10) William Gullins – portier: siedział do końca przedstawienia z siostrą, którą wsadził w taksówkę dziesięć po dziesiątej; czwórka wychodzących osób, idąca nadać kupony totalizatora, widziała ją wsiadającą do taksówki i nawet ktoś zrobił dowcip, że Gullins nie musi grać, bo i tak panny taksówkami odprawia. A dziesiąta jest granicą, poza którą nasz lekarz policyjny zezna pod przysięga, że Vincy był już trupem. Więc Gullins też nie zabił! Amen!
11) i 12) Robotnicy Stanley Higgins i Joshua Braddon ustawiwszy krzesła na scenie postali chwilę z inspicjentem, a potem wyszli z teatru, bo dekoracje rozbiera się przed przedstawieniem. Zresztą dekoracja jest jedna i zmiana polega tylko na ustawieniu tych krzeseł w przerwie. Wobec tego kierownictwo zwalnia ich obu wcześniej w tej sztuce, bo nic więcej nie mają do roboty. Kiedy Vincy zginął, nie było ich już od przeszło pół godziny w teatrze, co potwierdza portier Gullins, który widział ich wychodzących. Amen! To już wszyscy. Nikt nie wszedł do teatru drzwiami prowadzącymi z widowni, bo są to drzwi posiadające klamkę tylko od strony kulis, a gdyby ktoś chciał wejść, musi zadzwonić. Dzwonek był popsuty od poprzedniego wieczoru i Caruthers zapomniał go naprawić! Żeby było śmieszniej! Nikt nie składał żadnych wizyt aktorom za kulisami. Nikt nie wszedł od strony loży portiera ani przed spektaklem, ani w czasie trwania spektaklu, ani po jego zakończeniu. Jedyną osobą, która weszła, była Angelica Dodd. Koło zamyka się. Wobec tego nikt nie mógł zabić Stefana Vincy.
– Bądź dobrej myśli – Alex uśmiechnął się ponuro. – Przecież jednak go zabito.
– Tak, to prawda – Parker westchnął. – Zabito go, a poza tym nie przesłuchaliśmy jeszcze Ewy Faraday. Jones!
– Tak, szefie?
– Poproście tu pannę Ewę Faraday… Albo nie. Może jednak przyjdzie gdzie indziej. Czy jest tu jakaś pusta garderoba?
– Tak, szefie.
Jones wskazał im drogę. Minęli główny korytarz i weszli w drugi, równoległy do korytarza, w którym była garderoba Vincy’ego. Pierwszych dwoje leżących naprzeciw siebie drzwi prowadziło do garderoby Ewy Faraday i Henryka Darcy. Pozostałe były puste. Spacerował przed nimi detektyw Mullins. Jones rozlokował tam część przesłuchiwanych osób, ale jedna garderoba nadal była nie zajęta. Tam wprowadził inspektora i Alexa. Po chwili weszła Ewa Faraday. Była to młoda, niezbyt wysoka dziewczyna o spokojnej, pięknej twarzy, okolonej długimi, prostymi ciemnymi włosami. Oliwkowe, wielkie oczy były nieco zaczerwienione. Parker wskazał jej krzesło i powtórzył grzecznościową formułkę, której używał wobec przesłuchiwanych kobiet. Potem poprosił ją o opisanie minionego wieczoru. Ale zeznania Ewy nie wniosły nic nowego. Potwierdziła wszystko to, co mówił Darcy i inni.
– Proszę teraz zastanowić się, czy nie uderzyło panią absolutnie nic w czasie przedstawienia, przed nim albo po nim?
– Nie… Nic… – zawahała się.
– Co takiego? – inspektor zrobił zapraszający ruch ręką. – Proszę nam powiedzieć, jeżeli nawet uważa pani ten fakt za absolutnie nieważny… Nigdy nie wiadomo, co jest potrzebne śledztwu, dopóki nie zostanie ono zakończone.
– Więc może tylko jedno… ale to drobiazg… W drugiej odsłonie jest taka chwila, kiedy ja, to znaczy Stara, bojąc się myśli o śmierci, biegnę przez całą scenę w stronę Starego i obejmuję go gwałtownie, przyciskając się do niego z całej siły… W pierwszej części jest bardzo podobna sytuacja, chociaż nie przebiegam, ale obejmuję go, stojąc przed nim. Właśnie w pierwszej części Stef… pan Vincy odepchnął mnie, kiedy zabrudziłam go szminką… Więc w drugiej części, biegnąc, pamiętałam o tym i odwróciłam głowę w bok. Przez to przytuliłam się do niego nawet jeszcze mocniej… i…
– I wyczuła pani jakiś mały, twardy przedmiot w kieszeni jego bluzy na piersi, czy tak? – powiedział Alex.
– Tak! Ale skąd pan o tym wie?
– Tak przypuszczałem.
Parker spojrzał na niego ze zdumieniem, ale nie powiedział ani słowa.
