Pogrążony w takie myśli szedłem, wiedząc, że idę śladem mego poprzednika. Przeszedł za Alicją całą krainę cudów, a ja jestem dopiero na początku drogi. Ile światów luster będę musiał jeszcze minąć, zanim nie odnajdę swego – jedynego i niepowtarzalnego. Idę i myślę: przecież wreszcie znalazł swój, a więc znajdę i ja. Otworzyłem znowu skrzypiące nie istniejącymi zawiasami, nigdy nie istniejące drzwi, stąpnąłem w mrok i okazało się, że klęczę koło szklanego pudełka na Hedonie.
– A więc „stopień” zadziałał. Mag stał się sirgiem – stwierdził Kapitan.
– Nie wiem, kto kim. Jedno jest pewne: opanowali całkowicie mechanizm materializacji wspomnień i wyobrażeń. Zadziwiający realizm. W najdrobniejszym szczególe.
– Z nami było tak samo – powiedział Alik.
Rozdział III
Co robili Mały i Alik. Pętla.
Z Małym i Alikiem działo się, co następuje:
Najpierw ich zdziwiły, a nawet rozśmieszyły nagie ciała wiszące w powietrzu jak jabłka na drzewie. Ale potem zaczęli się nudzić.
– Wymyślmy coś, dobrze? – zaproponował Alik.
Mały ziewnął.
– Co?
– Może jakiś problemik rozwiążemy w nowy sposób?
– Jaki?
– Powiedzmy, poprawkę do teorii Einsteina.
– Zgłupiałeś?
– A dlaczego by nie? Załóżmy, że są cząsteczki, których prędkość przewyższa prędkość światła. Co?
– Co „co”?
– W czasie praktyki pracowałem w Ameryce przy jednym akceleratorze – wyjaśnił zamyślony Alik. – Ulokowany był na skalistym terenie w maleńkim nadmorskim miasteczku. Nowe założenia konstrukcyjne, szczególnie w zakresie przyrostu pola magnetycznego i częstotliwości pól elektrycznych, pozwalały doprowadzić jego moc do niesłychanej jeszcze do niedawna energii trylionów wolt i jednocześnie bardzo zmniejszyć jego rozmiary i wagę. W porównaniu ze swymi gigantycznymi przodkami, ten z łatwością można było ustawić na boisku hokejowym. Teraz mamy podobny na Wałdaju. Właśnie tam można osiągnąć już nie „pod”, ale nadświetlne prędkości.
– Do tej pory ich nie osiągnięto.
– Wyobraź sobie, że pracujemy przy takim akceleratorze. Tylko uważnie śledź moją myśl. Mam jeden mały pomysł wspólnego projektu. Znasz tę aparaturę? Możesz sobie wyobrazić?
– Załóżmy.
– No to wyobrażaj sobie. Noc. Jesteśmy razem na sobotnioniedzielnym dyżurze przy pulpicie. Ja, powiedzmy, jestem fizykiem eksperymentatorem, mam obserwować kaprysy materii przy prędkościach podświetlnych, a ty jesteś inżynierem mechanikiem, który kontroluje działanie całej aparatury zespołu. Jasne?
Światło zgasło i zapaliło się znowu, przesunąwszy i czas, i przestrzeń. Teraz byli obaj przy głównym pulpicie akceleratora, sterującym prędkościami cząsteczek elementarnych. Normalne prędkości podświetlne już nie zadawalały eksperymentatorów i próbowali oni, jak do tej pory bezskutecznie, przekroczyć ograniczoną przez Einsteina wartość trzystu tysięcy kilometrów na sekundę. Zaledwie trylionowe części tej minimalnej w naszej codziennej praktyce jednostki czasu oddzielały wskaźniki prędkości od tej ostatecznej granicy, za którą przedrostek „pod” przekształcał się w „nad”. Takie przekształcenie, jak do tej pory, jeszcze nie miało miejsca, ale jeden z twórców akceleratora był niewzruszenie przekonany, że wreszcie ono nastąpi. Odkrył już sześć nowych cząstek elementarnych, które oznaczył dużą literą „T” z numerem porządkowym od jednego do sześciu, ale wszystko to były cząsteczki epoki podświetlnej. Nowa, poszukiwana cząsteczka T powinna pojawić się poza jej obrębem, kiedy to drżące wskazówki liczników prędkości przekroczą upragnioną granicę. W tym też celu tej nocy z soboty na niedzielę jeszcze bardziej zwiększono moc akceleratora.
Wszystko biegło normalnym torem. Mały i Alik nigdy nie pracowali w Służbie Kosmicznej, nigdy nie byli na Hedonie i nie znali innych obowiązków oprócz tych, które spełniali podczas dyżuru. Jak zawsze brzęczał zespół automatycznych przyrządów, i jak zawsze w klimatyzowanym powietrzu sali gromadziła się nuda. Cudu nie było.
