18
Eve powiedziała sobie, że jeśli po ślubie Roarke zamierza obchodzić się z nią tak, jak robił to ostatnimi czasy, to małżeństwo wcale nie musi się okazać takie złe. Została zaniesiona do łóżka, co, przyznała w duchu, bardzo jej się przydało; pięć godzin później obudził ją zapach gorącej kawy i świeżych wafli.
Roarke był już na nogach i pilnie studiował jakieś niezwykle ważne pismo.
Od czasu do czasu irytowało ją, że zdawał się potrzebować mniej snu niż zwykli śmiertelnicy, nigdy jednak o tym nie wspomniała. Wiedziała, że zareagowałby kpiącym uśmieszkiem.
Na szczęście nie usiłował dać jej do zrozumienia, że się nią opiekuje. Wiedział, że i bez jego komentarzy Eve zdaje sobie sprawę z niezwykłości tej sytuacji.
Dlatego też rano pojechała do komendy wypoczęta, najedzona, za kierownicą naprawionego samochodu, który jednak po przejechaniu pięciu przecznic postanowił zrobić jej nieprzyjemną niespodziankę. Strzałka prędkościomierza wskoczyła na część tarczy pomalowaną na czerwono, mimo że wóz właśnie stał w korku.
– Uwaga – powiedział ciepły głos. – Przy obecnej prędkości za pięć minut nastąpi przegrzanie silnika. Proszę zmniejszyć prędkość bądź przejść na automatyczne sterowanie.
– Pocałuj mnie w dupę – powiedziała nieco chłodniejszym tonem i przebyła resztę drogi, wysłuchując radosnych rad komputera.
Nie zamierzała pozwolić, by to zepsuło jej nastrój. Nie przejmowała się widokiem nadciągających nad miasto ciężkich, czarnych chmur, wprowadzających chaos w ruchu powietrznym. Fakt, że była sobota, do ślubu pozostał tydzień, a ją samą czekał długi, ciężki dzień w pracy, także nie mógł pogorszyć jej doskonałego samopoczucia.
Wmaszerowała do gmachu komendy z wymuszonym, posępnym uśmiechem na ustach.
– Wyglądasz, jakbyś miała ochotę na surowe mięso – stwierdził Feeney.
– Takie jest najlepsze. Jakieś nowe informacje?
– Chodźmy okrężną drogą. Wszystko ci powiem.
Wszedł do windy, niemal pustej, jak zawsze w samo południe. Z mechanizmu włączającego wydobyło się podejrzane terkotanie, mimo to kabina popłynęła ku górze. Rozciągający się w dole Manhattan wyglądał jak ładne miasteczko z klocków poprzecinane ulicami pełnymi kolorowych samochodzików.
Błyskawica przecięła niebo, a winda zatrzęsła się od grzmotu. Nad miastem rozszalała się ulewa.
– Mieliśmy szczęście – powiedział Feeney, patrząc na przechodniów rozbiegących się niczym oszalałe mrówki w poszukiwaniu schronienia przed deszczem. Autobus powietrzny zatrąbił donośnie i przemknął o centymetry od szklanej klatki. – Jezu. – Feeney złapał się za serce. – Kto temu baranowi dał prawo jazdy?
– Każda żywa istota może prowadzić te latające bryły. Za żadne skarby nie wsiadłabym do czegoś takiego.
– Publiczne środki transportu w tym mieście są do niczego. – By uspokoić skołatane nerwy, zaczął chrupać słodkie orzeszki. – Dobrze, przejdźmy do rzeczy. Twoje domysły co do połączeń z Maui okazały się trafne. Przed powrotem do Nowego Jorku Young dwa razy dzwonił do Jerry Fitzgerald. Zażyczył sobie, by obraz z łącza dać na ekran telewizora. Rozmawiali całe dwie godziny.
– Co pokazują nagrania z systemu monitorującego w domu Younga z nocy, kiedy zginął Karaluch?
– Young przyszedł do domu około szóstej rano, z podręczną torbą. Samolot przyleciał około północy. Nie wiadomo, co Young robił przez te sześć godzin.
– Czyli facet nie ma alibi. Miał dość czasu, by pojechać z lotniska na miejsce zbrodni. Co tamtej nocy robiła Fitzgerald?
– Do około dwudziestej drugiej trzydzieści była na próbie przed wczorajszym pokazem. W domu zjawiła się po północy. Skontaktowała się ze swoim fryzjerem, masażystką, facetem od modelowania ciała. Wczoraj spędziła cztery godziny w salonie Paradise, przygotowując się do pokazu. Young w tym czasie rozmawiał ze swoim agentem, doradcą finansowym i… – Feeney uśmiechnął się lekko. -…biurem podróży. Nasz znajomy był zainteresowany wycieczką dla dwóch osób do kolonii Eden.
– Feeney, kochani cię.
