Литмир - Электронная Библиотека

– Vincy mógł być już nieżywy, kiedy weszła… – szepnął Alex.

– Więc dlaczego nie wszczęła alarmu? Znajduje trupa i bez słowa wychodzi? Czemu, na miłość boską?

– Jeżeli sprawy mają się tak, jak powiedziałeś na początku, a Vincy szantażował ją lub jej córkę, to myślę, że jego trup z wbitym po rękojeść sztyletem był dla niej co najmniej przynoszącym ulgę widokiem. Mogła zostać jeszcze kilka minut, poszukując tych listów czy czegokolwiek, co miał jej dać w zamian za to, co niosła w wypchanej torbie. A potem wyszła marząc o tym, żeby nikt nigdy jej nie odnalazł. Ale mogła, oczywiście, go zabić… Chociaż… Tak. Właściwie masz słuszność. Za mną przemawia tylko pewien argument sytuacyjny, a poza tym niewiele jeszcze wiemy. Myślę, że to ona tam była. Trzeba będzie do niej zaraz pojechać. To wszystko jest prawdą. Ale wydaje mi się, że nie ona zabiła, chociaż nie mógłbym na to przysiąc.

– A założyłbyś się?

– Tak. Założyłbym się, że nie ona, i to o grubszą sumę. W tym wypadku stawiam na szalę tylko moje przekonanie i, jak powiedziałem, pewien szczegół sytuacyjny.

– Szkoda, że jestem tylko skromnym inspektorem policji… – powiedział Parker. – Zdaje się, że mógłbym dzisiaj wiele zarobić zakładając się z tobą. Jesteś autorem kryminalnych książek i wydaje ci się, że ludzie mordując działają zawsze absolutnie logicznie. Tymczasem sam fakt zbliżania się takiego czynu albo jego spełnienie powoduje ogromne napięcie nerwowe i wówczas zabójca działa nieskoordynowanie, pozostawiając ślady, których mógłby uniknąć… Mordercy nie są w zasadzie geniuszami. Nie geniusze zajmują się zbrodnią, ale zwykli podli ludzie…

– Obawiam się, że ten zabójca jest inteligentniejszy, niż ci się wydaje.

– Naprawdę?

W blasku mijanych latarni ulicznych Alex dostrzegł, że inspektor patrzy na niego uważnie.

– A czy masz jeszcze jakieś inne rozwiązanie? – zapytał Parker.

– Na razie mam, niestety, dwa… – powiedział Joe. – Rozwiązanie „A” i rozwiązanie „B”.

– Czy pani Dodd jest „A” czy „B”?

– Pani Dodd jest „c”, i to małe „c”, nie wielkie. Cała trudność w tym, że niektóre moje spostrzeżenia pasują do „A”, a niektóre do „B”. Ale ciągle jeszcze tych spostrzeżeń jest za mało. Myślę, że jedna sprawa będzie decydująca… przeszukanie garderoby Vincy’ego.

– Co spodziewasz się tam znaleźć?

– Chodzi o to, czego nie spodziewam się tam znaleźć – Alex w zamyśleniu potarł dłonią czoło. – Ale na razie za mało jeszcze wiemy. Bujam trochę w obłokach. Masz słuszność. Wróćmy do teatru, dowiedzmy się tego, czego się musimy dowiedzieć od lekarza i daktyloskopa, i tego, co musimy wywnioskować z przeszukania garderoby i odczytania kartki, którą Vincy miał w ręce. Potem okaże się, czy jestem tylko fantazjującym autorem kryminalnych romansów, czy może mam jednak odrobinę słuszności.

– Zadziwiasz mnie… – zaczął Parker głosem, w którym było o wiele mniej pewności niż w chwili, gdy rozpoczynał swój monolog. Auto stanęło i dostrzegli znane już sobie schodki i boczne wejście do Chamber Theatre.

Sierżant Jones siedział na składanym krzesełku w korytarzu przed garderobą zmarłego i palił papierosa.

– Co nowego? – zapytał Parker.

– Są już odciski daktyloskopijne, szefie. To znaczy, nie ma ich. Na klamce są tylko jedne, tego starego portiera, który wszedł do garderoby o dwunastej… Soamesa. W samej garderobie tylko odciski zabitego i inne, które okazały się odciskami garderobianego Ruffina. Sprowadziłem go tutaj, szefie, żeby zrobić odbitki. Zatrzymałem go, bo pomyślałem, że może będzie pan chciał z nim mówić. Na narzędziu zbrodni nie ma żadnych śladów. Zabójca miał rękawiczki na rękach.

– Dobrze! – mruknął Parker. Zawrócił do portierki i zatelefonował do lekarza.

– Słucham! – odezwał się doktor. – Badam go po raz drugi teraz. Za pół godziny zadzwonię. O której, powiada pan, mógł umrzeć najwcześniej?

– O 9.56 wieczorem.

– W takim razie albo ja jestem lekarzem do niczego, albo pan jest detektywem do niczego, albo moje odczynniki chemiczne są do niczego.

– A o której umarł według pana, doktorze?

– Powiem panu za pół godziny! – Słuchawka opadła na widełki po drugiej stronie przewodu.

– Do diabła – warknął Parker. W krótkich słowach zrelacjonował gawędzącemu z Jonesem Alexowi przebieg rozmowy z lekarzem.

