Ładowała zmywarkę, kiedy usłyszała, że otwierają się drzwi wejściowe. Pobiegła do salonu i zobaczyła stojącego tam potężnego mężczyznę. Spojrzała poza niego, spodziewając się ujrzeć za jego plecami Gala. Ciemnowłosy gość wyglądał jakby znajomo.
– Kim pan jest? Gdzie jest mój Garry?
Jej głos lekko drżał.
Mężczyzna nadal wpatrywał się w nią ciemnoniebieskimi oczami.
– Może mi pan odpowiedzieć?
Ogarnął ją strach. To były minusy wiązania się z kimś takim jak Garry. Podobnie było z Jackiem. Ich wrogowie automatycznie stawali się jej wrogami.
– To ja chcę wiedzieć, gdzie jest Garry.
Zachowywał się grzecznie, ale to jej ani trochę nie uspokoiło. Potrząsnęła głową.
– Nie mam pojęcia, nie omawia ze mną swoich ruchów.
– Założę się, że parę ruchów ci jednak pokazał, co, kochanie?
Zirytował ją. Odwróciła się obrażona i poszła z powrotem do kuchni. Benny podążył za nią.
– Masz do niego numer?
Potrząsnęła głową.
Benny, wyprowadzony z równowagi bezskutecznością pytań, złapał ją za włosy i mocno odchylił jej głowę do tyłu. Było to bardzo bolesne.
– Auu, co ty, do cholery, robisz?
Prychnął tylko.
– Masz numer jego komórki?
Jeszcze raz zaprzeczyła. Benny odepchnął ją, wrócił do salonu i zaczął go przeszukiwać. Kiedy znalazł w jej torebce telefon komórkowy, przejrzał książkę adresową.
Nic.
Była zbyt sprytna, by wpisywać tam autentyczne imiona.
Zaczął wydzwaniać pod wszystkie numery, jeden po drugim. Leonie obserwowała go z kuchni. Źle mu patrzyło z oczu, to pewne. Po chwili uprzytomniła sobie, że to jeden z krewnych Gala. Niech ją Bóg broni, żeby kiedyś spotkała jego wroga.
***
Micky Ball obserwował Joliffa. Vic rozmawiał przez komórkę z zapłakaną ciotką, która poinformowała go, że kilka minut wcześniej doręczono jej odcięte ucho. Vicowi żyły nabrzmiały na skroniach, rozciągnął usta w paskudnym grymasie, wyszczerzając zęby jak wściekły pies przed atakiem.
– Pieprzone kanalie! Zabierają się do straszenia starych kobiet, nie do wiary.
Kopnął krzesło, które obok niego stało. Przewróciło się i uderzyło Mickeya w nogi. Ten, mimo bólu, nic nie powiedział. Byli teraz sprzymierzeni przeciwko Ryanom, to prawda, jednak nie odważyłby się drażnić Vica, gdy był w takim stanie.
***
Sarah siedziała z Lee, podczas gdy Maura i Garry wyruszyli realizować pierwszy etap planu. Lee miał zgnębioną minę – wiedział, że Sheila zrobi mu piekło z powodu ostatnich wydarzeń i grożącego znowu niebezpieczeństwa.
– Wszystko w porządku, synu?
Potrząsnął głową.
– Niezupełnie, mamo.
– Coś nie tak z Sheilą?
Westchnął.
– Wszystko nie tak, jeśli chcesz znać prawdę.
Sarah przyglądała mu się, jak palił papierosa, i pomyślała sobie że biedak nie tylko postarzał się ostatnio, ale i przygarbił. Sheila, jak wiadomo, jest nieustępliwa i pewnie daje mu do wiwatu. Nie potrafi docenić tego, co ma. Sześcioro dzieci, kolejne w drodze i mąż, który ją uwielbia i zapracowuje się dla nich wszystkich. Jest zbyt wymagająca wobec swojego mężczyzny i jeśli się nie opamięta, Lee znajdzie sobie wreszcie inną twarz do oglądania rano na poduszce obok.
– Czy ona cię denerwuje?
– Od tego incydentu z głową w szafie zupełnie zbzikowała, ale właściwie trudno mieć do niej o to pretensję. Zyskałem nawet jakieś punkty w jej oczach.
– Jezu, ja też o tym bez przerwy myślę. Benny to psychiatryczny przypadek, bez dwóch zdań. Nawet cieszę się, że Janine nie żyje, bo to na pewno by ją zabiło.
Zobaczyła, że Lee z trudem powstrzymuje się od śmiechu, i
poczuła, że ogarnia ją złość. Taka była reakcja jej dzieci na wszystko – obśmiać to. Najgorszą rzecz zawsze obracali w żart. A niektóre rzeczy, jakie robili, wcale nie były śmieszne. Benny, który ucina głowę młodemu człowiekowi, wcale jej nie śmieszył. Był odrażający i zdeprawowany, ale nie śmieszny. Ani trochę.
