Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Dan – Grits pociągnął mnie za rękaw – myślisz, że powinieneś?

– Tak – odpowiedziałem gniewnie. – Idź i poszukaj sobie dziewczyny do tańca.

Grits jednak nie odszedł. Przyglądał mi się, kiedy wypijałem drugą whisky i zamawiałem trzecią. Wjego oczach było przerażenie. Grupa stajennych zbliżała się w naszą stronę wzdłuż baru.

– Hej, brachu, trochę za ostro idziesz – zauważył jeden z nich, wysoki mężczyzna w moim wieku, w połyskliwym jasnym garniturze.

– Pilnuj swego cholernego nosa! – odparowałem brutalnie.

– Czy ty nie jesteś od Inskipa? – zapytał.

– Taa… od Inskipa… od cholernego Inskipa.

Podniosłem trzecią szklankę. Miałem mocną głowę, w dodatku przedtem zjadłem rozmyślnie obfitą kolację. Obliczyłem, że potrafię zachować trzeźwość jeszcze długo potem, kiedy według powszechnej opinii powinienem już być kompletnie pijany, ale musiałem odegrać tę scenę wcześnie, gdy słuchacze sami będą jeszcze na tyle trzeźwi, żeby dokładnie to zapamiętać.

– Jedenaście cholernych funtów to wszystko, co można dostać za oblewanie się siódmym potem przez cały tydzień – dodałem.

Niektórym trafiło to do przekonania, ale Niebieski Garnitur rzekł:

– Po co wydajesz to na whisky?

– A czemu nie, do cholery? To fajna rzecz, podniecająca. A w tej robocie czegoś do diabła potrzeba!

– Twój kumpel ma niezłe wymagania – powiedział Niebieski Garnitur do Gritsa.

– Bo… – zaczął z niepokojem na twarzy Grits – myślę, że chyba miał dużo ekstra roboty w ostatnim tygodniu…

– Zajmujesz się końmi, za które płacą tysiące, i cholernie dobrze wiesz, że to, jak na nich jeździsz i jak się nimi zajmujesz, robi wielką różnicę, czy zwyciężą, czy nie, ale tobie żałują przyzwoitej zapłaty… – Skończyłem trzecią whisky, czknąłem i dodałem: – To jest cholernie nie w porządku.

Bar wypełniał się. Widok przybywających gości, a także sposób, w jaki się witali, przekonywał mnie, że niemal połowa klientów związana była z wyścigami. Pracownicy i naganiacze bukmacherów, chłopcy stajenni – całe miasto było ich pełne, a potańcówka przewidziana była specjalnie dla nich. Coraz więcej alkoholu wlewało się w te wszystkie gardła, musiałem więc złapać barmana w locie, żeby podał mi czwartą podwójną whisky w ciągu piętnastu minut.

Stałem naprzeciwko powiększającego się kręgu słuchaczy, trzymałem w ręku szklankę i kołysałem się na nogach.

– Chcę… – Czegóż u diabła mogłem chcieć? Próbowałem znaleźć właściwe sformułowania. – Chcę mieć… motocykl. Chcę spędzić fajnie czas z dziewczyną. I jechać na urlop za granicę… i zatrzymać się w drogim hotelu, i żeby byli gotowi na każde moje zawołanie… I chcę pić to, na co mam ochotę, i może kiedyś kupić dom… I jakie mam szanse na to wszystko? Powiem wam. Najmniejszej cholernej szansy. Wiecie, ile dostałem dziś rano wypłaty? Siedem funtów i cztery pensy…

Kontynuowałem te gderania i narzekania, a wieczór powoli mijał. Słuchacze odchodzili, zmieniali się, a ja biadoliłem dopóty, dopóki nie byłem całkiem pewny, że wszyscy ludzie związani z wyścigami wiedzą, że u Inskipa pracuje stajenny, który wzdycha do pieniędzy, najlepiej w dużych ilościach. Jednak nawet Grits, który kręcił się koło mnie przez cały czas z bardzo nieszczęśliwą miną i kompletnie trzeźwy, wydawał się nie zauważać, że moje działania stawały się coraz bardziej pijackie, podczas gdy każdy kolejny drink piłem znacznie dłużej od poprzedniego.

W końcu, kiedy udało mi się dość artystycznie zatoczyć i przytrzymać filara, Grits powiedział głośno do mojego ucha:

– Dan, ja już idę i lepiej, żebyś ty też wyszedł, bo ucieknie ci ostatni autobus, a nie myślę, żebyś w tym stanie mógł wrócić na piechotę.

– Co? – spojrzałem na niego z ukosa. Niebieski Garnitur wrócił i stał właśnie obok niego.

– Pomóc ci go wyprowadzić? – zapytał Gritsa.

Grits przyjrzał mi się z niesmakiem, a ja zwaliłem się na niego, obejmując go ramieniem; zdecydowanie nie miałem ochoty na taką pomoc, jaką zapowiedział wygląd Niebieskiego Garnituru.

