Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Cass zachichotał pochlebnie, co wywołało gęsią skórkę na moim karku. A Adams spokojnie wsiadł do swego jaguara i ruszył za furgonem wywożącym ze stajni jego dwa wierzchowce.

– Nie chcę, żeby Roke nie był zdolny do pracy, Cass. Musi być sprawny. Tym razem bądź rozsądny – rzekł wtedy Humber i pokuśtykał do stajni, by kontynuować inspekcję boksów.

Cass spojrzał na mnie, a ja uparcie przyglądałem się swoim mokrym, zabłoconym rzeczom, świadom tego, że koniuszy zaliczał się do nieprzyjaciół, i nie chcąc ryzykować, by spostrzegł na mojej twarzy coś więcej niż tylko podporządkowanie.

– Pan Adams nie lubi, kiedy mu się sprzeciwiać – rzekł.

– Ja mu się nie sprzeciwiałem.

– Nie lubi też, jak mu się odpowiada. Pilnuj swojego języka.

– Czy on ma tu jeszcze jakieś konie? – zapytałem.

– Tak, ale to nie twoja sprawa. Powiedział, że mam cię ukarać, i nie zapomni o tym. Sprawdzi to później.

– Nie zrobiłem nic złego – odezwałem się ponuro, ciągle patrząc w dół. Co też powiedziałby na to mój koniuszy, zastanawiałem się i aż się roześmiałem na tę myśl.

– Nie potrzebowałeś robić niczego złego – odparł Cass. – Pan Adams uważa, że karać trzeba najpierw, żebyś nie zrobił nic złego potem. I to ma w końcu sens. – Zaśmiał się. – Oszczędza kłopotu, rozumiesz?

– Czy on ma tu same wierzchowce?

– Nie, tylko te dwa, którymi się opiekujesz, staraj się o tym nie zapominać. Sam ich dosiada i sprawdzi każdy włos na ich skórze.

– Czy traktuje wszystkich stajennych zajmujących się jego końmi aż tak przerażająco niesprawiedliwie?

– Nigdy nie słyszałem, żeby Jeny się skarżył. Pan Adams nie będzie traktował cię bardzo źle, jeżeli będziesz pilnował swojego nosa. A teraz ta nauczka, o której mówił…

Miałem nadzieję, że o tym zapomniał.

– Na kolanach wyczyścisz wszystkie betonowe przejścia w stajni. Zacznij teraz. Możesz przerwać na obiad, a potem znów będziesz to robił aż do wieczornego obrządku w stajni.

Dalej stałem w postawie przygnębionego zbitego psa, patrząc w ziemię, ale musiałem zwalczyć niespodziewanie silny odruchu buntu. Czego do diabła October spodziewa się po mnie? Ile mam wytrzymać? Czy jest jakiś moment, w którym powiedziałby, gdyby tu był: „Stop, to już dosyć. Za dużo. Niech pan skończy”. Jednak pamiętając, co October myśli o mnie, byłem skłonny przypuszczać, że to niemożliwe.

– Szczotka jest w szafie w pomieszczeniu z uprzężą. Zaczynaj. I Cass odszedł.

Betonowe przejścia miały około dwóch metrów szerokości i biegły dookoła wszystkich ścian stajni, otaczając boksy. Przez cały miesiąc, który tu spędziłem, były regularnie czyszczone ze śniegu tak, aby wózek zjedzeniem mógł łatwo dotrzeć do każdego konia, a także – podobnie, jak w każdej nowoczesnej stajni, w tym choćby u Inskipa czy u mnie – zawsze zbierano z nich słomę i nawóz. Ale skrobanie ich w pozycji klęczącej przez prawie cztery godziny w wilgotny dzień styczniowy było żałosną, przygnębiającą, chorobliwą stratą czasu. I do tego całkowicie absurdalną.

Miałem do wyboru, albo czyścić przejścia, albo wsiąść na motocykl i odjechać. Czyściłem, myśląc, że płacą mi za to co najmniej dziesięć tysięcy funtów. Cass przez cały dzień kręcił się po stajni, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nie odpoczywam.

Stajenni, którzy spędzili większą część popołudnia przed wyjazdem i po powrocie z kafejki w Posset na dowcipkowaniu na temat mojej sytuacji, postarali się, by w czasie wieczornych obrzędów przejścia betonowe stały się jeszcze brudniejsze niż były rano. Niewiele mnie to obchodziło, ale Adams odesłał swoje konie opaskudzone błotem i spocone tak, że czyściłem je przez dwie godziny; pod koniec dnia większość moich mięśni drżała ze zmęczenia.

I wtedy, jakby dla ukoronowania wszystkiego, wrócił Adams. Wjechał jaguarem prawie do stajni, wysiadł, porozmawiał z Cassem, który kiwał głową i pokazywał przejścia. Adams bez pośpiechu skierował się do boksu, w którym ciągle jeszcze mozoliłem się nad wyszczotkowaniem jego czarnego konia.

Stanął w drzwiach i patrzył w dół na mnie. Odwzajemniłem to spojrzenie. Był szalenie elegancki w ciemnoniebieskim garniturze w prążki, białej koszuli i srebrnoszarym krawacie. Wyglądał świeżo, włosy miał wyszczotkowane, dłonie białe i czyste. Wyobrażałem sobie, że po polowaniu wrócił do domu, rozkoszował się gorącą kąpielą, zmianą ubrania, drinkiem… Ja nie kąpałem się od miesiąca i nie miałem się kąpać tak długo, dopóki pozostanę u Humbera. Byłem brudny, głodny i nieludzko zmęczony. Marzyłem, żeby sobie poszedł i zostawił mnie w spokoju.

