Литмир - Электронная Библиотека

– A powiedzmy jeśli robić to powoli? Przez tydzień?

– I cały tydzień mam się ściskać z jabłonią? Toż to ja wypuszczę korzenie.

– Czy to naprawdę jest aż tak skomplikowane? A ja zawsze myślałem, że magia jest drogą na skróty dla leniwych.

– Magia jest jedną z gałęzi nauki. Póki co – najbardziej perspektywiczną.

Na styku nieba i ziemi pojawiła się ciemna figura w płaszczu z kapturem. Zasalutowała nam długą kosą i znikła za wzgórzem. Po chwili zaczęło stamtąd dolatywać melodyjne pogwizdywanie i zapachniało świeżo ściętą trawą.

– On przecież wie? – spytałam, wycierając jabłko o spodnie.

– Kto?

– Właściciel, że obrabiamy jego sad.

– Oczywiście.

– W takim razie jaki jest sens?

– Chciałem, żebyś się trochę wyluzowała – przyznał siei wampir bez cienia skruchy. – Od rana kręcisz się dookoła fontanny jak zjawa po gruzach starego zamczyska.

– A do tego bez skutku.

– Nic nie znalazłaś?

– Nic a nic. Tylko rozbawiłam dzieciarnię. A wiesz, co jest najdziwniejsze? Kilka razy przeczesałam kawałek, na którym walczyliśmy. Nic. Pustka. I żeby nie było, ślady łap są. Ale energetycznych nie ma.

– Energetyczne ślady?

– Zgadza się. Oprócz żył energetycznych istnieje energetyczna powłoka ziemi. Otacza każdy przedmiot i zapamiętuje jego kontury. Jeżeli przesunie się przedmiot albo postawi nowy na jego miejscu, powstaną zakłócenia. Coś jak kręgi na wodzie. Potem powłoka się dostosowuje i uspokaja.

– A może zdążyła się uspokoić?

– Zadajmy pytanie inaczej: może ktoś pomógł jej się uspokoić? – Z chrzęstem odgryzłam kawałek jabłka, dokładnie zbadałam wilgotny ciemniejący ubytek. Ziarnisty miąższ okazał się kwaskowy. – Len, czy był chociażby jeden fałszywy atak?

– Nie rozumiem? – Len trzymał jabłko w dłoniach tak delikatnie, jakby było ono kulką z winesskiego kryształu.

– Czy on chociaż raz pojawił się przed wampirem, burknął: “Przepraszam, pomyłka" i zwiał?

– Nie.

– Znaczy, czuje z daleka. I jeszcze jedna rzecz mnie dziwi. Może nie jestem znawcą, ale wydaje mi się, że walory smakowe ludzi i wampirów są raczej dość podobne. Czemu w takim razie wybiera właśnie ludzi?

– A czemu wilk wybiera z liczącego tysiąc sztuk stada chorą krowę? – Len oparł się o pień, dalej grzejąc jabłko w dłoniach.

– Ponieważ wilk nie może przewidzieć wyniku walki ze zdrową krową. – Gwałtownie wyciągnęłam rękę z kieszeni i uderzyłam Lena w czoło zaciśniętą w pięści szpilą. Srebrne ostrze przebiło korę aż do drewna. Szybki unik wampira nie dał się wyprzedzić spojrzeniem, nie mówiąc już o ręku. – Robi wrażenie. Chyba nasz nieproszony gość boi się pana Dogewy.

– A jednak nie zaryzykowałbym spotkania z nim w uczciwej walce. – Len zerknął na szpilę z ukosa, ostrożnie wyciągnął ją i położył na mojej dłoni.

– On z wampirem też nie. Mówisz, że jak blisko ci pozwolił podejść?

– Jakieś sześćset łokci.

– Na jaką odległość działa twoja telepatia?

– Hm, czuję jego obecność na…

– Nie, z jakiej odległości możesz czytać myśli?

– Trzysta… No dobra, dwieście łokci – zawahał się.

– Myślę, że on ma coś do ukrycia, I jestem pewna, że go znasz. I nie ty jeden.

Len podniósł jabłko do ust, ale jednak nie ugryzł, ślizgając się po nim niewidzącym spojrzeniem.

– Będziesz ty jadł to nieszczęsne jabłko? – nie wytrzymałam. Po moim już od dawna pozostał ogryzek najeżony twardymi pestkami. – Wątpię, żeby któremukolwiek z wampirów udało się z nim pogadać twarzą w twarz, jest na to zbyt ostrożny. A zapędzony w róg – podwójnie niebezpieczny. Pozostaje jedna możliwość.

– Nie – uciął.

– Tak. Rozkażesz, by wszyscy mieszkańcy tej nocy zostali w domach.

– Nie mogę tego zrobić.

– Nie posłuchają?

– Na odwrót.

– To w czym problem?

– Przecież on się pojawi!

– Bez wątpienia. – I cię zeżre!