– Grits, stary kumplu, mówisz idziemy, to idziemy.

Ruszyliśmy w stronę drzwi, a ja zataczałem się tak mocno, że popychałem Gritsa. O tej porze więcej już było takich, którzy z trudem utrzymywali się na nogach, i ogonek stajennych oczekujących na przystanku autobusowym falował jak ocean. Uśmiechnąłem się szeroko w bezpiecznej ciemności, spojrzałem w niebo i pomyślałem, że jeśli ziarna, które dziś zasiałem, nie zakiełkują, to na brytyjskich wyścigach niewiele jest dopingu.

Choć nie byłem pijany, następnego ranka obudziłem się z szarpiącym bólem głowy i próbując zignorować uderzenie młotka, jakie czułem w głębi oczu, powtarzałem sobie, że wszystko to dla dobrej sprawy.

Sparking Plug startował w swojej gonitwie i przegrał o pół długości. Skorzystałem z okazji, by głośno powiedzieć na trybunie stajennych, że oto reszta mojej pensji poszła do cholernego rynsztoka.

Pułkownik Beckett poklepał konia w zatłoczonym ogrodzeniu i rzucił do mnie zdawkowo:

– Więcej szczęścia następnym razem, co? To, o co pan prosił, wysłałem w paczce.

Odwrócił się i kontynuował rozmowę o gonitwie z Inskipem i dżokejem.

Wszyscy wróciliśmy tej nocy do Yorkshire. Grits i ja większą część drogi przespaliśmy na ławkach w tyle końskiego furgonu.

– Nie wiedziałem, że tak ci źle u Inskipa… I nigdy dotąd nie widziałem cię tak pijanego – powiedział Grits, kładąc się.

– Nie chodzi o robotę, Grits, chodzi o forsę – musiałem jakoś nie zbaczać z kursu.

– Jednak niektórzy utrzymują za to żony i dzieci – zabrzmiało to jak dezaprobata, i rzeczywiście moje zachowanie musiało głęboko dotknąć Gritsa, bo po tej nocy rzadko się do mnie odzywał.

Nie miałem nic ciekawego do zakomunikowania następnego popołudnia, więc nasze spotkanie z Octobrem w wąwozie było krótkie. Powiedział mi jednak, że wiadomości od Becketta, które właśnie idą pocztą, zebrało jedenastu zdolnych kadetów ze szkoły w Aldershot, dla których zadanie to było ćwiczeniem inicjatywy. Mieli współzawodniczyć o to, który z nich potrafi zebrać najbardziej wyczerpujące informacje o życiu przydzielonego mu konia. Pewna ilość pytań – te, które zasugerowałem – została im podana. Resztę pozostawiono ich własnej wyobraźni i zdolnościom detektywistycznym, które, jak twierdził Beckett, rozwinęli w pełni.

Schodziłem w dół wzgórza coraz bardziej podziwiając perfekcję sztabowej działalności pułkownika, ale prawdziwy szok czekał mnie dopiero następnego ranka, kiedy przyszła przesyłka. Wally znów wynalazł dla mnie jakieś wstrętne roboty na popołudnie, więc dopiero po wieczornym posiłku, kiedy większość chłopców pojechała do Sław, mogłem zanieść paczkę do sypialni i otworzyć. Zawierała 237 numerowanych stron maszynopisu spiętych w kartonowej teczce, niczym rękopis książki, a przygotowanie tego materiału w ciągu jednego tygodnia musiało wymagać nie lada wysiłku nie tylko ze strony młodych ludzi, ale również maszynistek. Informacje podane były przeważnie w formie zapisków, nie zmarnowano nigdzie miejsca na rozwlekłą prozę, od początku do końca były tu konkretne dane.

Ze schodów dobiegł mnie głos pani Allnut:

– Dan, czy możesz mi przynieść kubeł węgla?

Schowałem maszynopis między pościel w łóżku i powróciłem do ciepłej wspólnej kuchnio-jadalni, gdzie jadaliśmy posiłki i spędzaliśmy większość wolnego czasu. Tutaj nie można było czytać nic prywatnego, moje życie od świtu aż do wieczora odbywało się właściwie pod nadzorem, toteż jedynym miejscem, w którym mógłbym się skoncentrować nad maszynopisem, była łazienka. Wieczorem poczekałem, aż wszyscy zasną, po czym zamknąłem się w łazience, gotów poinformować każdego ciekawskiego o kłopotach żołądkowych.

Posuwałem się wolno, po czterech godzinach przeczytałem zaledwie połowę. Podniosłem się dość sztywny, przeciągnąłem, ziewnąłem i poszedłem do łóżka. Nikt się nie poruszył. Następnego wieczora, kiedy leżałem czekając, aż wszyscy zasną i będę mógł znów zająć się maszynopisem, przysłuchiwałem się rozmowie o wieczorze, jaki czterech chłopców spędziło w Sław.

16
{"b":"107671","o":1}