Литмир - Электронная Библиотека

Parker potrząsnął głową.

– Już teraz nie bardzo mi się to podoba. Jeżeli aktor nie wyszedł się kłaniać, a potem pozostał w garderobie i nikt z kolegów ani nawet garderobiany nie zauważyli, że coś jest nie w porządku, to znaczy, że morderca działał nie w pasji, lecz z premedytacją, że wybrał odpowiednią chwilę, żeby zatrzeć za sobą ślady… Ale nie uprzedzajmy faktów.

– Właśnie. Nie uprzedzajmy. Przecież mógł zginąć w godzinę po przedstawieniu. Mógł mieć gościa, mógł się ktoś na niego zaczaić…

Parker położył palec na ustach.

– Przestańmy wróżyć. Zaczekajmy.

W tej samej chwili wóz zahamował gwałtownie. Wyjrzawszy przez okno Alex zauważył, że mijają fronton teatru i skręcają w jakąś małą uliczkę, Auto przejechało kilkanaście jardów i zatrzymało się.

Wysiedli. Przed nimi było boczne wejście Chamber Theatre. Uliczka była wąska i cicha. Kilka kamiennych stopni prowadziło do oszklonych, zaopatrzonych misterną kratą drzwi, obok których lśniąca tabliczka głosiła: CHAMBER THEATRE WEJŚCIE TYLKO DLA PERSONELU TEATRALNEGO. Parker natychmiast ruszył w górę, przeskakując po dwa stopnie naraz. Na odgłos hamującego auta w drzwiach ukazała się rosła, barczysta postać w mundurze policyjnym.

– Panowie do kogo?… – policjant urwał i usunął się salutując, wyprężony w służbistej postawie. – Dobry wieczór, panie inspektorze. Przepraszam, że nie poznałem pana.

– Dobry wieczór, MacGregor – odpowiedział Parker i rozejrzał się.

Wejście do teatru oświetlone było silną żarówką umieszczoną nad zasłoniętym żółtą firanką okienkiem łoży portiera. Od loży biegło kilka schodków w górę, gdzie była mała platforma. W ścianie po lewej stronie były zamknięte drzwi z napisem: SZATNIA PERSONELU TECHNICZNEGO, dalej był odchodzący w lewo korytarz. Wynurzył się właśnie z niego młody i pyzaty sierżant Jones.

– Dobry wieczór, szefie! – Dostrzegł Alexa i uniósł brwi z wyrazem lekkiego zdziwienia, ale zaraz rozpromienił się. – Dobry wieczór panu! Spotykamy się znowu w takich okropnych okolicznościach. Pewnie będzie z tego nowa książka, co?…

– Jones! – powiedział Parker – wasze zainteresowania literackie będziecie zaspokajać poza godzinami służbowymi. Na razie mówcie o tym, co się tu stało.

– Tak jest, szefie! Ciało znalazł nocny portier… – Jones zerknął na zegarek – dwadzieścia minut temu, o godzinie dwunastej pięć, kiedy po zmianie obchodził gmach, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku i czy nikt nie zaprószył ognia. Natychmiast zadzwonił do dyrektora Davidsona, który połączył się z nami. Dyrektor Davidson jest u siebie w gabinecie i czeka na pana, szefie, tak jak pan sobie tego życzył. Stefan Vincy został zabity uderzeniem sztyletu, sądząc z tego, co widziałem. Albo może sam się zabił, chociaż nie wygląda mi na to. Leży u siebie na kozetce. Na razie nic więcej nie umiem powiedzieć. Doktor, fotograf i daktyloskop są zawiadomieni i zaraz tu będą. Ani dyrektor Davidson, ani portier nie informowali nikogo o zbrodni, tak że poza nimi i nami nikt jeszcze o niczym nie wie.

– Wie o tym jeszcze ten facet, który wbił sztylet w Stefana Vincy – dodał Parker z ponurym uśmiechem – ale miejmy nadzieję, że dowie się on wkrótce wielu innych rzeczy, mniej przyjemnych dla niego niż mordowanie aktorów w ich garderobach. Chodźmy!

Weszli po stopniach i skręcili w korytarz. Były tam tylko jedne drzwi, po lewej stronie, w dość dużej odległości od wylotu; dalej szedł inny, poprzeczny korytarz. Naprzeciw była ściana, a na niej wielki, czarny napis: CISZA!

– To tam, szefie! – powiedział Jones, wskazując owe jedyne drzwi w korytarzu. Przed drzwiami stał barczysty mężczyzna w cywilnym ubraniu. Na widok inspektora wyprostował się.

– Garderoba Vincy’ego?

– Tak, szefie.

– Stephens!

Człowiek w cywilnym ubraniu zbliżył się i stanął na baczność.

– Idźcie do dyrektora Davidsona, który oczekuje mnie, i powiedzcie, że musi jeszcze zaczekać, bo muszę załatwić najpierw pewne formalności.

– Tak jest, szefie.

Detektyw Stephens zawrócił i zniknął na końcu korytarza, zakręciwszy w prawo.

– Gdzie jest nocny portier, ten, który znalazł ciało?