– Na Bennym świat się nie kończy, synu. Nawet Sheila musi to zrozumieć.
– To jej nie interesuje, mamo. Chce, żebym się z tego wycofał, a jeśli się nie zgodzę, zażąda rozwodu. Garry i Maura znają sytuację, dlatego dotąd pozwalali mi trzymać się na uboczu w tej cholernej aferze z Vikiem.
– A jak twoi chłopcy?
Uśmiechnął się szeroko.
– Są wspaniali. A maleństwo… och, mamo, ona jest cudowna.
Kochał dzieci, widziała to w jego oczach, słyszała w jego głosie. Chwyciła dłoń syna.
– Idź do domu, synu. Maura i Garry to zrozumieją, wytłumaczę cię.
Był taki przystojny z tymi czarnymi włosami i głęboko osadzonymi niebieskimi oczami – te dwie cechy były jak znaki firmowe Ryanów. Co tu dużo mówić, byli dorodną rodziną i
na swój sposób czuła się dumna z nich wszystkich i każdego z osobna. Nawet Maura dostarczała jej powodów do dumy od czasu ich pojednania.
– No już, uciekaj do domu. Masz dużą rodzinę, musisz o nią dbać, a ja mam przeczucie, że będzie bardzo ciężko, zanim ta sprawa się rozwiąże.
– Nie mogę, mamo, choć bardzo bym chciał. Mam tego wszystkiego dość, tak samo jak ty, ale nawet Roy został wciągnięty do ostatecznej rozgrywki. Miejmy nadzieję, że to szybko się skończy i nie będzie za dużo krwi.
Pokiwała głową, wiedząc, że marnuje czas. Syn zrobi, co musi, nie posłucha jej bez względu na to, co mu powie. Tego
nauczyła się przez lata.
Nie wiedziała jednak, że Lee miał za zadanie jej strzec. Gdy odcięte ucho zostanie doręczone ciotce Vica, a pewnie już tak się stało, Vic będzie tropił każdego z Ryanów i nie zawaha się nawet przed mordem. A facet był zawzięty i uparty. Skądinąd Maura również.
Lee miał dość tego piekła. Oby się wreszcie skończyło. Wtedy będzie mógł wrócić do domu, do rodziny. Już postanowił że wycofa się z biznesu. Sheila miała rację, tego stanowczo za wiele. Zagrożone było ich życie i życie dzieci. Najwyższy czas wyrwać się z matni i odbudować rodzinne szczęście, zanim będzie za późno.
***
Kenny spotkał się z Maurą na stacji obsługi w Thurrock. Wsiadając do jej samochodu, był z jednej strony zachwycony, że znowu ją ogląda, z drugiej niepokoił się, jaką też rozróbę tym razem szykuje. W każdym razie odczuwał satysfakcję, że chce go mieć przy sobie. To oznaczało, że go ceni, nawet jeśli nie chodzi o nic więcej.
Obdarzyła go uśmiechem, a on zauważył, że jest znacznie bardziej pewna siebie niż podczas poprzedniego spotkania, kiedy pokłócił się z Garrym.
– Dokąd jedziemy? – zapytał.
– Do ciotki Vica. Sprawdzimy, czy tam nie wpadnie pocieszać swoją starą matkę.
Niebieskie oczy Kena wyrażały sceptycyzm. Ma ładne oczy, pomyślała Maura. W innym odcieniu niż oczy Ryanów, bardziej przejrzyste i jaśniejsze. Ale w ich spojrzeniu nie było słabości. W Kennym Smithie w ogóle nie było żadnej słabości. Patrzył ludziom prosto w oczy. Wzbudzał zaufanie. Maura przypuszczała, że musiał pracować nad swoim wizerunkiem ze względu na to, czym się trudnił, ale to nie miało znaczenia – i tak dodawało jej otuchy.
– Myślę, że powinnaś czekać, aż się odezwie.
– Nie mogę, Ken. Naprawdę nie mogę już dłużej siedzieć i czekać na tego dupka. Mówi się na mieście, że jesteśmy skończeni, a to może spotęgować nasze kłopoty, chyba że zdusimy problem w zarodku, i to raz na zawsze. Ktoś próbował napadu na jeden z naszych punktów bukmacherskich, sam wiesz, co to oznacza.
Słuchał jej z uwagą, nie przerywając, by wtrącić swoje trzy grosze, czego nie znosiła u Rifkinda i swoich braci.
– I jeszcze jedno. To dwaj chłopcy od Joego Żyda próbowali obrabować punkt. Ciekawe, nie sądzisz? Musieli dostać od kogoś zlecenie, a przecież nie ode mnie. Cały czas wydawało mi się, że ten stary dupek coś ukrywa. On jest w zmowie z Vikiem. Czuję to.