– Taki już jestem, że wszyscy mnie kochają. Po drodze odebrałem raporty ekip śledczych. Ani u Younga, ani u Fitzgerald nie znaleziono nic, co mogłoby się nam przydać. Nic prócz tego niebieskiego soczku. Jeśli ci dwoje mają więcej narkotyków, nie trzymają ich w mieszkaniach. Nie znaleziono też żadnych rachunków z transakcji, żadnych wzorów chemicznych. Muszę jeszcze dokładnie obejrzeć twarde dyski, może coś jest na nich ukryte. Wątpię jednak, żebym cokolwiek znalazł. Ci dwoje nie wyglądają mi na komputerowych geniuszy.
– Nie. Co innego Redford. Feeney, możemy przyskrzynić ich za coś więcej niż tylko zabójstwo i przemyt. Jeśli doprowadzimy do tego, że ta substancja zostanie uznana za truciznę, i dowiedziemy, że cała trójka doskonale wiedziała o śmiertelnych skutkach jej stosowania, będziemy mogli oskarżyć ich o przemyt na wielką skalę i planowanie masowego morderstwa.
– Nikt nie stosował tego paragrafu od czasu wojen miejskich, Dallas.
Winda zatrzymała się ze zgrzytem.
– Ale „planowanie masowego morderstwa" brzmi bardzo efektownie.
Na korytarzu czekała Peabody.
– Gdzie reszta?
– Podejrzani rozmawiają ze swoimi adwokatami. Casto poszedł po kawę.
– Dobrze, powiedz podejrzanym, że czas na konsultacje minął. Rozmawiałaś z szefem?
– Już tu idzie. Chce wszystko zobaczyć na własne oczy. Prokurator będzie uczestniczył w przesłuchaniach za pośrednictwem łącza.
– To dobrze. Feeney, zajmiesz się nagrywaniem zeznań. Nie chcę, żeby przed sądem okazało się, że coś zrobiliśmy nie tak, jak należy. Ty zaczniesz od Fitzgeralda, Casto zajmie się Redfordem. Young zostaje dla mnie.
Podszedł do nich Casto z tacą zastawioną filiżankami gorącej kawy.
– Feeney, powtórz im to, co mnie powiedziałeś. Mądrze wykorzystajcie te informacje. – Eve wzięła z tacy jedną z filiżanek. – Zmieniamy się za pół godziny.
Poszła do pokoju przesłuchań. Pociągnąwszy pierwszy łyk ohydnej kawy ze stołówki, uśmiechnęła się. To będzie dobry dzień.
– Justin, stać cię na więcej. – Eve dopiero się rozkręcała; jeszcze nie w pełni złapała rytm, choć przesłuchanie trwało już od trzech godzin.
– Pytałaś mnie, co się stało. O to samo pytali inni gliniarze. – Napił się wody. Gdzieś zniknęła jego pewność siebie. – Już mówiłem.
– Jesteś aktorem – powiedziała z ciepłym l uśmiechem. – I to dobrym. Tak twierdzą wszyscy krytycy filmowi. Ostatnio czytałam recenzję, której j autor napisał, że nawet nieudolne teksty w twoich j ustach zmieniają się w pieśni. Ale dzisiaj coś cień- j ko śpiewasz, Justin.
– Ileż razy mam powtarzać te same odpowiedzi? Jak długo jeszcze to będzie trwało?
– Możemy w każdej chwili przerwać przęsłuchanie – przypomniała mu jego prawniczka, atrakcyjna blondynka o zabójczych oczach. – Nie masz obowiązku udzielać dalszych wyjaśnień.
– Zgadza się – potwierdziła Eve. – Możemy zakończyć przesłuchanie. Możesz wrócić do celi. Oskarżonych o posiadanie narkotyków nie wypuszcza się za kaucją, Justin. – Pochyliła się i spojrzała mu głęboko w oczy. – Zwłaszcza że oprócz tego jesteś podejrzany o cztery morderstwa.
– Mój klient nie jest oskarżony o żadne przestępstwo prócz rzekomego posiadania narkotyków. – Pani mecenas spojrzała ostro na Eve. – Nie macie przeciw niemu żadnych dowodów, pani porucznik. Wszyscy o tym wiemy.
– Pani klient stoi na krawędzi bardzo głębokiej otchłani. Wszyscy o tym wiemy. Chcesz sam jeden runąć w dół, Justin? To chyba byłoby niesprawiedliwe, nie uważasz? Twoi przyjaciele właśnie odpowiadają na pytania śledczych. – Podniosła ręce, rozkładając palce. – Co zrobisz, jeśli postanowią zrzucić całą winę na ciebie?
– Nikogo nie zabiłem. – Spojrzał nerwowo na drzwi, potem na lustro. Wiedział, że ma publiczność, ale tym razem nie potrafił jej obłaskawić. – Nigdy nawet nie słyszałem o tych pozostałych ofiarach.
– Ale znałeś Pandorę.
– Oczywiście.