– Czy jest to rzeczywiście twoje zdanie, czy też powtarzasz to, czego was uczą w szkole?
Fiu nie odpowiedział. „Jeszcze jeden szok psychologiczny” – uśmiechnął się w myśli Bibl.
…A gdzieś na innym poziomie miasta, przy świetlnych tablicach, które z równym powodzeniem można by nazwać przestrzennymi wideoskopami lub demonstracyjnym wakuum – Bibl pomysłowo nazwał je odbiornikami życzeń – Druh wyjaśnił Kapitanowi mechanizm teleportacji. I Kapitan, nawet nie myśląc o możliwości synchronizacji z rozmową Bibla, zadał swemu rozmówcy równie drażliwe pytanie:
– Ogólnie rzecz biorąc, wszystko jest jasne. Oprócz jednego. Dla kogo?
– Nie rozumiem.
– Komu służy to cudo techniki? Wam?
– Jest piękne samo w sobie. Pozwalamy, aby myśl, tylko myśl władała ruchem w przestrzeni.
– Owszem, pozwalacie, ale nie waszej myśli i nie w waszej przestrzeni.
– W pewnym sensie masz rację. Ale samo sterowanie tak doskonałą techniką nie może nie sprawiać rozkoszy.
– Posługujcie się więc jej rezultatami. O ile dobrze zrozumiałem, zakrzywiacie przestrzeń, zbliżacie obiekty, tworzycie styk. No to wchodźcie, gdzie się wam podoba.
– Nie można. Dyspozytorzy łącz przestrzennych nie mogą wychodzić na linię styku. Krzywa powinna przejść obok. Najmniejsze odchylenie i następuje cios grawitacyjny.
– Spróbujemy.
– Co?
– Połącz te dwa zielone punkty. – Kapitan spojrzał na tablicę. – Wydaje mi się, że szukają się nawzajem.
– Nic prostszego. Patrz na pasemko u góry, na pionowe kolorowe paski. To nie widmo, lecz formuła. Kolejność pasków powinna pozostać stabilna. Teraz zbliżaj. Niedobrze.
– Dlaczego?
– Szew czernieje. Niedokładny styk. Rozłączam.
– Łączyłem po krzywej.
– Tak właśnie trzeba. Po prostej nie można – możesz dotknąć linii łącza. No!… Zbyt wolno. Szew znowu brudny. Popatrz.
Druh błyskawicznie połączył dwie zielone plamy. Gdzieś w zielonym świecie ktoś gdzieś wszedł, czy skądś wyszedł. Druh wyjaśnił:
– O tak. Powtórz. Tylko nie zapominaj o formule łącza.
Kapitan odnalazł dwie sunące granatowe plamy. „Aora” – pomyślał i popatrzył na prążkowane pasemko. Wydało mu się, że jeden pasek jakby nasuwał się na drugi. Ni to niebieski zmniejsza powierzchnię szarego, ni to szary wypiera niebieski. „Poczekaj” – usłyszał, ale nie mógł już powstrzymać myśli. Plamy połączyły się i nagle coś ugodziło go w oczy. Miliony iskier i mrok. Studnia bez dna. A on sam leci w dół bezdźwięcznie i bez końca. Żadnego bólu. Tylko uczucie spadania, jak przy spadochronowym skoku z opóźnieniem. I wreszcie wstrząs, coś ugina się pod nim, układając go na rozciągniętym, miękkim aksamicie. Czuje już swe ciało, skórę, naczynia krwionośne, powieki. Powieki unoszą się lekko, przepuszczając wąskie pasemko światła. Pasemko rozszerza się i oślepiająca białość zalewa świat. Jak mleko wylane z butelki na czarny stół. A on znowu się porusza, tym razem poziomo, również na czymś białym i w białym tunelu, nie wiadomo dlaczego przypominającym mu sale regeneracyjne. A może rzeczywiście jest w tych białych podziemiach?
Chce zapytać towarzyszących mu maleńkich ludzi w znajomych kurteczkach. Jego wargi poruszają się, ale pytanie zamiera, nie wypowiedziane, gdy dobiega go cichy szept:
– Milcz. Nie teraz. Nie ruszaj się.
Kapitan nie zdołał uchwycić momentu, w którym jego pozioma pozycja nagle zmieniła się na pionową. Nie poczuł ani wstrząsu, ani napięcia mięśni, ani ciężaru, ani ruchu wirowego, tylko nagle spostrzegł, że niebieski, plastikowy chodnik spiralnie uniósł go w górę. Podobnie w kabinie samolotu moment oderwania się od ziemi dostrzega się dopiero wtedy, kiedy widzi się uciekający w dół krajobraz. Tu natomiast uciekały w dół sunące naprzeciwko chodniki, płaszczyzny sieczne i styczne, poziomy z ich niepojętą maszynerią.
