Литмир - Электронная Библиотека

– Teraz? – przeraził się władca.

– A kiedy? W dzień? Czy zimą po śniegu z łopatą? Chodź, póki księżyc na niebie!

Len z jakiegoś powodu nie bardzo palił się do poszukiwania cudownej paproci. Nie skusił go nawet pomysł znalezienia skarbu, który, zgodnie z opowieścią, otwierał się przed posiadaczem rzadkiej flory. Nie, on nie odmawiał kategorycznie, ale proponował przesunąć poszukiwania na jutro, a jeszcze lepiej – na wieczór, całkowicie ignorując dobowy rytm paproci i nie zamierzając się do niego stosować.

– Ale ona kwitnie tylko w nocy! – nalegałam, na co wampir odpowiadał, że niekwitnąca paproć nie jest w niczym gorsza, a znacznie łatwiejsza do znalezienia.

– Dobrze, w takim razie pójdę sama – zdecydowałam i w nastawieniu Lena zaszła rażąca zmiana. Oczywiście, że będzie mi towarzyszył. Skarbiec państwowy jak nigdy przedtem potrzebuje skarbu.

Na tym dziwactwa się nie skończyły. Najpierw uprzejmie puścił mnie przodem, pozwoliwszy wybierać drogę, a gdy po chwili namysłu spytałam, czy idziemy we właściwym kierunku, zupełnie spokojnym tonem stwierdził, że nie. W charakterze prowadzącego spisał się jeszcze gorzej – najpierw wlókł się jak w ogonie konduktu pogrzebowego, a potem ogłosił, że chce odpocząć na pieńku wątpliwej czystości. Powstrzymała go tylko nocująca w tym miejscu żmija, która syknęła ze złością na widok wampirzego siedzenia. Jego właściciel podskoczył na trzy łokcie i na chwilę odzyskał energię, w związku z czym pospiesznie zajęłam go rozmową.

– Len, a nie nudzi cię rozmawianie?

– Wcale. Przy żywej rozmowie myśli wyprzedzają słowa bardzo nieznacznie. Od mowy odróżnia je kompletny brak metafor, myśli zawsze są proste i jednoznaczne, chociaż pełne emocji. A słowami można grać jak w karty – przetasować, rozdać, podrzucić… zaczarować. Nie, za nic nie pozbawiłbym się przyjemności wysłuchania ciekawego rozmówcy – mruknął wampir, uśmiechając się do własnych myśli.

“Kto jak kto, ale ty umiesz korzystać ze słów" – pomyślałam nie bez złośliwości.

– Wymogi stanowiska – powiedział Len z taką samą lekkością, jakbym dalej rozmawiała z nim.

– Len, no nie, ty jesteś niemożliwy! – oburzyłam się. – Nie można przy tobie nawet spokojnie pomyśleć. I jak twoi poddani cię tolerują?

Nawet wiedząc, jak przejawia się telepatyczny dar Lena, nie odczuwałam nieproszonego wtargnięcia, póki sobie o nim nie przypominałam. Gdy pamiętałam, mogłam bez problemu stwierdzić, czy w danej chwili wampir mnie “czyta", czy nie. Ale nijak nie dało się określić, od którego momentu to robi.

Wyszliśmy ku znajomemu jeziorku, które odetchnęło w nasze twarze ciepłem. Po czarnej wodzie biegło srebrzyste drżenie rozbijane przez częste pluski – siedzące na brzegu żaby spiesznie chowały się w bezpiecznych wodach. Milczenie wydało mi się nieco zbyt wymuszone. Odtworzyłam w pamięci dialog i przypomniałam sobie, że to ja miałam ostatnie słowo. I nieco za późno domyśliłam się, na ile samotny jest mój rozmówca. Kto by chciał ciągle mieć do czynienia z telepatą? Przecież każda istota rozumna najpierw pomyśli, a potem powie. I to nie zawsze to, o czym myślała. A zrobi w ogóle coś jeszcze innego. Tak że do władcy się biegnie, gdy już nie ma co bez niego zrobić. Pewnie mu się już do reszty znudził ten ciągły korowód kłócących się i skarżących, którzy, spotykając go na ulicy, uciekają spojrzeniem. “Witaj, władco" i możliwie szybko zwiewają przed rozmową, bo nawet najlepszy, najmądrzejszy i najlepiej wychowany wampir ma gdzieś z tyłu świadomości kłębiące się nieprzyzwoite myśli. I z tego właśnie powodu chodzi sobie władca po dogewskich przestrzeniach w dumnej samotności, jak smętny upiór, raz na czas jakiś pojawiając się przez poddanymi i wywołując w nich nabożny szacunek. Spróbowałam przeczytać myśli Lena. Bez skutku. Przez jego blokadę nie przebiłby się nawet arcymag.

– Wiesz, jest taka anegdota: przyszedł kiedyś znany lekarz do chatynki trzeciorzędnego znachora i narzeka na bóle w plecach. Znachor zszokowany: “Jak to? Czy pan się nie może sam uleczyć?". “Mogę – z westchnieniem odpowiada sława. – Ale widzi pan, zbyt dużo sobie liczę za swoje usługi".

