Литмир - Электронная Библиотека

– Proszę, wejdźcie, panowie! Proszę bardzo… – Dyrektor Davidson był wysokim, śniadym mężczyzną o wąskiej, nerwowej twarzy. Zerwał się zza biurka i podszedł do Parkera z wyciągniętą ręką, a potem spojrzał na Alexa.

– To jest pan Joe Alex, znany autor powieści kryminalnych, a mój nieoficjalny współpracownik – powiedział Parker szczerze.

– Któż by pana nie znał! – dyrektor Davidson serdecznie potrząsnął dłonią Alexa. – Czytałem chyba wszystkie pańskie książki! Zawsze twierdzę, że dla ludzi interesu dobra książka kryminalna to więcej niż urlop. Można kilka godzin wypocząć i zacząć myśleć o czymś innym, a nie tylko o tych przeklętych interesach… – Zwrócił się do Parkera: – Mój Boże! – powiedział. – Mój Boże wielki! Co pan na to, panie inspektorze?

– Co ja na to? – Parker rozłożył ręce swoim ulubionym, bezradnym ruchem. – Chciałbym przede wszystkim dowiedzieć się od pana, co pan myśli o tym wszystkim. Z racji pańskiego stanowiska wszystkie sprawy teatru ogniskują się na tym biurku. Czy nie mógłby nam pan szkicowo nakreślić sylwetki zmarłego, jego stosunku do kolegów, ostatnich wydarzeń tutaj i tak dalej. Może miał wrogów? Może stało się coś, co mogłoby rzucić pewne światło na sprawę? Zanim przystąpię do przesłuchiwania aktorów i personelu technicznego, chciałbym, żeby nam pan opowiedział, co pan myśli o tym wszystkim.

– Co ja o tym myślę? – Dyrektor odruchowo wskazał im głębokie, obite skórą fotele i podsunął pudełko z cygarami. Potem potarł ręką brodę. – Szczerze mówiąc, myślę o tym bez przerwy od godziny, to znaczy od chwili, kiedy Soames do mnie zadzwonił… Czy Vincy miał wrogów? Miał! Szczerze mówiąc, Stefan Vincy był znienawidzony przez wszystkich i znam kilka osób, które mogłyby go chyba zamordować z zimną krwią. Jeszcze dziś rano ja sam miałem ochotę zrzucić go ze schodów… – urwał. – To straszne tak mówić o zmarłych!

– Jeszcze straszniejsze jest nie mówić o zmarłym, kiedy morderca znajduje się na wolności, a działanie policji zależne jest od jak największej ilości zebranych informacji – powiedział sucho Parker. – Niech pan nam w skrócie opowie wszystko to, co pana zdaniem może być istotne: niech pan nam nakreśli sylwetkę Stefana Vincy na tle jego pracy i stosunków z ludźmi w tym teatrze.

Pan Davidson zastanawiał się przez chwilę. Później zaczął mówić…

V. Opowiadanie dyrektora Davidsona

Mam do opowiedzenia i bardzo wiele, i bardzo niewiele. Nic, co w moim przekonaniu mogłoby rzucić jakieś światło na osobę zabójcy, ale bardzo wiele o samym Vincym i jego stosunkach z ludźmi.

– Może najpierw spróbuje nam pan określić jego sylwetkę psychiczną, dobrze? – powiedział cicho Parker. – Chciałbym mieć to jakoś ułożone… – uśmiechnął się przepraszająco. – Chcę wiedzieć najpierw, jakim był człowiekiem, później, jakie ma pan informacje o jego życiu osobistym, a wreszcie, jak układały się jego stosunki z zespołem i dyrekcją teatru, tu na miejscu, zgoda?

