– Mechanizm to co innego, a ludzie to co innego.
– Dla mnie są to rzeczy identyczne. Jestem maszyną. Społeczeństwo to także maszyna, tyle że mniej doskonała.
– Wasze społeczeństwo owszem. Po co tyle kast, klanów, czy jak się tam one u was nazywają? Sirgowie, ksorowie, nadludzie, po co?
– Nie mogę wątpić w słuszność programu koordynującego moje działanie na tej planecie. Mogę wam tylko wyjaśnić to, czego nie możecie zrozumieć.
– Dlaczego magowie mogą znęcać się nad wolnymi?
– Podnoszą współczynnik nagromadzonej informacji.
– A nadludzie?
– Mają jeszcze wyższy współczynnik. Zwierzęca reakcja, zrozum mnie prawidłowo: zwierząt tu nie ma, używam tego terminu, ponieważ stosunkowo najdokładniej przekazuje znane wam pojęcie, dodaj do tego prędkość myślenia, umiejętność podejmowania najwłaściwszej decyzji, zwiększone wyczucie przestrzeni.
– No a sirgowie to też „wyczucie przestrzeni”?
– Sirgowie to osobna kasta. Jest ich mało i pełnią bardzo ważną rolę. Krótko mówiąc, są to moje zdalne czujniki, powiedzmy, oczy i uszy. Dlatego też obdarzeni są wielką umiejętnością sterowania przestrzenią. Przestrzeń to zarówno zła, jak i dobra siła. Sam widziałeś, jak działa.
– Zabija.
– Tylko tych, którzy z lenistwa nie uzyskali niezbędnej normy informacyjnej. Jeżeli ktoś jej nie uzyskał, to znaczy, że należy przebudować jego mózg, zmienić kastę. Używając waszego określenia – wymagania jest kuracja.
– Barbarzyńska kuracja.
– Masz na myśli sirgów? Zakrzywienie przestrzeni jest humanitarne.
– Skąd wiedzą, kogo przerabiać?
– Wydaję rozkaz. Idealnie dokładny.
– Niezła dokładność! O mały włos sam nie trafiłem na „stół operacyjny”.
– Cały czas cię obserwowałem. Nie przeszkadzałem, ponieważ zostało to zaprogramowane. Mam pomagać wam poznać i zrozumieć stabilność.
– Niczego nie rozumiem. Nie wiem nawet, gdzie się znajduję i co będzie dalej.
– Zaraz się dowiesz. Nie bój się.
Obcy głos przestał rozbrzmiewać w jego świadomości i z rozpływającego się mroku zaczęła się wyłaniać sala z długim szeregiem foteli, podobnych do fryzjerskich. Na każdym z nich na wpół leżał rozebrany do naga Hedończyk, połączony tym samym fryzjerskim „hełmem” z ekranem, po którym przebiegały kolorowe linie, to krzywe, to wydłużone, to zygzakowate i faliste. Przy ekranach krzątali się ci sami niscy ludzikowie w niebieskich kurteczkach i ciemnych trykotach.
Mechaniczne pranie mózgów – pomyślał Mały na głos i wzdrygnął się.
– Ciebie też to czeka – powiedział ktoś z tyłu.
Nawet nie odwracając się wiedział, że Kapitan mimo wszystko go odnalazł. Małego tak to ucieszyło, że nie zmieszał się ani trochę.
– Jak tu trafiłeś?! – zawołał, obejmując towarzysza.
– Szkoda gadać – gniewnie odparł Kapitan. – Przecież znam cię, durniu, jak zły szeląg. Od razu zgadłem, co wymyśliłeś. A kiedy zobaczyłem w kabinie twój promiennik, to popędziłem natychmiast z powrotem. Ledwo zdążyłem na to uprzątanie nieboszczyków.
– No, a potem?
– Co potem? Przez salę ze „stołami”, przez rurę i tutaj.
– Głos słyszałeś?
– Żadnych głosów. Wszyscy tutaj są niemi. A bo co?
– Nic. Opowiem później. Chodź do wyjścia.
– A gdzie to wyjście?
– Znajdziemy.
Przeszli obok ekranów i foteli z wskrzeszonymi nieboszczykami, płynącymi jak na taśmociągu w zamgloną dal. Niebieskoskórzy przy ekranach nawet nie zauważyli Kapitana i Małego. Zachowywali się tak, jakby obok nich poruszali się nie ludzie, ale jakieś niewidzialne istoty. Obaj kosmonauci doszli wreszcie do ostatniego fotela, stanęli obok i w dalszym ciągu nie zauważeni przez nikogo błyskawicznie znaleźli się na dziecięcym placyku w Zielonym Lesie. Nadzy Hedończycy baraszkowali w nieważkości i ssali ciecz ze znajomych rureczek.
– No, taak – chrząknął Mały – a jak znajdziemy „Portosa”? Przecież został w Aorze.
– Zapomniałeś o teleportacji?
Teleportacja była jak zwykle niezawodna. Po chwili już zdejmowali z pojazdu pole ochronne.
– Do domu? – upewnił się Mały. – Pospacerowaliśmy i dość na dziś.
