie biurka. Na jego widok zaniemówiła. Rzucił na biurko kluczyki i ruszył do sądu.
BIURO Prokuratora Okręgowego w Pecos zajmowało całe pierwsze piętro budynku sądowego. Na otwartej przestrzeni za drzwiami mieścił się sekretariat. Dalej ciągnęły się trzy gabinety, jeden prokuratora i dwa dla jego zastępczyń. Wszystkie ściany wewnętrzne oddzielające gabinety sekretariatu były przeszklone na wysokości od pasa w górę, za szybami wisiały żaluzje.
W sekretariacie stały dwa biurka, oba zajęte, przy dalszym siedziała kobieta w średnim wieku, przy bliższym zaś młodzieniec. Chłopak uniósł wzrok i zrobił minę, jakby chciał zapytać: „W czym mogę panu pomóc?”.
– Hack Walker chciał mnie widzieć – wyjaśnił Reacher.
– Pan Reacher? – spytał młodziak.
Reacher kiwnął głową. Chłopak wskazał gabinet w rogu. Na szybie w drzwiach wisiała tabliczka z napisem: HACK WALKER, PROKURATOR OKRĘGOWY. Od wewnątrz szybę zasłaniała żaluzja. Reacher zapukał raz i wszedł, nie czekając na zaproszenie.
Gabinet był zagracony szafkami na akta, na biurku piętrzyły się papierzyska, stał tam też komputer i telefony. Walker siedział w fotelu, trzymając oburącz ramkę ze zdjęciem. Był czymś wyraźnie stropiony.
– Czym mogę panu służyć? – spytał Reacher.
Walker spojrzał na niego znad fotografii.
– Proszę usiąść.
Przed biurkiem stało krzesło dla petentów. Reacher ustawił je bokiem, żeby mieć więcej miejsca na nogi.
Walker postawił na biurku zdjęcie, tak by obaj mogli je widzieć. Przedstawiało trzech młodych mężczyzn opierających się o zdezelowanego pick-upa.
– To ja, Slup i Al Eugene – wyjaśnił. – Al właśnie zaginął, a Slup nie żyje.
– Nie ma żadnych wiadomości na temat Eugene'a?
Walker potrząsnął głową.
– Żadnych.
– Czym więc mogę panu służyć? – powtórzył pytanie Reacher.
– Właściwie sam nie wiem. Może niech mnie pan przez chwilę posłucha. Czy zna pan mechanizmy działające w Teksasie?
– Niespecjalnie.
– To nietypowy stan. Wielu bogaczy, ale jednocześnie wielu biedaków. Biedni potrzebują adwokatów z urzędu, ale w Teksasie brakuje instytucji przydzielającej obrońców z urzędu. Więc sędziowie sami wyznaczają biedakom adwokatów. Wybierają ich z dowolnej kancelarii i sami ustalają honoraria. Nikt nie ma wątpliwości, że to kumoterstwo. Chcę zostać sędzią, żeby zrobić z tym w końcu porządek, a tu nagle sprawa Greer krzyżuje mi szyki. Mnie osobiście jako prokuratorowi okręgowemu, a także kandydatowi na stanowisko sędziego.
– Powinien się pan odciąć od tej sprawy.
Walker uniósł wzrok.
– To prawda, ale nadal jestem prokuratorem okręgowym, co niesie pewne konsekwencje.
– Czy dowiem się w końcu, na czym polega pański problem?
– Nie widzi pan? Mam posłać Latynoskę przed pluton egzekucyjny. Jeśli to zrobię, mogę zapomnieć o wyborach. W naszym hrabstwie żyje wielu Latynosów. Żądanie kary śmierci dla kobiety z mniejszości narodowej to koniec mojej kariery.
– Niech więc jej pan nie oskarża. Działała w samoobronie, proste i jasne.
– Przeanalizujmy to – zaproponował Walker. – Obrona przed brutalnym mężem, czemu nie, to ma ręce i nogi, ale w takim wypadku musiałaby działać w afekcie. Wykluczona premedytacja. A Carmen zrobiła to z zimną krwią. Kupiła broń, gdy dowiedziała się, że mąż wraca do domu. Dokumenty przechodzą przez moje biuro, więc wiem, że tak właśnie było.
Reacher nie odzywał się.
– Znam ją – dodał Walker. – Znam ją jak zły szeląg. Slup był moim przyjacielem, więc znam ją od tak dawna, jak on, a to w zupełności mi wystarczy.
– Co z tego wynika?
Walker potrząsnął głową.
