– Tobie tylko zabawy w głowie. Prawie się uśmiechnęła.
– Muszę znaleźć świadków, którzy mogliby potwierdzić, że Mavis była nawalona jak stodoła. Nawet po wzięciu środków otrzeźwiających nie mogła mieć tyle siły, by załatwić Pandorę, zwłaszcza że po drodze obskoczyła wszystkie knajpy.
– Mavis mówi, że Pandora ćpała.
– To też trzeba będzie sprawdzić. No i pozostaje nasz tajemniczy Leonardo. Gdzie on był, do licha? I gdzie jest teraz?
5
A Leonardo leżał rozwalony na podłodze saloniku w mieszkaniu Mavis, tam gdzie padł kilka godzin wcześniej, upiwszy się do nieprzytomności butelką syntetycznej whisky, zmieszanej z dużą dozą rozpaczy.
Powoli dochodził do siebie; miał dziwne i dość niepokojące wrażenie, że w nocy stracił połowę twarzy. Na wszelki wypadek dotknął jej ręką; na szczęście wszystko było w porządku, tylko policzek nieco mu zdrętwiał od twardej podłogi.
Niewiele sobie przypominał. Między innymi dlatego właśnie rzadko brał do ust alkohol i nigdy nie pozwalał sobie na pijaństwo. Zawsze, gdy wlał w siebie o kilka kieliszków za dużo, urywał mu się film.
Miał wrażenie, że pamięta, jak wtoczył się do budynku, w którym mieszkała Mavis, posługując się jej kluczem kodowym; dostał go od niej, gdy uświadomili sobie, że nie tylko są kochankami, ale naprawdę się kochają.
Nie było jej w domu. Co do tego nie miał prawie żadnych wątpliwości. Jak przez mgłę przypominał sobie wędrówkę w pijanym widzie przez miasto, z kupioną od jakiegoś handlarza – a może ukradzioną? – butelką w ręku. O, cholera. Zebrał wszystkie siły i spróbował podnieść się i otworzyć rozespane oczy. Na pewno wiedział tylko to, że miał w ręku tę cholerną butelkę, a w żołądku whisky.
Musiał schlać się jak świnia. Na samą myśl robiło mu się niedobrze. Jak mógł oczekiwać, że pijackim bełkotem przemówi Mavis do rozsądku?
Pozostawało tylko dziękować losowi, że nie zastał jej w domu.
Miał potężnego kaca. Czuł się tak fatalnie, że pragnął zwinąć się w kłębek i pozostać tak na podłodze przez resztę dnia. Ale w każdej chwili mogła wrócić Mavis, a nie chciał, by zobaczyła go w tym stanie. Z wielkim wysiłkiem wstał, połknął kilka tabletek przeciwbólowych, po czym zaprogramował autokucharza na mocną czarną kawę.
Wtedy to zauważył krew.
Na jego ręku widniała wyschnięta strużka, ciągnąca się aż do dłoni. Przedramię przecinała długa, dość głęboka, zakrzepła rana. Krew, pomyślał Leonardo ze strachem, dostrzegając ciemne plamy na koszuli i spodniach.
Oddychając płytko, odsunął się od stołu i niepewnie popatrzył po sobie. Czyżby z kimś walczył? Czy komuś coś zrobił?
Żołądek podszedł mu do gardła. Leonardo nic, ale to nic nie mógł sobie przypomnieć.
O dobry Boże, czyżby kogoś zabił?
Eve z ponurą miną studiowała wstępny raport z sekcji zwłok, gdy rozległo się szybkie, głośne pukanie do drzwi. Otworzyły się, zanim zdążyła zareagować.
– Porucznik Dallas? – Mężczyzna, który wszedł do pokoju, wyglądał jak kowboj, od zawadiackiego uśmiechu aż po sfatygowane skórzane buty. -A niech mnie, cieszę się, że wreszcie mogę ujrzeć legendę we własnej osobie. Widziałem pani zdjęcie, ale w rzeczywistości jest pani o wiele ładniejsza.
– Oj, bo się zarumienię. – Eve zmrużyła podejrzliwie oczy i odchyliła głowę. Nieznajomy, który prawił jej komplementy, sam prezentował się całkiem nieźle; kręcone włosy w kolorze pszenicy okalały smagłą, budzącą zaufanie twarz z uroczymi bruzdami wokół zielonych oczu. Nos był długi i prosty, a w kąciku ust pojawiał się łobuzerski dołek. A ciało… no cóż, powiedzmy, że z takim ciałem to można by poszaleć na pastwisku. – Coś ty, u licha, za jeden?
– Casto, Jake T. – Wyciągnął odznakę z kieszeni wytartych lewisów. – Wydział nielegalnych substancji. Słyszałem, że mnie szukasz.
Eve uważnie obejrzała jego odznakę.
– Poważnie? A może słyszałeś też, dlaczego cię szukam, poruczniku Casto, Jake T.?
