– Niewiele mam do powiedzenia… – Zaczerpnęła głęboko powietrza. – Czułam się cały czas nieswojo… Poza tym… poza tym ta sztuka rozstroiła mnie. Cała moja przeszłość… to wszystko, co było, stanęło mi przed oczyma, kiedy on grał Starego. Rozpłakałam się. Potem mi to przeszło. W drugim akcie nie czułam już z nim tego kontaktu. Był racjonalniejszy i to mi pomogło. Ściskałam torebkę, śmieszną trochę przy mojej sukni, wypchaną klejnotami w pudełkach owiniętych w płótno. Ale były one mi zupełnie obojętne. Chciałam to już mieć poza sobą i znaleźć się w domu… Poza tym… poza tym… bałam się nadal… Nie wierzyłam mu. Nie wierzyłam, że poprzestanie na tym… Bałam się, że w końcu upije się i wygada wszystko albo zacznie po prostu rozpowiadać, że Anna jest jego córką… W duszy słyszałam go mówiącego: „… Ta Anna Dodd… Ach, to moja córeczka… Dała mi z tej swojej fortunki okrągły milionik…” On zdrabniał wyrazy… – Ukryła twarz w dłoniach, ale zaraz opanowała się. – A potem weszłam do garderoby i zobaczyłam Vincy’ego leżącego na kanapce. To było zdumiewające, bo drzwi od jego garderoby były zamknięte na klucz od zewnątrz i musiałam klucz przekręcić, żeby wejść. Ale nie mogłam przecież czekać na korytarzu, gdzie ktoś mógłby mnie spotkać, może ktoś znajomy. Nie poruszył się. Nie zrozumiałam jeszcze. Zamknęłam za sobą drzwi i podeszłam. Wtedy zobaczyłam, że ma wbity w pierś sztylet o pozłacanej rękojeści.
XI. Nieprzekraczalny czas zabójstwa
– … taki sam, jaki widywała pani tyle razy u siebie w domu. Nie wiedziała pani, że egzaltowani trochę młodzi chłopcy zamówili przed laty dwa identyczne sztylety i kazali na nich wygrawerować słowa przypominające o przyjaźni. Te sztylety przeżyły ową przyjaźń o wiele lat – dodał ni stąd, ni zowąd Alex – ale pani nie wiedziała o tym. Pomyślała pani tylko, a może nie tyle pomyślała pani, ale instynkt uderzył w dzwon alarmowy, wołając, że mąż był tu przed panią i zabił Vincy’ego. Co pani zrobiła wtedy? Czy wybiegła pani od razu?… – i nie czekając na jej odpowiedź, ciągnął dalej: – Raczej nie. Jest pani przecież także matką, nie tylko żoną. Zaczęła pani gorączkowo poszukiwać tego, po co pani przyszła, to znaczy swoich listów sprzed lat, tych, które pisała pani do niego donosząc, że będzie pani miała dziecko. Może nawet napisała pani do niego zaraz po urodzeniu dziecka. Mogło się pani wówczas wydawać, że bez względu na to, co się stało, mężczyzna powinien wiedzieć o tym fakcie, bo da to mu ostatnią szansę uratowania honoru… Chciała pani zresztą, żeby okazał się lepszy, niż był. To zrozumiałe. Nawet jeżeli pojęła pani swoją omyłkę. Przed laty kierował panią przy pisaniu listu ten sam instynkt, który po latach kazał pani przeszukać garderobę zabitego. Rozumiem panią. Ale nie znalazła pani listów, prawda?
Ku zdumieniu Parkera Angelica Dodd odpowiedziała cicho:
– Nie, nie znalazłam, chociaż zupełnie nie rozumiem, skąd pan może wiedzieć o tym.
– Proste wnioskowanie. – Alex pokiwał głową. – Vincy nie mógłby szantażować pani tak bezczelnie, nie mając żadnego dowodu. A jakiż mógł mieć lepszy dowód niż listy pisane ręką pani? Kiedy nie znalazła pani listów, wyszła pani z teatru i pojechała pani taksówką do domu. To wszystko, tak? Męża jeszcze nie było, więc udała pani ból głowy, żeby go nie widzieć, bo bała się pani z nim spotkać wierząc, że to on zabił Vincy’ego. Wierzyła pani jeszcze, że nikt się nie dowie. Ale kiedy przybyliśmy my, postanowiła pani, że ten człowiek, którego pani kocha, który kocha pani dziecko bardziej może, niż gdyby łączyły go z nim zwykłe więzy krwi, który poświęcił dla pani tak wiele i tak wiele w ciągu całego swego życia zrobił pani dobrego, nie będzie pokutował za swój ostateczny akt samoobrony… Dlatego powiedziała pani: „Zabiłam!” i była pani gotowa ponieść wszystkie konsekwencje tego słowa. Mąż pani jest chory. Nie mogła pani nawet znieść myśli o tym, że oczekuje go długie, wyczerpujące śledztwo i poniżenie w czasie procesu sądowego, kiedy wszystko wyjdzie na jaw. Wolała pani zmyślić coś o sobie i Vincym i uratować ojcu córkę, a córce ojca… Może zresztą nie myślała pani tego wszystkiego tak precyzyjnie. Wiedziała pani tylko, że jeśli przyjdzie policja, to jest pani gotowa odpowiedzieć za to wszystko, czego przed laty była pani w pewien sposób przyczyną. Tymczasem zobaczyła pani ten sztylet… Zrozumiała pani nagle, że to nie mąż pani zabił, i odwołała pani zeznanie. Wszystko to zgadza się z prawdą? Czy tak?