– Powiedziała pewnie panu, że pochodzi z rodu plantatorów winorośli mieszkających na północ od San Francisco. Że poznała Slupa podczas studiów na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angles, że zaszła z nim w ciążę i musieli się pobrać, prawda?
Reacher milczał.
– Opowiedziała panu, że Slup ją bił, odkąd zaszła w ciążę. Powiedziała, że odniosła poważne obrażenia, które Slup kazał jej tłumaczyć upadkami z konia. Twierdziła, że to ona doniosła na niego do urzędu skarbowego, przez co tym bardziej bała się powrotu Slupa do domu.
Reacher ani pisnął.
– No dobrze – ciągnął Walker. – Ściśle mówiąc, wszystko, co panu powiedziała, to tylko dowody ze słyszenia, których nie można wykorzystać w sądzie. W takiej sytuacji jej adwokat będzie się oczywiście starał, by sąd uwzględnił te dowody, ponieważ chodzi o stan jej umysłu. Są przesłanki, że sąd dopuści te dowody. Rzecz jasna, większość prokuratorów okręgowych sprzeciwiłaby się, ale nie my. Dopuszczamy takie dowody, ponieważ przemoc w rodzinie często odbywa się potajemnie.
– W takim razie, w czym problem?
– Problem w tym, że jeśli będzie pan zeznawał, wezmą pana w krzyżowy ogień pytań.
– Co z tego?
Walker wbił wzrok w biurko.
– Podejrzewam, że ona jednak działała z premedytacją. Planowała to zabójstwo, chciała pana wynająć do mokrej roboty, zaoferowała nawet seks w ramach łapówki.
Reacher się nie odzywał.
– Jeśli się zaś nie mylę – powiedział Walker – to wszystko wyjdzie podczas szczegółowego przesłuchania. To ją pogrąży, bo skoro naopowiadała panu takich rzeczy, to jej wiarygodność staje pod znakiem zapytania, prawda? Sprawdzamy to, zadając panu pytania, na które znamy odpowiedzi. Najpierw zupełnie niewinne, kim jest, skąd pochodzi i pan nam powtórzy wszystko, co panu powiedziała, a wtedy okaże się, że jej wiarygodność nie jest warta funta kłaków. Potem czeka ją już tylko śmiertelny zastrzyk.
– Dlaczego?
– Ponieważ znam tę kobietę i wiem, że lubi zmyślać. Nieraz słyszałem jej opowieści. Mówiła panu, że pochodzi z bogatej rodziny posiadającej winnice?
Reacher kiwnął głową.
– Mniej więcej. A nie?
– Pochodzi z dzielnicy latynoskiej w południowo-centralnym Los Angeles. Nikt nic nie wie o jej rodzicach. Ona pewnie sama ich nie zna.
Reacher wzruszył ramionami.
– To jeszcze nie jest przestępstwo, że ktoś zataja swoje pochodzenie z nizin społecznych.
– Nigdy nie studiowała na Uniwersytecie Kalifornijskim. Była striptizerką. Slup poznał ją, kiedy występowała na balandze studenckiej. Wpadła mu w oko. Zamieszkała z nim i zaszła w ciążę. Słup zachował się wówczas bardzo przyzwoicie.
– Nawet jeśli to prawda, nie miał prawa jej bić – powiedział Reacher.
– Jasne – odparł Walker. – Prawda jest jednak taka, że on jej wcale nie bił. Znałem dobrze Slupa, Można o nim wiele powiedzieć, nie tylko dobre rzeczy. Interesy załatwiał dość niedbale, nie zawsze uczciwie. Był jednak teksańskim dżentelmenem, który za nic na świecie nie podniesie ręki na kobietę.
– A co innego mógłby pan powiedzieć? Byliście wszak przyjaciółmi.
Walker kiwnął głową.
– Rozumiem pańskie rozumowanie, ale brak tu punktu zaczepienia. Nie ma przekonujących dowodów, świadków, dosłownie nic. Poprosimy, rzecz jasna, o analizę jej karty choroby, ale nie wiązałbym z tym zbyt wielkich nadziei.
– Sam pan mówił, że przemoc w rodzinie odbywa się czasem absolutnie potajemnie.
– Ale żeby aż tak? Slup i Carmen codziennie spotykali się z przyjaciółmi. Nim pan powiedział swoją wersję Alice Aaron, nikt w Teksasie nie słyszał nawet najbardziej błahej plotki na temat przemocy w ich małżeństwie. Jest pan jedyną osobą, która wie coś na ten temat. Jeśli zechce pan zeznawać, przy okazji będzie pan musiał opowiedzieć inne rzeczy, które dowiodą, że kłamie. Choćby to, czy twierdziła, że sama doniosła na męża do urzędu skarbowego?