– Dość – przytaknął Kapitan. – Nawarzyłeś sobie piwa i będziesz je pił. Gwarantuję ci pakę.
– Przebaczysz.
– A to niby dlaczego?
– Ale ja tu dowiedziałem się tego i owego.
I Mały prawie dosłownie przekazał Kapitanowi swoją rozmowę z Głosem w ciemności.
– Kto to był?
Mały tylko wzruszył ramionami.
– Koordynator?
– Nie wiem. W każdym razie przyznał się, że nie jest człowiekiem, tylko maszyną. Zresztą najważniejsze, że zdobyliśmy materiał do ostatecznej rozmowy z Nauczycielem.
– Materiał rzeczywiście mamy – przytaknął Bibl, kiedy wraz z Alikiem wysłuchali opowiadania o przygodach przyjaciół w Aorze – ale obawiam się, że w tej puszce Pandory jest jeszcze wiele niewyjaśnionych I tajemnic.
– Jedna z nich już została wyjaśniona – zauważył Alik, przyglądając się sceptycznie ubraniu Małego – posiadacz takiego stroju powróci na Ziemię jako niekwestionowany dyktator mody męskiej.
Część trzecia. Błękitne słońce
Rozdział I
Kapitan gniewa się. Jeszcze jeden „sezam”.
Zatrzymali się dwadzieścia metrów przed miastem.
– Tutaj się rozstaniemy – powiedział Kapitan – mam nadzieję, z nie na długo.
– Jeżeli nie wrócicie do jutra, pojedziemy po was „Portosem” – burknął Mały.
– Nie rób paniki.
– Cała ta heca mi się nie podoba. Dlaczego nie bierzecie „Portosa. W razie potrzeby mielibyście i pojazd, i twierdzę.
– Pojazd tamtędy nie przejedzie, a twierdza nie będzie potrzebna.
– Wierzysz Nauczycielowi?
– Wierzę.
– To niech Bibl pójdzie pierwszy. Ty nie masz prawa ryzykować życia.
– Zgadzam się – przytaknął Bibl.
– Pozwólcie mnie – wtrącił się Alik, bez cienia nadziei, że go wysłuchają.
– Pomilczmy chwilę – zaproponował Mały.
Zapadła cisza. W głębi duszy wszyscy, oprócz Kapitana, zgadzali a z Małym: „Portos” w niczym nie przeszkadzał. Ich zdaniem, Kapitan upierając się przy pieszej przechadzce niepotrzebnie zwiększył ryzyko wyprawy.
Dowódca uśmiechnął się.
– Minęliśmy granicę – powiedział, wskazując jaskrawe odblaski czarnym szkliwie pustyni. – I mimo to wszyscy żyjemy.
– Na razie – westchnął Mały. – Chodź, Alik. Nie żegnamy się.
Gramy – pomyślał Kapitan. – Wszyscy jesteśmy ludźmi, wszyscy się boimy. Ale z»Portosa«mimo wszystko trzeba było zrezygnować. Na zaufanie trzeba odpowiedzieć zaufaniem”. Jeszcze raz przyjrzał się panoramie miasta. Z niewielkiej odległości przekształcała się ona w całkowicie niepojęty chaos form geometrycznych. Widoczności nie ograniczała ani mgła, ani pyłowe wichry. „Kolorowy nonsens – tak określił to Dok. – Miasto innego świata, być może, innego wymiaru, a mimo wszystko miasto”.
Po raz pierwszy miasto pojawiło się dziś rano, na drugi dzień po ich powrocie z Aory. Był to dzień pełen zamętu. Do obiadu spali, wypoczywając po bezsennej nocy, potem przez kilka godzin opowiadali i dyskutowali, przygotowując na Ziemię raport o zagadkach Hedony i znów do późnej nocy rozmyślali i dyskutowali. Hipotezy powstawały i były odrzucane, jak mylne odpowiedzi na pytania krzyżówki. Wymarłe zwierzęta z okresu jurajskiego? Dinozaury? Nie pasuje. Za mało liter. Pterodaktyl? Za dużo liter. Resztki jedzenia. Jakiego jedzenia? Pierwszego czy drugiego dania? Skorupka jajka? Nie pasuje. Ogryzek? Za mało liter.
Czy ich pobyt na Hedonie nie zmieniał się w taką beznadziejną krzyżówkę? Jaki jest ustrój na Hedonie? Może oświecony absolutyzm? Mózg to król, a Koordynator to władza wykonawcza? Może dyktatura? Czyja? Jakiejś elity technokratycznej? Przecież techniki nie ma. Ani jednego urządzenia. Ani przycisków, ani wyłączników. Anarchia? Podobieństwa owszem są. Ale przecież jakaś organizacja państwowa mimo wszystko istnieje. Nie w Aorze, ale gdzieś obok. A i w Aorze również wszyscy podporządkowują się testom, każdy może robić, co mu się żywnie podoba, ale informacje gromadzić musi. Bo jak nie, to do przeróbki, na taśmę regeneracyjną. Nie, anarchii nie ma: i literki nie te, i znaczenie nie pasuje.