– Dobrze. Więc zacznijmy od pierwszego punktu: Jaka była sylwetka psychiczna Stefana Vincy… – Dyrektor zastanawiał się przez chwilę. – Bardzo trudno na to odpowiedzieć. Nie wiem, czy posiadał on to, co nazywamy zdecydowaną sylwetką psychiczną, to znaczy jakiś uformowany, niezmienny charakter, chociaż powinien był już go mieć, bo właśnie dobiegał pięćdziesiątki. Był bardzo zarozumiały, nawet pyszny, ale to jest wspólna cecha wielu aktorów, raczej cecha zawodowa niż osobista. Wynika ona z konieczności samoobrony. Człowiek nieustannie konfrontowany z setkami widzów, których łaskę pragnie sobie ciągle od nowa zaskarbiać przez całe życie, musi wierzyć w to, że jest więcej wart niż inni, że jest niezastąpiony i niepowtarzalny jako zjawisko. Tylko najinteligentniejsi aktorzy wiedzą o swoich brakach, chociaż i oni niechętnie przyznają się do tego. Ale Vincy nie był inteligentny w ogólnie przyjętym tego słowa znaczeniu. Był sprytny po aktorsku, umiał rozmawiać z ludźmi, był czarujący, kiedy chciał zyskać sobie kogoś. Ale wydaje mi się, że posądzenie go o jakąś głębię byłoby błędem. Szczerze mówiąc, uważałem go za człowieka bardzo ograniczonego. Nie miał także tego, co nazywamy etyką postępowania. To, co mogło mu przynieść korzyść, było najważniejsze i gotów był zawsze popełnić każde świństwo dla poprawienia swej sytuacji. Wiem, że kilkanaście lat temu był bohaterem jakiegoś, zatuszowanego zresztą, skandalu karcianego. Oszukiwał przy pokerze i złapano go na gorącym uczynku. Wiem także, że utrzymywała go żona pewnego bardzo bogatego człowieka, z którą żył tylko dla pieniędzy. Dawała mu nawet duże sumy, ale przepuścił je, tak jak przepuścił otrzymanego od niej rolls-royce’a i willę pod miastem. Ale to też dawne czasy. Działo się to około dziesięciu lat temu. Najgorsze w tej aferze było to, że Vincy głośno rozpowiadał każdemu, kto chciał i kto nie chciał, o tym, że jest taka pani i kim ona jest. Prawdopodobnie sądził, że składa ona w ten sposób pewnego rodzaju hołd jego urodzie i jego sztuce aktorskiej. Był zresztą bardzo zdolny, to pewne. Ale nie genialny. Nigdy nie został naprawdę wielkim aktorem. Myślę, że na przeszkodzie temu stała właśnie jego próżność i nieumiejętność podporządkowania się dobrym, myślącym reżyserom. Był aktorem starej daty, o wiele starszej niż jego metryka urodzenia. Należał do kategorii owych dziewiętnastowiecznych gwiazdorów, dla których nieważny był autor sztuki i jej tekst, nieważni byli partnerzy i całość przedstawienia oraz jego myśl przewodnia, ale tylko ich sylwetka na scenie. Był niesłychanie wrażliwy na najmniejsze wycofywanie go na drugi plan w czasie jakiejś sceny, w której wysunięcie go byłoby nonsensem. Nie dawał się naginać do koncepcji reżyserskich, co w drugiej połowie dwudziestego wieku musi w końcu wykluczyć aktora poza nawias wielkich spektakli, bo nikt nie chce mieć postaci wyłamujących się z ogólnego planu i uniemożliwiających harmonijne prowadzenie prób. Dlatego może nie znalazł się w żadnym z wielkich teatrów i nigdy nie przejdzie do historii sceny angielskiej, chociaż, być może, miał do tego pewne przyrodzone prawo z racji swego jednak nieprzeciętnego talentu. W Krzesłach był znakomity, chociaż gdyby zapytał pan Darcy’ego, ile się z nim namęczył, mógłby panu opowiedzieć całe tomy. Cała koncepcja tej roli to Darcy, nie on. Ale powracając do jego sylwetki psychicznej myślę, że to był człowiek słaby, ograniczony i pozbawiony skrupułów. Równocześnie posiadał wiele uroku osobistego, szczególnie dla kobiet, które bardzo wiele mu w życiu pomogły i, jak myślę, zaszkodziły, psując go… Skandali i skandalików z kobietami miał zupełnie niezliczoną ilość.

– Tak – Parker zastanowił się. – Czy sądzi pan, że mógł on mieć jakieś kontakty ze światem przestępczym?

– Chyba nie. Nie sądzę. Nie miał do tego żadnego powodu. Chociaż… Ale i to nie jest żadna poszlaka…

– Co? – zapytał inspektor.

– Ostatnio, to znaczy mniej więcej od tygodnia, Vincy zaczął zachowywać się zupełnie zdumiewająco, nawet jak na niego. Ludziom wydawało się początkowo, że zwariował. Zaczął mówić wszem i wobec, i każdemu z osobna, że ma zamiar założyć własną wytwórnię filmową, gdzie nareszcie zdoła ukazać się światu jak Laurence Olivier. Na pytania, skąd weźmie pieniądze na takie przedsięwzięcie, uśmiechał się tajemniczo i wzruszał ramionami mówiąc, że to głupstwo. Oczywiście, kiedy mi o tym doniesiono (bo, jak panowie wiecie, w teatrze dyrektorowi zawsze o wszystkim doniosą), roześmiałem się. Nikt lepiej niż ja nie znał jego dochodów. Muszę być zorientowany w tych rzeczach, bo ciągle mam do czynienia z aktorami i muszę wiedzieć, ile który z nich jest „wart”, jak to się mówi. Ale Vincy zmieniał się z dnia na dzień, aż wreszcie przyszedł do mnie dziś rano tu do gabinetu i zachowując się niesłychanie pogardliwie, zarówno wobec mnie samego, jak i wobec idei Chamber Theatre, który, jak panowie wiecie, służy wyłącznie sztuce nowoczesnej i jej propagowaniu, zażądał jakiejś astronomicznej sumy za granie, mówiąc, że w obecnych warunkach gra za mniejsze pieniądze w podobnie nonsensownych bzdurach nie interesuje go. W przeciwnym wypadku groził zerwaniem kontraktu. Przełknąłem gniew, choć jego zachowanie było zupełnie idiotyczne, i spokojnie powiedziałem mu, że ma prawo zerwać kontrakt z teatrem, ma prawo odejść, nawet od jutra, ale oczywiście musi pokryć wszystkie straty, co wyniesie wielką sumę, gdyż zażądam od niego zwrotu kosztów za przygotowanie sztuki i opłacenie wszystkich aktorów, personelu technicznego itd., oraz za konieczny przestój do chwili znalezienia odpowiedniego zastępcy i wprowadzenia go w rolę. Jednak po rozpoczęciu sezonu i podpisaniu kontraktów we wszystkich teatrach nie będzie to oczywiście taką prostą sprawą. Teraz zresztą, kiedy zginął, biedzę się bardzo nad tym od chwili, kiedy doszła mnie ta straszna wiadomość. Aktorzy są przesądni. Może się nie znaleźć nikt, kto będzie chciał wejść w rolę zamordowanego kolegi…

8
{"b":"106998","o":1}