– A jak zachowywał się Vincy w czasie przedstawienia? To interesuje nas bardzo. Czy nie sądzi pani, że o ile w pierwszej części był bardzo podniecony, to w drugiej podniecenie to minęło, jak gdyby jego przyczyna została wyjaśniona?
– Tak! – Ewa Faraday energicznie przytaknęła głową. – Prawie to samo pomyślałam. Bałam się tej drugiej odsłony, bo miałam zupełnie roztrzęsione nerwy i… Bałam się, że mogę się rozpłakać na scenie, jeżeli on coś powie albo zrobi… Aktor potrafi zrobić lub powiedzieć czasem coś tak nieznacznie, że publiczność nie ma o tym pojęcia, a partner odbiera to doskonale… Trzęsłam się ze strachu, bo to byłoby najgorsze… Sprawy prywatne ludzi są tylko ich sprawami, ale zapuścić kurtynę w czasie przedstawienia… Nikt tego nie zrozumie, kto nie jest aktorem…
– Staramy się to jednak zrozumieć. Więc jakie pani odniosła wrażenie w drugiej części?
– Vincy zmienił się. Grał szybko. Nie „sypnął się” ani razu. To znaczy nie pomylił tekstu… Był chłodniejszy… Nigdy mi się z nim tak dobrze nie grało… Pod koniec zapomniałam prawie o wszystkich naszych sprawach. Byłam urzeczona i dlatego może sama wypadłam gorzej… ale zaskoczył mnie…
– Tak – Alex kiwnął głową ze zrozumieniem. – A czy nie pomyślała pani, jakie to miłe z jego strony, że starł tę plamę po szmince?
– Nie – Ewa uniosła ze zdumieniem brwi. Dlaczegóż bym miała tak pomyśleć? Przecież takie rzeczy należą do obowiązków garderobianego. Skwitowałam to bez najmniejszej myśli. To nie miało nic wspólnego z sytuacją, jaka wytworzyła się pomiędzy nami. To znaczy, nie przyszło mi do głowy, że to może być jakiś gest z jego strony… Bo, zresztą, nie był przecież…
– Oczywiście, że nie – Alex wstał. Parker podniósł się również.
– Dziękujemy, panno Faraday – powiedział inspektor. – Jeżeli nie jest pani jeszcze zanadto zmęczona, prosilibyśmy, żeby zaczekała pani trochę w swojej garderobie. Może pani się tam położyć, prawda?
– Och, nigdy już chyba nie usnę! – powiedziała z nagłą rozpaczą Ewa Faraday i odwróciwszy głowę wyszła, tłumiąc łzy.
– Biedaczka… – Alex popatrzył za nią. – Tak dzielnie trzymała się podczas całego przesłuchania. Ale wystarczyło jedno słowo o jakiejś zwykłej ludzkiej czynności, na przykład o śnie, i nie wytrzymała…
– Mniejsza o pannę Faraday i jej sen! – powiedział Parker gorąco. – Czy możesz mi nareszcie wytłumaczyć, gdzie idę za tobą, a wraz ze mną całe śledztwo?
– Idziemy wszyscy krótką, wąską ścieżką w stronę zabójcy Stefana Vincy… – szepnął z roztargnieniem Joe Alex. – A następnym moim krokiem na tej ścieżce będzie pewna mała prośba pod twoim adresem.
– Jaka?
– Poproszę cię o kieszonkową latarkę elektryczną i klucze od drzwi prowadzących z korytarza na scenę.
Parker odwrócił się.
– Jones!
– Tak, szefie? – Sierżant pojawił się w drzwiach jak owa zabawka, która za naciśnięciem guziczka wyskakuje z otwierającego się pudełka.
– Latarkę elektryczną i klucze od drzwi na scenę!
– Tak, szefie! Głowa zniknęła.
– Zaraz będziesz miał latarkę… – powiedział Parker. – Czego jeszcze chcesz, żeby mnie doprowadzić tam, gdzie bezskutecznie chcę dojść od godziny 12.25, czyli od chwili przybycia tutaj?
Alex spojrzał na zegarek.
– Jest dwadzieścia pięć po piątej. Obiecuje ci, że za godzinę dowiesz się, kto jest mordercą, chociaż ja nie wiem jeszcze z całą pewnością, kim on jest. Ale fakt, że Vincy me mógł zginąć, ale jednak zginął, bardzo nam chyba pomaga. No, pomyśl.
– Po pierwsze… – powiedział inspektor i nagle urwał. – Wielki Boże! – zawołał. – O mój wielki Boże!
– Poprosimy go tutaj, dobrze? Ale pozwolisz, że tym razem ja z nim porozmawiam…
– Zgoda! – powiedział Parker i ruszył ku drzwiom, aby wydać rozkaz sierżantowi Jonesowi.
XV. Śmierć mówi w moim imieniu
– Od jak dawna domyślałeś się tego? – zapytał Parker.
– Pierwsze podejrzenie powziąłem w chwili, gdy…
Jones zapukał i wpuścił Henryka Darcy.