Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Akurat w tej chwili przed oczami Roarke'a j przewijały się kolumny liczb, przedstawiających zyski, jakie miało mu przynieść rychłe podpisanie trzech ważnych umów. Czym prędzej przerwał tej wyliczenia i przysunął się do Eve.

– Opowiedz mi o tym.

– Leonardo… to taki potężny, osobliwie atrakcyjny… nie wiem, jak go określić. Taki fenomen, Zdaje się, że w jego żyłach płynie indiańska krew; ma charakterystyczną dla Indian budowę ciała I i karnację skóry, bicepsy jak gwiezdne torpedy! i przyjemny, gładki jak magnolie głos. Nie jestem ekspertem, ale kiedy patrzyłam, jak szkicuje, sprawił na mnie wrażenie zdolnego. W każdym razie stałam w jego pracowni goła jak mnie Pan Bóg j stworzył…

– Poważnie? – wtrącił łagodnym tonem Roarke i od trąciwszy kota, położył się przy Eve.

– Brał miarę – odparła z pogardliwym uśmieszkiem.

– Mów dalej.

– Dobrze. Mavis wyszła po herbatę…

– Cóż za korzystny zbieg okoliczności.

– I wtedy do pracowni wpadła kobieta, tak rozwścieczona, że jeszcze trochę, a zaczęłaby toczyć pianę z ust. Prawdziwa piękność… metr osiemdziesiąt wzrostu, szczupła jak promień lasera, długie rude włosy, a do tego twarz… cóż, znowu posłużę się porównaniem z magnoliami. W każdym razie, zaczęła wrzeszczeć na Leonarda, a kiedy ten potężny chłop skulił się z przerażenia, rzuciła się na mnie. Musiałam ją unieszkodliwić.

– Uderzyłaś ją.

– Tak, zanim zdążyła poharatać mi twarz ostrymi pazurami.

– Moja droga. – Pocałował ją w policzek, potem w drugi, a następnie jego usta spoczęły na dołeczku w podbródku Eve. – Jak ty to robisz, że przy tobie ludzie zmieniają się w bestie?

– Pewnie takie mam szczęście. W każdym razie, ta Pandora…

– Pandora? – Podniósł głowę i zmrużył oczy. -Ta modelka.

– Tak, podobno jest bardzo znana.

Roarke wybuchnął śmiechem, z każdą chwilą coraz głośniejszym, aż wreszcie nie wytrzymał i przewrócił się na plecy.

– Walnęłaś drogą Pandorę w jej jakże cenną buźkę! Może jeszcze klepnęłaś ją w ten śliczny tyłeczek?

– Szczerze mówiąc… – Kiedy dotarło do niej ukryte znaczenie tych słów, poczuła w sercu ukłucie.

– Znasz ją.

– Można tak powiedzieć.

– Cóż…

Roarke uniósł brew, lekko rozbawiony. Eve usiadła na łóżku i popatrzyła na niego z nachmurzonym czołem. Po raz pierwszy, odkąd byli razem, zauważył w jej spojrzeniu cień zazdrości.

– Kiedyś ją znałem… przez pewien czas. – Podrapał się po podbródku. – Pamiętam to jak przez mgłę.

– Nie kłam.

– Może później sobie przypomnę. Ale zdaje się, że chciałaś coś powiedzieć?

– Czy jest na tym świecie jakakolwiek wyjątkowo piękna kobieta, z którą nie spałeś?

– Specjalnie dla ciebie sporządzę ich listę. A więc znokautowałaś Pandorę?

– Tak. – Teraz Eve żałowała, że nie przyłożyła jej mocniej. – Po chwili do pracowni weszła Mavis i tamta rzuciła się na nią. Zaczęły targać się za włosy, skakać sobie z paznokciami do oczu, a Leonardo tylko załamywał ręce.

Roarke wciągnął Eve na siebie.

– Ty to masz przygody.

– Na koniec Pandora zaczęła się odgrażać, że jeśli Leonardo do niej nie wróci, to ona się postara, żeby nie doszedł do skutku pokaz, na którym bardzo mu zależy. Utopił w nim wszystkie swoje pieniądze, a nawet zaciągnął masę długów. Jeśli ta modelka nie weźmie udziału w pokazie, Leonardo będzie zrujnowany.

– To do niej podobne.

– Kiedy Pandora wyszła z pracowni, Mavis…

– Ciągle byłaś nago?

– Właśnie się ubierałam. Mavis natomiast postanowiła zdobyć się na najwyższe poświęcenie. Zupełnie jak w tragedii. Leonardo wyznaje Mavis miłość, ona wybucha płaczem i wybiega. Jezu, Roarke, czułam się jak zboczeniec podglądający ich przez lornetkę. Zawiozłam Mavis do mojego dawnego mieszkania, przynajmniej na tę noc. Do jutra ma wolne.

– Ciąg dalszy po reklamach – mruknął i uśmiechnął się, widząc jej zdumione spojrzenie. – Jak w statych serialach. Każdy odcinek musiał się kończyć w najbardziej emocjonującym momencie. A cóż zrobi nasz bohater?