Angelica Dodd bez słowa skinęła głową. Jej mąż ukrył twarz w dłoniach.
– Miła moja… – szepnął prawie niedosłyszalnie.
– Przykro mi bardzo… – Alex wstał. – Tak bardzo mi przykro, że musiałem mówić o tym. Ale prawda musi zostać ustalona, a nie ma innej drogi prócz wypowiedzenia jej. – Spojrzał na Parkera.
Inspektor zamknął notes i także się podniósł. Widać było, że walczy z sobą.
– Niestety – powiedział. – Niestety… – Spojrzał na Alexa. Joe stał zupełnie nieruchomo, ale oczy jego dały prawie niedostrzegalny, przeczący znak.
– Niestety – Parker odetchnął z ulgą, jak gdyby znalazł rozwiązanie dręczącej go kwestii – jestem tylko urzędnikiem policji i chociaż bardzo chcę państwu wierzyć, to jednak pani Dodd była ostatnią osobą, która widziała zamordowanego i nawet w opowiadaniu państwa istnieją poważne poszlaki obciążające…
Alex chrząknął głośno.
– Więc będę, niestety, zmuszony… – dokończył szybko Parker – postawić przed domem państwa policjanta w cywilu, a pani Dodd nie będzie mogła pod żadnym pozorem wydalać się w najbliższym czasie z mieszkania… do chwili, kiedy otrzymacie państwo zawiadomienie o zniesieniu tego zakazu. Mam nadzieję, że sprawy rozwiążą się w najbliższym czasie… To wszystko, co mogę zrobić w tej chwili.
Sir Thomas Dodd wstał i wyciągnął do niego rękę.
– Dziękuję panu – powiedział serdecznie. – Rozumiem, że w pewien sposób przekroczył pan pewne przepisy, zachowując się tak po rycersku. Ale upewniam pana, że… że… – zająknął się – jest pan prawdziwym gentlemanem.
Parker zaczerwienił się i szybko wycofał do przedpokoju. Kiedy znaleźli się na ulicy, podszedł do wozu i wywołał detektywa Stephensa.
– Wziąłem was, Stephens, żeby dokonać aresztowania i odtransportować mordercę. Niestety, teraz będziecie musieli postać tu pół godziny, póki nie zluzuje was agent z centrali. Drzwi tego domu nie ma prawa opuścić pani Angelica Dodd, drobna szatynka w wieku lat 45. Jeżeli ten dom ma tylne wyjście i ucieknie ona na inną ulicę, nie przejmujcie się. Zamkniemy na jej miejsce pana Joe Alexa, najnaiwniejszego człowieka pod słońcem!
– Tak jest, szefie! – powiedział detektyw Stephens, uśmiechnął się do Alexa i rozpoczął spacer przed bramą domu.
– Nie będziesz tego żałował… – mruknął Alex.
– Zrobiłem to tylko dlatego, bo z całego twojego zachowania wynika, że masz już mordercę w kieszeni. Twoje wiadomości zaskakują mnie. Ale nie wiesz wszystkiego. Nie wiesz, na przykład, gdzie pojedziemy teraz!
– Wydaje mi się, że do doktora Jerzego Amstronga, znanego specjalisty chorób nowotworowych… – szepnął Joe. – Ale może się mylę?
Parker otworzył usta, a potem powiedział cicho: – Wielki, mocny, nieśmiertelny Boże! – Wychylił się ku szoferowi::- Columbus Street 4! – powiedział prawie ze złością.
Ale zaspany doktor Amstrong prowadził bardzo dokładnie księgę przyjęć. W ostatniej rubryce widniało nazwisko: Sir Thomas Dodd. Godzina przyjęcia 9.20 wieczorem do 10.45, a później szereg łacińskich słów.
– Czy pan zawsze prowadzi tak dokładnie co do minuty terminarz przyjęć pacjentów? – zapytał zdumiony Parker.
– Tak – odpowiedział doktor. – Interesuje mnie problem racjonalności badania. Piszę nawet na ten temat broszurę fachową. Wydaje mi się, że lekarze zbyt wiele czasu marnują na niczym… Te dane służą mi do określenia, ile czasu trwają u mnie badania określonych schorzeń.
– A jak przedstawia się stan zdrowia sir Thomasa Dodda?
– Mogę panu wyjawić całą prawdę ze względu na pańskie funkcje. Ale myślę, że natura i tak ją wkrótce wyjawi. Stan sir Thomasa uważam za beznadziejny. Jeszcze po operacji miałem jakąś nadzieję. Teraz nowotwór powrócił. Za kilka dni nastąpi prawdopodobnie kryzys. A jeśli nie za kilka dni, to za kilka tygodni. To tylko kwestia szybkości rozwoju tkanki nowotworowej. Obawiam się, że w przypadku Dodda rozwija się ona niesłychanie szybko. Przyjechał dziś do mnie swoim autem. Zabroniłem mu tego już dawno. Choroba może go przecież nagle obezwładnić. Może nastąpić przerzut na głowę… Nie wolno w takich okolicznościach igrać z życiem, nie tylko swoim zresztą, ale na przykład przechodniów. Odwiozłem go do domu.