– Proponujesz brać mniej? – ożywił się Len, podnosząc głowę.

– Proponuję brać. Zamiast tej służby charytatywnej, którą pełnisz w tej chwili. Wywieś cenniki na swoje usługi. Pogodzenie kłócących się – 2 menki. Czytanie myśli – 4. Dobra rada – 7. Wezwanie do domu – dodatkowo 5 menek plus posiłek.

On roześmiał się dziko, przegoniwszy do jeziora nawet najodważniejsze żaby.

– Wiesz, Wolho, pożytek mam z twoich myśli… Pierwszy raz natykam się na tak nieprzewidywalne wnioskowanie logiczne, które przed samą odpowiedzią dochodzi do zupełnie przeciwnego wniosku. Naprawdę, ciebie łatwiej zrozumieć na głos!

– Len, jeżeli ty w ogóle możesz mnie zrozumieć, to ci zazdroszczę.

Wampir zamarł, ostrzegawczo unosząc rękę. Posłusznie zamilkłam, próbując zgadnąć, co mogło wywołać jego niepokój. Dzik? Niedźwiedź? Czy…

Nie pozwalając mi pofantazjować, Len zmarszczył nos i kichnął.

– Zdrowie.

On skinął w podzięce i kichnął ponownie.

– I to jest wszystko, co chciałeś mi powiedzieć?

– No, w sumie… Apsik!

Len kichał wysoko i cienko. Gdzieś daleko złośliwie fiknęła sowa.

– Naciśnij na przegrodę nosową – poradziłam. – Pomoże, jeśli to nie uczulenie.

– Czyli nie pomoże. – Len arystokratycznie pociągnął nosem. – Chyba już. A…a… Nie, jednak nie. Jest gdzieś w pobliżu.

– Kto?

– Polana. – Wampir bokiem przecisnął się pomiędzy parą puszystych świerków, ostrożnie rozsuwając kłujące gałęzie. – To szukaj swojego skarbu.

Polana paliła się, mrugając kroplami żywego srebra. Wysokie kształtne liście łaskotały nogi. Krążące w powietrzu robaczki świętojańskie plotły fantazyjną, natychmiast topniejącą koronkę dookoła kwiatów na wysokich łodygach. Blade światło trzech na wpół przezroczystych płatków wydobywało z mroku koniuszki młodych liści poskręcanych jak ślimaki. Delikatne nitki pręcików powoli chwiały się pod ciężarem długich pylników. Gdy owady, oczarowane światłem, próbowały przysiąść na stromych płatkach, desperacko poruszając łapkami i skrzydłami, chmurki srebrzystego pyłu wznosiły się z kielichów kwiatów i płynęły nad polanką, rozrzedzając się i gasnąc.

Oczarowana cudownym widowiskiem, stałam na brzegu polany przez całą wieczność. Opasły chrabąszcz miękko uderzył mnie w ramię, usiadł, złożył skrzydła i zamarł jak magiczna broszka. Zadarłam głowę. Chmura świetlików mieszała się z chmurą gwiazd. Przeniosłam spojrzenie na Lena. Chrabąszcz, nieruchomo siedzący na moim ramieniu, odbijał się w oczach wampira jak dwie złociste kropki. Staliśmy tak blisko, że czułam zapach wygarbowanej skóry wydobywający się z jego znoszonej kurtki. Gdyby tylko chciał, mógłby pochylić się ku moim wargom i… albo niżej, ku Szyi. Oj, co mi tam! W tę piękną noc pragnęłam romantyczności jak nigdy w życiu. Wstrzymałam oddech i lekko wychyliłam się do przodu…

Len westchnął głęboko… I zadławił się niepowstrzymanym, nieprzerwanym kichaniem. Chrabąszcz uciekł, troszcząc się o swoje zdrowie. I jakby tego było mało, z krzaków bezczelnie wylazło coś dużego, czarnego i przygarbionego, niewyraźnie mamrocząc pod nosem. Kwiaty na jego drodze znikały w tajemniczy sposób.

– Nie no, ona nas prześladuje! – oburzyłam się, rozpoznając Kellę.

Wydawało się, że zielarka dopiero w tej chwili zauważyła naszą obecność.

– Cześć mała… Władca?! Śledziliście mnie, czy co?

– Nie, przypadkiem natrafiliśmy na ciebie – wycedziłam przez zęby. – Jesteś najbardziej natrafialną zielarką w całej Dogewie!

– Dobra noc, prawda? – niewinnie spytała Kella, nie zauważając, że po spotkaniu z nią noc zrobiła się trochę mniej dobra. Len schował nos w chusteczkę i wydał z siebie dźwięk nijak niekojarzący się z romantycznym spotkaniem. – A co wy tutaj robicie?

– Szukamy skarbu – odburknęłam. Za zielarka pozostał czarny pas wydeptanych paproci z oberwanymi kwiatami. Kella zbierała tylko płatki, zostawiając gołe łodygi, by zasychały pośród liści.

34
{"b":"102707","o":1}