– Też mi bohater – mruknęła Eve. – Diabła tam, polubiłam go, mimo że jest mięczakiem. Na pewno marzy o tym, żeby rozwalić Pandorze łeb, ale w końcu jej ulegnie. Dlatego właśnie pomyślałam sobie, e Mavis mogłaby przez kilka dni pomieszkać u nas.

– Nie ma sprawy.

– Poważnie?

– Jak sama często powtarzasz, to duży dom. Poza tym, lubię Mavis.

– Wiem. – Obdarzyła go uśmiechem, co nie zdarzaało się często. – Dzięki. A jak tobie minął dzień?

– Kupiłem małą planetę. Żartuję – dodał szybko, kiedy Eve otworzyła usta z wrażenia. – Poważnie mówiąc, udało mi się sfinalizować negocjacje z komuną rolniczą na Taurusie Pięć.

– Rolniczą?

– Ludzie muszą coś jeść. Po restrukturyzacji ko-nona będzie mogła dostarczać zboże do kolonii przemysłowych na Marsie, w których mam spore udziały. Krótko mówiąc, ręka rękę myje.

– Rzeczywiście. Może jednak porozmawiamy o Pandorze…

Roarke bez słowa położył Eve na łóżku i zsunął rozpiętą już koszulę z jej ramion.

– Nie rozpraszasz mnie – powiedziała. – Co to znaczy „przez pewien czas"?

W odpowiedzi wykonał niezgrabny gest mający uchodzić za wzruszenie ramion i zaczął delikatnie całować ją w szyję.

– Czy chodzi o jedną noc, o tydzień… – Ciało Eve zapłonęło żywym ogniem, gdy Roarke musnął ustami jej pierś. – Miesiąc… no dobrze, teraz już mnie rozpraszasz.

– Postaram się robić to jeszcze lepiej – obiecał. I obietnicę spełnił.

Nieprzyjemnie jest zaczynać dzień od wizyty w kostnicy. Eve szła pogrążonymi w ciszy, wyłożonymi białymi kafelkami korytarzami, usiłując zdusić w sobie gniew wywołany faktem, że wezwano ją o szóstej rano, by obejrzała jakieś zwłoki.

W dodatku topielca.

Stanęła przed drzwiami, pokazała do kamery odznakę i zaczekała, aż komputer odszuka w pamięci i zweryfikuje jej numer identyfikacyjny.

Wszedłszy do pomieszczenia, ujrzała technika stojącego przy szufladach, w których trzymane były ciała. Większość z nich jest zajęta, pomyślała Eve. Jak umierać, to tylko w lecie.

– Porucznik Dallas.

– Zgadza się. Masz tu kogoś dla mnie?

– Właśnie go przywieźli. – Z obojętnością charakterystyczną dla pracowników kostnicy mężczyzna podszedł do jednej z szuflad i wstukał właściwy kod. Chłodzenie ustało, zamki puściły i szuflada wysunęła się, spowita w lodowej mgle. – Policjantka, która go znalazła, stwierdziła, że to przypuszczalnie jeden z pani informatorów.

– Zgadza się. – Eve na wszelki wypadek zaczęła oddychać ustami. Widok ofiary zbrodni nie był dla niej niczym nowym. Zawsze uważała jednak, choć nie potrafiłaby wytłumaczyć dlaczego, że łatwiej jest oglądać ciało w miejscu, gdzie zostało znalezione. Patrząc na zwłoki tu, w nieskazitelnie, dziewiczym wręcz wnętrzu kostnicy, czuła „ jakby robiła coś odrażającego.

– Johannsen, Carter vel Boomer. Ostatni znany adres: nora w Beacon. Drobny złodziejaszek, zawowy szpicel, od czasu do czasu handlujący zakazanymi substancjami i ogólnie rzecz biorąc, żałosna kreaatura niezasługująca na miano istoty ludzkiej.

– Westchnęła i obejrzała ciało. – Cholerny świat, bomer, co oni z tobą zrobili?

– Cios tępym narzędziem – wyjaśnił pracownik kostnicy, biorąc jej pytanie na serio. – Pewnie rurka albo cienki kij. Musimy dokończyć badania. uderzenie zostało zadane z dużą siłą. Ciało leżało w rzece najwyżej parę godzin; sińce i rany są wyraźnie widoczne.

Eve nie słuchała go, jednak nie przerwała wywodu, wygłoszonego ze śmiertelną powagą. Sama wolała odgadnąć, co się stało. Boomer nigdy do przystojniaków nie należał, ale zabójca z jakiegoś powodu zmasakrował mu twarz, tak że niewiele z niej zostało. Nos był zmiażdżony, usta ginęły pod opuchlizną. Sińce na szyi oraz popękane naczynia krwionośne twarzy wskazywały, że mężczyzna został uduszony.

Tors denata zsiniał, a z pozycji ciała można było wywnioskować, że ramię miał zgruchotane. U lewej dłoni brakowało jednego palca; stara, chlubna rana. Eve pamiętała, że zawsze się nią szczycił. Jakiś silny, opętany nienawiścią i zdecydowany naa wszystko zbrodniarz dobrał się do nieszczęsnego, żałosnego Boomera.

6
{"b":"102324","o":1}