– Wcale go nie będzie – stwierdził Mały, po dokonaniu kolejnego obchodu automatyki. – Nie wierzę w poprawki do Einsteina.
– A tachion? – spytał Alik. – Gdzie jest ten twój tachion?
– Nie mój, lecz Geralda Feinberga. Przepowiedział jego ruch z prędkością nadświetlną ze czterdzieści lat temu.
– Przepowiedział, to nie znaczy, że odkrył.
– Neptuna też najpierw przepowiedziano, ale nie odkryto. Pomiędzy planetą a cząsteczką elementarną nie ma w danym przypadku różnicy: obie zostały uznane za istniejące, zanim zostały odkryte.
Mały, nawet nie odpowiadając, zagłębił się w rozwiązywaniu zadania szachowego – mata w dwóch ruchach. Alik leniwie go obserwował: Mały nagle zaczął wiercić się na krześle, zerwał się, upuścił króla na podłogę, powoli postawił go z powrotem, posiedział nad szachownicą i wstał z westchnieniem.
– Również istnieje, ale nie odkryty – powiedział.
– O czym mówisz? – spytał Alik.
– O decydującym ruchu. Przyszło olśnienie i zgasło, jak żywot twojego tachiona. Trylionowe części sekundy. Może dlatego, że oczy mi się kleją.
– Napij się piwa.
– Ciepłe piwo piję tylko na polecenie lekarza. – Mały z obrzydzeniem popatrzył na plecaki, rzucone koło pulpitu. Po zakończeniu dyżuru planowali wycieczkę na brzeg morza. – Najprawdopodobniej w projektowaniu akceleratora brali udział chorzy na wrzody żołądka i abstynenci.
– Dlaczego?
– Bo nie przewidzieli lodówki na piwo i kanapki. Lepiej pójdę napić się wody.
Sennie poszedł do znajdującego się w końcu sali pomieszczenia, w którym przychodzący byli poddawani działaniu oczyszczającego strumienia powietrza. Tam znajdowała się również umywalnia z zimną i gorącą wodą. Po minucie Mały wyskoczył jak z procy, przeciął salę i przestawił jakieś figury na szachownicy.
– Eureka! – zawołał zwycięsko i natychmiast wyjaśnił Alikowi: – Króla, który mi upadł; postawiłem nie na „f” lecz na „g”. Pomyliłem się, przyszło olśnienie! Tachion został odkryty.
– I dlatego zapomniałeś zakręcić kran w umywalni – powiedział Alik.
Poprzez ciche brzęczenie pracującej aparatury dobiegł szum płynącej wody. I nagle coś się stało.
Jakby, właśnie jakby – obaj nie mogli być tego całkiem pewni – nieco przygasły lampy, nieco przesunęły się zarysy otoczenia, niby odbite w lustrze, które zadrżało. Zrobiło się nieco goręcej, jakby przerwany został dopływ chłodnego powietrza.
Wszystko ucichło. Już nie jakby, a rzeczywiście umilkły przyrządy, ustała wibracja, salę wypełniła złowieszcza cisza. Obydwaj wsłuchiwali się w nią długo, nie wierząc własnym uszom, nie wierząc i nie rozumiejąc.
– Słyszysz cokolwiek? – spytał Alik.
– Nic.
– Nawet ta twoja woda już nie cieknie.
Mały bez słowa, dwumetrowymi krokami pomknął do sąsiedniego po mieszczenia. Alik, pozostając nieco w tyle, pospieszył za nim.
Wystarczyły im trzy sekundy na to, żeby zobaczyć cud.
Woda płynęła, jak poprzednio grubym, przezroczystym strumieniem, ale zupełnie bezdźwięcznie. Czy rzeczywiście płynęła? Po prostu od kranu do muszli ciągnął się gładki, nadtopiony sopel. Może po prostuj zamarzła? Najprawdopodobniej o tym samym pomyślał i Mały. Ostrożnie dotknął jej palcami, pomacał tak, jak maca się coś twardego, a nie płynnego, i uderzył kantem dłoni. Strumień nie usunął się, nie rozbił, nie bryzgnął, ale zachował swą przezroczystość i nieruchomość. Mały obejrzał się zdetonowany i coś powiedział. Alik nie usłyszał jego głosu. Nie rozległ się ani jeden dźwięk. Mały tylko poruszał ustami.
– Lód? – spytał Alik.
I również nic nie usłyszał. Mały chyba jednak zrozumiał, ponieważ poruszając wargami wyraźnie i z pauzami, tak jak w niemym filmie, odpowiedział:
– Nie wiem.
„Ogłuchliśmy, czy co?” – pomyślał znowu Alik i wskazał na uszy. Mały tylko wzruszył ramionami i z kolei wskazał na strumień – sopel: o, to jest ciekawsze.