Nie dane mi było takie szczęście.

Wszedł do boksu i spojrzał na błoto ciągle jeszcze uczepione do tylnych nóg konia.

– Jesteś powolny – zauważył.

– Tak, proszę pana.

– Koń musiał być tutaj już dobre trzy godziny temu. Co robiłeś?

– Obrządzałem moje pozostałe trzy konie, proszę pana.

– Najpierw powinieneś się zająć moim.

– Musiałem poczekać, aż błoto obeschnie, proszę pana. Nie można go wyszczotkować, kiedy jest mokre.

– Dziś rano powiedziałem ci, żebyś mi nie pyskował. – Jego ręka wylądowała znów na tym samym uchu. Uśmiechał się nieznacznie. Sprawiało mu to przyjemność. Nie można było tego powiedzieć o mnie.

Posmakowawszy krwi, by się tak wyrazić, złapał nagle za przód mego swetra, pchnął mnie do ściany i uderzył dwa razy w twarz wierzchem dłoni i spodem. Ciągle się uśmiechając.

Miałem ochotę wepchnąć mu kolano w krocze, a pięść w żołądek i naprawdę trudno mi było się od tego powstrzymać. Wiedziałem, że aby scena wyglądała przekonywająco, powinienem głośno krzyczeć i błagać go, żeby przestał, ale jakoś nie mogłem się na to zdobyć. Można jednak odegrać to, czego nie można powiedzieć. Podniosłem więc obie ręce i zasłoniłem nimi głowę.

Roześmiał się i puścił mnie. Osunąłem się na kolana i zatoczyłem na ścianę.

– Jesteś zwykłym nędznym tchórzem, mimo tego twojego wyglądu.Nie ruszałem się z miejsca i milczałem. Równie nagle jak zaczął, tak teraz całkowicie stracił ochotę maltretowania mnie.

– Podnieś się, podnieś się – rzekł zirytowany. – Nic ci nie zrobiłem. Nie zasługujesz zresztą na to. Podnieś się i skończ z tym koniem. Tylko zrób to jak należy, bo znowu będziesz szorował przejścia.

Wyszedł z boksu, przeszedł przez podwórze.

Wstałem, oparłem się o framugi i z nieżyczliwymi raczej uczuciami obserwowałem Adamsa idącego ścieżką do domu Humbera. Na dobry obiad, niechybnie. Potem fotel. Kominek. Kieliszek koniaku. Przyjaciel, z którym można porozmawiać. Z westchnieniem przygnębienia powróciłem do męczącego szczotkowania błota.

Wkrótce po kolacji złożonej z suchego chleba i sera, a jedzonej przy akompaniamencie niewybrednych żartów na temat moich zajęć tego dnia i szczegółowych opisów posiłków, jakie spożywano w Posset, miałem zupełnie dosyć moich towarzyszy pracy. Wspiąłem się po drabinie i usiadłem na swoim łóżku. Na górze było zimno. Miałem też zupełnie dosyć stajni Humbera. I miałem więcej niż dosyć kopniaków. Jedyne, co mogłem zrobić, a na co brała mnie wielka ochota już rano, to wyjść, odpalić motocykl i wracać do cywilizacji. Mogłem uciszyć swoje sumienie zwracając Octobrowi większość pieniędzy i przypominając, że wykonałem przynajmniej połowę zadania.

Siedziałem na łóżku rozmyślając o odpaleniu motocykla. I ciągle się nie ruszałem. Ciągle nie szedłem po ten motocykl.

Teraz wzruszam ramionami na to wspomnienie. Wiedziałem bardzo dobrze, że nigdy nie miałem naprawdę wątpliwości na temat tego, czy zostanę, nawet jeśli miałoby to znaczyć szorowanie tych zawszonych przejść całymi tygodniami. Poza tym, gdybym uciekł z powodu konieczności wykonywania kilku ekscentrycznych posług, jak spojrzałbym potem sobie w twarz, a i dobre imię brytyjskich wyścigów mogło rozpaść się w pył, szczególnie w bezwzględnych rękach P. J. Adamsa. I właśnie jego należało pokonać. Nie miała sensu ucieczka tylko dlatego, że pierwsze kontakty uważałem za nieprzyjemne.

Jego nazwisko, znane z kart maszynopisu, ożyło jako znacznie większe zagrożenie niż to, jakim kiedykolwiek wydawał się Humber. Humber był po prostu nieokrzesany, chciwy, niezrównoważony i próżny, a bił swoich stajennych tylko po to, żeby zmusić ich do odejścia. Adamsowi natomiast najwyraźniej sprawiało przyjemność samo znęcanie się nad kimś, pod połyskliwą skorupą wyrafinowania, niezbyt głęboko, wyczuwało się nieodpowiedzialną brutalność. Humber był silny, ale to Adams był mózgiem tej spółki. Był człowiekiem bardziej złożonym i znacznie bardziej niebezpiecznym przeciwnikiem. Z Humberem mogłem się zmierzyć. Adams mnie przerażał.

33
{"b":"107671","o":1}