– U siebie, w portierce. Ale kazałem mu siedzieć za firanką i zabroniłem kręcić się po gmachu. Czeka, aż go pan wezwie, szefie. Czy mam go zawołać?

– Jeszcze nie. Tymczasem przyjrzymy się miejscu zbrodni, zanim przyjdzie lekarz i reszta ludzi. Niech nikt nam nie przeszkadza, Jones. Zawiadom mnie, gdy tamci przyjdą. Chodź, Joe.

– Tak, szefie – powiedział Joe.

Parker zbliżył się do nie domkniętych drzwi po lewej stronie korytarza i lekko pchnął je nogą. Na korytarz padła wąska smuga ostrego światła. Inspektor wpuścił Alexa do pokoju, osłaniając ostrożnie łokciem klamkę.

W garderobie Stefana Vincy było niezwykle jasno..Oświetlona była ona kilkusetświecową żarówką umieszczoną pośrodku sufitu, a poza tym dwiema silnymi lampami, znajdującymi się po obu stronach wielkiego lustra wspartego o niską toaletkę, przed którą stało wygodne, proste krzesło z oparciem. Po prawej stronie pokoju stała wielka, zajmująca prawie całą ścianę, zamknięta szafa dwudrzwiowa. Po lewej stolik i dwa krzesełka, a naprzeciw drzwi kozetka, obita jasnym, kwiecistym materiałem.

Na kozetce leżał Stefan Vincy. Był wyprostowany, lewą rękę trzymał na sercu, a prawa zwisała bezwładnie, dotykając podłogi. Tuż przy leżącym stał obok kozetki wielki kosz czerwonych róż, smukłych i eleganckich jak baletnice.

Inspektor podszedł i pochylił się nad ciałem. Alex także zbliżył się i stojąc obok siebie, patrzyli przez chwilę w milczeniu na zmarłego.

Leżąca na piersi ręka zabitego zamykała się na rękojeści pozłocistego sztyletu, jak gdyby pragnąc go wyrwać z rany albo spoczywając po zadaniu samobójczego ciosu. Był to prawdopodobnie ostatni odruch konającego: pragnienie oswobodzenia się od tkwiącego w piersi obcego ciała. Rana była na pewno straszliwa, bo sztylet tkwił wbity po samą rękojeść.

– To nie wygląda na samobójstwo… – mruknął Parker. – Człowiek niełatwo może wbić sobie nóż tak głęboko, leżąc na wznak. Raczej zamordowano go… Doktor chyba powie to samo co ja… Chociaż oczywiście lepiej by było, gdyby to się okazało samobójstwem… – Urwał i po chwili znowu mruknął: – Byłoby znacznie lepiej… Kiedy człowiek odbiera sobie życie, to chociaż robi głupstwo, ale odbiera sobie tylko to, co do niego należy. Ale kiedy odbiera je drugiemu człowiekowi… – Znowu urwał. – Tak. To jednak chyba morderstwo. Nie mógł wbić sobie noża siedząc, a później upaść na wznak. Ciało nie miałoby takiego położenia. Nie, to byłoby niemożliwe. Zabójca pochylił się i uderzył z góry, dodając do ciosu całą wagę swego ciała. Vincy zginął w ułamku sekundy… A ty jak sądzisz?

Alex stał nie odpowiadając i spoglądał w piękną, nieomal spokojną twarz umarłego aktora. Początki siwizny na skroniach. Gęste, ciemne brwi. Duże, zmysłowe usta. Prosty, wspaniały nos. Jakże inna twarz niż ta, którą wyrażała jego maska wieczorem na scenie. Tamta była stara i nieruchoma. Ta, nawet po śmierci, świadczyła o żądzy życia.

Vincy ubrany był nadal w swój dziwaczny, na pół wojskowy, na pół błazeński kostium. Szara, workowata, bezkształtna bluza ze sztywnymi epoletami na ramionach. Huzarskie spodnie z czerwonym lampasem i bambosze na nogach. W miejscu, gdzie wbite było ostrze sztyletu, widniała wąska, ciemna, wilgotna obwódka. Poza tym krwi nie było widać. Ale na prawej piersi – na tle jasnoszarego materiału bluzy odcinała się jaskrawa, czerwona smuga. Parker pochylił się nad tym.

– To szminka, prawda? – zapytał Alex nie poruszając się.

– Tak… – inspektor wyprostował się.

– Nie ma nic wspólnego ze zbrodnią – mruknął A!ex. – To powstało w czasie przedstawienia, w chwili gdy Stara obejmuje Starego i wtula twarz w jego pierś… Ewa Faraday jest… była o wiele niższa niż on i musiała go po prostu zabrudzić… – Wskazał twarz Vincy’ego. – Oni są oboje mocno uszminkowani, bo reżyser operuje w tym spektaklu nadzwyczaj silnymi reflektorami. Przyjrzyj mu się: ma grubą powłokę szminki na ustach i mocno ucharakteryzowaną oprawę oczu. Czoła, brody i policzków oczywiście nie charakteryzował, grając w nylonowej masce.

5
{"b":"106998","o":1}