– Co się stało? – wykrztusił z trudem pytanie, adresowane do swego, nie zdradzającego niepokoju, towarzysza.
– Grawitacyjny kollaps – odparł Druh tonem człowieka, który rozmawia o pogodzie. – Zniekształciłeś formułę.
– A co potem? – spytał zachrypniętym głosem Kapitan.
– Jak zwykle. Reanimacja.
No i o co tu więcej pytać, o jakie szczegóły, o których niebieskoskóry nawet nie uznał za stosowne wspomnieć. Zresztą Kapitanowi pozostało jeszcze jedno, zupełnie neutralne pytanie:
– Dokąd jedziemy?
– Już przyjechaliśmy.
Rozdział VIII
Rozmowa z Koordynatorem. Przed ostatnim zwiadem.
Niebieska mgiełka wypełniała owal podobny do ziemskiego stadionu piłkarskiego. Na jego brzegu rozciągała się jak bieżnia niczym nie ogrodzona, nieruchoma czarna taśma. Gdy podeszło się bliżej i spojrzał w dół, niebieskie głębiny dotykały jedna drugiej jak odbicie w lustrze. W środku wisiała złota kula o średnicy około pięćdziesięciu metrów, lekko podświetlona z wewnątrz. Jeżeli patrzyło się na nią długo i uważnie, zaczynała pulsować wielobarwnie i jaskrawo, tak jak wszystko w tym mieście. Sprawiało to wrażenie, jakby poprzez złocistą błonkę przeświecały inne barwy. Alik natychmiast wysunął przypuszczenie, że Koordynator myśli, a światło i barwa jest odbiciem powstawania i ruchu skojarzeń myślowych, ale ani koledzy, ani ich przewodnicy nie podzielali jego koncepcji. Tylko Kapitan powiedział surowo:
– Odejdź od brzegu. Jak spadniesz, to się nie pozbierasz.
– Zupełnie niegroźne – zaprzeczył Fiu – to strefa nieważkości. Niebieska mgiełka to skoncentrowany gaz-przekaźnik. Jedyny środek łączności Koordynatora z otaczającym światem.
Rzeczywiście, w niebieskawej przestrzeni otaczającej kulę nie było widać żadnych rur, przewodów i nici. Nic nie łączyło jej z czarnym chodnikiem. Wisiała nieruchoma, ale żywa i wydawało się, że mimo swych rozmiarów jest lekka, leciutka.
– A więc on nas nie słyszy? – spytał Kapitan.
– Nie.
– W jaki sposób możecie się z nim porozumiewać?
– Przez sieć elektrodową.
– To znaczy, że my jesteśmy pozbawieni tej możliwości?
– Dlaczego? Możecie porozumiewać się z nim bezpośrednio poprzez gaz-przekaźnik.
– Za pomocą hełmu?
– Nie. Telepatycznie. Ale weźcie pod uwagę, że nie jest to Mózg, lecz jedynie doskonała maszyna, która myśli i działa tylko w granicach wprowadzonego do niej programu. Luźne skojarzenia myślowe albo decyzje, których nie przewiduje program, nie są rozpatrywane. Na wasze pytanie Koordynator może odpowiedzieć wyłącznie w tym wypadku, jeżeli jego pamięć zawiera niezbędne elementy takiej informacji.
– Czy on wie, że jesteśmy tutaj?
– Od pierwszej chwili.
– Mówię o rozmowie, która ma nastąpić.
– Tak.
– Temat rozmowy nie został ograniczony?
– Nie.
– A więc zaczynajmy. Koordynatorze, słyszysz mnie? – głośno rzekł Kapitan, zwracając się bezpośrednio do złotej kuli.
W błękitnej ciszy nie rozległ się żaden głos, ale w świadomości każdego z naszych bohaterów ukształtowała się odpowiedź.
– Słyszę.
– Poznaliśmy wszystko oprócz świata liliowego słońca. Kiedy go zobaczymy?
– Jutro.
– Czy wszystkie światy mają jednakowe objętości i powierzchnie?
– Światów nie ma. Jest przestrzeń, którą możemy zmieniać.
– Jedna przestrzeń, ale pięć słońc?
– Słońce też jest jedno. Pozostałe są tylko jego odbiciami w atmosferze zamkniętych objętości, gdzie deformacja przestrzeni przechodzi w sferę innych wymiarów.
– A więc zielony świat to nie cała planeta?
– Nie. Aora również jest tylko ograniczoną, deformowaną przestrzenią. I Błękitne Miasto, za którego granicami jest tylko czarny kamień i pył. Ogrzewa je nie odbite, lecz prawdziwe słońce, które wschodzi i zachodzi nad pustynią.
– Dlaczego więc nie przekształcicie pustyni w oazę?
– Planeta jest zamknięta dla przybyszów z kosmosu.
– Ale pozostawiono im przynętę pod postacią brodatych niemowlaków.