W garderobie Stefana Vincy światła nadal płonęły jak poprzednio. Pierwsze spojrzenie Alexa padło na stojącą pod ścianą kozetkę. Była pusta. Zwłoki wyniesiono. Stefan Vincy już nigdy tu nie powróci i nie zasiądzie przed lustrem, aby wziąć do ręki szminkę…

– O Boże! – westchnął inspektor i podszedł ku drzwiom. – A co z tą kartką, którą trzymał w ręce?

– To nie była kartka… – Jones rozłożył ręce. – To była biała koperta, zupełnie pusta i nie zaadresowana.

– Żadnych odcisków na niej?

– Tylko jego odciski.

– Znakomicie… – mruknął Parker i zamknął drzwi. Odwrócił się. Alex stał przed otwartą szufladą toaletki. Inspektor podszedł i razem patrzyli na jej zawartość. Były tam kawałki szminek w prostym, drewnianym pudełku, zajęcza łapka pokryta pudrem, bileciki, które pochodziły z dnia premiery, podpisane kobiecymi imionami. Parker odłożył je na bok. Poza tym prospekty firmy Mercedes-Benz i Cadillac, a prócz nich wiele fotografii Stefana Vincy, zaopatrzonych z góry w autograf. Podpis był nieco manieryczny w estetyce sprzed lat dwudziestu. Trochę pieniędzy: dwanaście funtów banknotami i bilon srebrny. Zapłacony rachunek telefoniczny. Tandetna figurka Buddy z okrągłym brzuszkiem, będąca zapewne jakąś starą maskotką, niespodziewana fotografia wybuchu bomby atomowej w atolu Bikini, klucze: jeden Yale, jeden typowy i trzeci, maleńki, od skrzynki pocztowej…

– Wyślę zaraz ludzi do jego mieszkania… – mruknął Parker. – O ile, oczywiście, pani Dodd nie przyzna się.

– Kto wie, może się i przyzna? – Alex stał przed wielką szafą, którą otworzył w tej chwili. – Myślę, że nawet na pewno się przyzna…

– Tak. Wtedy nie trzeba będzie dalszego śledztwa, chyba tylko dla zebrania dowodów winy. Ale mieszkanie Vincy’ego może jeszcze zaczekać parę godzin. Mamy ważniejsze sprawy.

Podszedł i razem z Alexem zaczął przetrząsać kieszenie ubrania zmarłego. Były w nich tylko nic nie znaczące drobiazgi i kartka wyrwana z notesu, na której nakreślone pismem zmarłego stały pod sobą długie kolumny cyfr:

Kupno budynku – 300 000

Zaliczki dla aktorów i gaże personelu do pierwszego filmu – 150 000

Reklama – 100 000

Kostiumy i dekoracje… – 250 000

Nieprzewidziane – 100 000

Konieczna rezerwa – 100 000. Razem: milion!

Ta ostatnia liczba była podkreślona kilkakrotnie czerwonym ołówkiem.

Parker uniósł głowę i spojrzał na Alexa.

– Czy widziałeś coś podobnego? On spokojnie na karteczce obliczył sobie, ile go będzie kosztowała wytwórnia filmowa! Milion funtów! Bagatelka!

– Myślę, że miał do tego pewne podstawy… – powiedział Alex rozglądając się. Pochylił się i zajrzał do szafy, gdzie stało kilka par butów. Potem położył się na ziemi i zajrzał pod szafę. Wstał i pokiwał głową, jakby chciał powiedzieć, że tak właśnie przypuszczał. Parker przyglądał mu się z zainteresowaniem, trzymając nadal w ręce kartkę z obliczeniami zmarłego.

– Czego szukasz? – zapytał.

– W tej chwili już niczego. Wydaje mi się, że wszystko wiem. Ale, oczywiście, to może być zupełny nonsens i nie zwracaj na mnie uwagi. Wziąłeś mnie tu, bo sądziłeś, że mogę ci być potrzebny. Będę się starał dyskutować z tobą o wszystkich twoich podejrzeniach, jeżeli uznasz to za stosowne. Ale na razie jesteśmy jeszcze w lesie. Od naszego przyjazdu tutaj minęło niewiele ponad sto minut. Nikt nie wymaga od ciebie chwytania skrytobójcy w tak krótkim czasie. Brak nam jeszcze tylu danych. Nie przesłuchałeś personelu. Nie byliśmy u pani Dodd. Być może, poszła po prostu do krawcowej, a w tej torebce miała materiał na suknię. Krawcowa wraz z pięcioma pannami pomocnicami może wystawić jej tak kamienne alibi, że nie skruszy go żadne twoje przekonanie. A poza tym, to w końcu mogła być zupełnie inna pani. Wtedy trzeba będzie zaczynać od początku. Niewiele wiemy o narzędziu zbrodni. Myślę, że warto przesłuchać garderobianego. Jeżeli sztylet należał do Vincy’ego, to garderobiany musiał go chyba widzieć kiedyś. Mógł zresztą nie widzieć, jeżeli Vincy przyniósł go wczoraj po raz pierwszy. Ale skąd morderca wziął w takim razie ten sztylet? Dlaczego Vincy leżał, kiedy otrzymał cios? I jeszcze jedno pytanie, na które koniecznie, zdaje się, trzeba będzie odpowiedzieć, a o którym, jak już ci wspomniałem, nie chcę teraz mówić, bo narobiłoby nam ono tylko zamieszania. Co do pani Dodd, to mam swoją prywatną, głupiutką z pozoru koncepcję, która twierdzi, że nie mogła ona zabić. Ale, oczywiście, mogła. To nie jest zupełnie niemożliwe…

13
{"b":"106998","o":1}