– Chodzi o naszego wspólnego szpicla. – Wszedł do gabinetu i bezceremonialnie oparł się biodrem o biurko. Znalazł się na tyle blisko Eve, że poczuła zapach jego skóry. – Szkoda starego Boomera. Był nieszkodliwym palantem.
– Skoro wiedziałeś, że Boomer pracuje dla mnie, czemu tak późno przyszedłeś?
– Miałem inne sprawy na głowie. A poza tym, prawdę mówiąc, wydawało mi się, że nie bardzo jest o czym mówić. Potem jednak się dowiedziałem, że kapitan Feeney z wydziału elektronicznego węszy wokół mnie. – Na jego twarz wypłynął lekko ironiczny uśmiech. – Właściwie Feeney też jest twój, zgadza się?
– Feeney pracuje tylko dla siebie. Co Boomer dla ciebie robił?
– To, co każdy szpicel. – Casto wziął z biurka ametystowe jajo i zaczął przyglądać mu się w skupieniu, przekładając je z ręki do ręki. – Przekazywał informacje o pojawiających się na rynku nowych narkotykach, oddawał nam drobne przysługi. Wmawiał sobie, że jest kimś naprawdę ważnym, ale tak naprawdę to, co od niego dostawałem, niewiele było warte.
– Z drobnych fragmentów można ułożyć większą całość.
– Dlatego też mimo wszystko korzystałem z jego pomocy, skarbie. Przydawał się, gdy trzeba było zgarnąć tego czy owego. Dzięki jego informacjom złapałem paru handlarzy średniego szczebla.
– 1 znów ten uśmiech. – Ktoś to musi robić.
– Jasne. No to kto sprał go na miazgę? Uśmiech zniknął. Casto odłożył jajo i potrząsnął głową.
– Nie mam najmniejszego pojęcia. Boomer nie był typem faceta, którego wszyscy kochają, ale nie znałem nikogo, kto go nienawidził albo był na niego tak mocno wkurzony, żeby mu to zrobić.
Eve wbiła wzrok w jego twarz. Casto sprawiał wrażenie godnego zaufania, a kiedy mówił o Boomerze, w jego głosie zabrzmiała nuta, która przypomniała o jej własnej skrzętnie ukrywanej sympatii do zakatowanego szpicla. Mimo to wolała nie odkrywać kart za wcześnie.
– Czy ostatnio dostał jakieś zadanie, różniące się od dotychczasowych? Pracował nad jakąś większą sprawą?
Casto uniósł jasnorudą brew.
– To znaczy?
– Ty mi odpowiedz. Nielegalne substancje odurzające to nie moja broszka.
– Nic mi o tym nie wiadomo. Kiedy ostatni raz z nim rozmawiałem, chyba ze dwa tygodnie przed tym, jak wylądował w rzece, mówił mi, że zwęszył coś naprawdę wielkiego. Ale sama wiesz, jaki był. Zawsze lubił się przechwalać.
– Tak, wiem. – Pora wyłożyć karty na stół.
– Wiem też, że w swoim pokoju trzymał jakąś nieznaną substancję. Zaniosłam ją do laboratorium. Na razie wiadomo tylko, że to nowy środek o działaniu silniejszym niż narkotyki obecnie dostępne na ulicach.
– Nowy produkt! – Casto zmarszczył brwi. – Dlaczego, do diabła, nic mi o tym nie powiedział? Jeśli próbował działać na dwa fronty… – Syknął przez zaciśnięte zęby. – Myślisz, że dlatego dostał po łbie?
– Nie potrafię znaleźć lepszego wytłumaczenia.
– Może masz rację. Co za bałwan. Pewnie próbował szantażować producenta albo dystrybutora. Porozmawiam z pracownikami laboratorium, a potem sprawdzę, czy nie krążą plotki o jakimś nowym wynalazku.
– Dzięki.
– Miło będzie z tobą pracować. – Poruszył się, a jego oczy na chwilę spoczęły na jej ustach; za krótko, by Eve poczuła się urażona, ale wystarczająco długo, by odebrała to jako komplement. – Może chciałabyś skoczyć ze mną do jakiejś przytulnej knajpki, omówilibyśmy strategię działania. Albo cokolwiek innego.
– Nie, dzięki.
– Odmawiasz mi dlatego, że nie jesteś głodna, czy dlatego, że wychodzisz za mąż?
– Jedno i drugie.
– Mówi się trudno. – Wyprostował się, a Eve, jako kobieta z krwi i kości, nie mogła nie zwrócić uwagi na jego długie, szczupłe nogi w obcisłych dżinsach. – Gdybyś zmieniła zdanie w jednej lub drugiej sprawie, wiesz, gdzie mnie znaleźć. Będziemy w kontakcie. – Ruszył niespiesznie w stronę drzwi, po czym przystanął i odwrócił się. – Wiesz, Eve, masz oczy koloru dobrej, starej whisky. Na ich widok człowiekowi zasycha w gardle.