– A to już nie takie pewne. A poza tym zabezpieczę się dodatkowo – włożę do kieszeni trutkę na szczury. Jeśli bardzo ci się poszczęści, to za jednym zamachem pozbędziesz się i mnie, i kudłaka.

Rozgniecione jabłko trysnęło spod jego palców.

– Nie waż się tak mówić!

– Nie waż się mnie przekonywać!

– Jesteś taką samą idiotką, jak i cała reszta!

– Zgadza się, my, magowie, mamy lekko nie po kolei w głowie – przyznałam chętnie. – Ale w naszym fachu niezbyt poważa się tchórzy. Jeśli już nie udało nam się wykręcić od zrobienia czegoś, to doprowadzimy sprawę do końca. Przecież nie rozczarowałeś pozostałych, prawda? Wszyscy zeżarci magowie pokręcili się chwilę po Dogewie i wcześniej czy później doszli do wniosku, że jedyny sposób na zobaczenie stwora to spotkanie się z nim sam na sam. Sądząc ze smutnych wyników, wysłuchałeś ich próśb!

– I to było moim błędem.

– Len, to oni się mylili. Ty nic do tego nie masz. Proszę, pomóż mi.

– Zginiesz – szepnął cicho, jakimś straceńczym tonem.

– Znaczy, możesz uważać to za moje ostatnie życzenie przed śmiercią. – Wyciągnęłam rękę i strząsnęłam kawałek jabłka z jego koszuli. – Len, nie przekonasz mnie. Oczywiście, mogę wrócić i skłamać, że potwór porzucił ciepłe miejsce, ale kłamstwo niewiele pomoże. On wykończy wszystkich ludzi w dolinie, jak byście ich nie chronili, a potem weźmie się za Kamieniec i pobliskie wsie. Będzie zabijać metodycznie i ostrożnie, nikt prócz ofiar go nie zauważy ani nie poczuje i ludzie znajdą winnego w okolicy. Tak właściwie to już go znaleźli i przekonanie ich bez solidnego truchła będzie trudne. I właśnie je mam zamiar zdobyć!

– Nie wydaje mi się, by twoje truchło miało pomóc w rozmowach pokojowych.

Beztrosko wzruszyłam ramionami.

– Jeżeli zupełnie mi się nie poszczęści, muzyki nie trzeba, krzyża też nie – będzie odstraszał pogrążonych w smutku mieszkańców Dogewy. Tylko nie zapomnij posadzić paproci na niskim pagórku, żeby kwitły w Dobre Noce.

Wzruszająca przemowa wampira nie rozczuliła, wręcz przeciwnie.

– Dobrze – powiedział nieoczekiwanie twardo. – Będziesz miała swoją bezludną noc. Ale nie licz na paprocie. Jeżeli stwór cię wykończy, zostawię krukom na żer!

– Jak kruki, to niech będą kruki – zgodziłam się potulnie. – Możesz nawet sam zjeść, tylko poczekaj do rana.

Len ze smutkiem pokręcił głową.

– Ale potem nie mów, że cię nie uprzedzałem! Idź się wyśpij, do zachodu słońca masz mniej niż siedem godzin.

To mi się bardzo nie spodobało. Wyjątkowo. Zbyt łatwo udało mi się namówić Lena. I to po kategorycznej odmowie. Albo on pragnie mojej śmierci bardziej niż mi się wydaje, albo… Albo coś kombinuje. A co ja bym zrobiła na jego miejscu? No właśnie. Coś bym kombinowała.

Rozdział 21

Noc zapadała szybko. Nie udało mi się nie tylko wyspać, ale i w ogóle zmrużyć oczu. Nie wiem, jak Len poinformował wampiry (na pewno nie użył posłańców), ale to zrobił. Dzieci zawołano do domu o zachodzie słońca, a po półgodzinie zaskrzypiały zamki, zastukały zasuwy i zaszeleściły miotły, podpierając drzwi od wewnątrz.

Oczekiwanie na nadejście nocy przy wtórze smętnej litanii Kryny było nie do wytrzymania. W lekkim niebieskawym zmierzchu, gdy do zapadnięcia prawdziwej ciemności było jeszcze bardzo dużo czasu, zdecydowanie przestąpiłam próg i udałam się do Lena. Dom Narad powitał mnie nieprzyjaźnie zamkniętymi okiennicami, na ganku smętnie siedział znany mi wyrostek zajęty pluciem do celu w postaci pełznącego po drodze żuka. “Władca od południa raczą spać, kazali nie budzić" – leniwie poinformował mnie niedojda, po czym wznowił ostrzał. Tydzień temu uwierzyłabym w takie zapewnienie, ale teraz poważnie się zaniepokoiłam. Co on takiego wyrabia? Ja nie mogę oczu zamknąć, a on sobie śpi słodko? Może zachorował? Zjadł na obiad nieświeże drobiowe flaki i teraz go brzuszek boli?

– Już, starczy – powiedział Len, otwierając drzwi na oścież. – Nie znoszę flaków.

– A ty nie podsłuchuj.

– Nie mogę. Masz bardzo głośne myśli.

43
{"b":"102707","o":1}