Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Teraz trochę w tym podłubiemy – powiedział Leonardo w zamyśleniu, po czym obrócił widniejący na ekranie projekt o sto osiemdziesiąt stopni. Z tyłu suknia była równie powłóczysta i elegancka jak z przodu, z rozcięciem do kolan. -Tren sobie darujemy.

– Tren?

– Nie, nie pasowałby do ciebie. – Uśmiechnął się i podniósł na nią oczy. – Ach, jeszcze głowa. Twoja fryzura.

Przyzwyczajona do złośliwych komentarzy, Eve przeczesała czuprynę palcami.

– Mogę je czymś zakryć, jeśli to konieczne.

– Nie, nie, nie. Do twarzy ci z takimi włosami. Zdumiona, opuściła rękę.

– Naprawdę?

– Tak. Najwyżej przydałoby się je trochę wymodelować. Mam taką znajomą… – Nie dokończył. – Ale kolor, wszystkie te odcienie brązu i złota, i ten nie do końca ujarzmiony styl idealnie do ciebie pasują. Wystarczy trochę przyciąć tu i ówdzie. – Zmrużył oczy i dokładnie jej się przyjrzał. – Nie, żadnego nakrycia głowy, żadnego welonu. Twoja twarz w zupełności wystarczy. Teraz zajmijmy się kolorem sukni i materiałem, z jakiego ma być uszyta. Najlepszy byłby jedwab, nie za gruby. – Skrzywił się lekko. – Mavis mi powiedziała, że Roarke nie zapłaci za suknię.

Eve z godnością wyprężyła pierś.

– Bo to ma być moja suknia.

– Uparta się i już – skwitowała Mavis. – Roarke nawet nie zauważyłby braku paru tysięcy kredytów.

– Nie w tym rzecz…

– Oczywiście, że nie. – Na twarz Leonarda znów wypłynął uśmiech. – Cóż, jakoś sobie poradzimy. No więc, jaki kolor? Biel raczej nie wchodzi w grę, suknia zbyt mocno kontrastowałaby z twoją karnacją.

Wydął wargi i zaczął eksperymentować z paletą. Eve, zafascynowana wbrew sobie samej, przyglądała się, jak śnieżna biel szkicu przechodzi w kolor śmietankowy, potem bladoniebieski, zielony i wszelkie inne barwy tęczy. Choć Mavis wpadła w zachwyt nad kilkoma odcieniami, Leonardo tylko potrząsał głową.

W końcu zdecydował się na jasny brąz.

– Tak, to jest to. Twoja skóra, oczy, włosy. Będziesz emanowała dostojeństwem. Jak bogini. Do sukni przydałby się naszyjnik, długości co najmniej siedemdziesięciu centymetrów. Albo jeszcze lepiej, podwójny, sześćdziesiąt i siedemdziesiąt centymetrów. Miedziany, wysadzany kamieniami. Rubiny, cytryn, onyks. Tak, tak, a do tego krwawnik i może parę turmalinów. O szczegółach porozmawiasz z Roarkiem.

Zazwyczaj Eve nie zwracała uwagi na ubrania, ale w tej chwili ogarnęło ją głębokie pragnienie, by jak najszybciej włożyć kreację Leonarda.

– Ta suknia jest piękna – powiedziała ostrożnie i w myśli przeanalizowała swoją sytuację finansową. – Tyle że nie mogę się zdecydować. Jedwab, ro-•nmiesz… to trochę przekracza moje możliwości.

– Uszyję tę suknię na własny koszt, ale w zamian musisz mi coś obiecać. – Z przyjemnością patrzył, jak w jej oczy wkrada się niepokój. – Po pierwsze, będę mógł zaprojektować suknię, w której Mavis przyjdzie na twój ślub, a po drugie, przygotowując wyprawę ślubną, skorzystasz z moich projektów.

– Nawet nie pomyślałam o wyprawie. Przecież mam ubrania.

– To porucznik Dallas ma ubrania – poprawił ją.

– Żonie Roarke'a potrzebne będą inne.

– Może jakoś dojdziemy do porozumienia.

– Uświadomiła sobie po raz kolejny, jak bardzo pragnie mieć tę przeklętą suknię. Już czuła ją na sobie.

– To wspaniale. Rozbierz się. Jej reakcja była błyskawiczna.

– Słuchaj no, dupku…

– Muszę wziąć miarę – szybko wyjaśnił Leonardo.

Eve przeszyła go takim spojrzeniem, że odruchowo wstał i cofnął się o krok. Ubóstwiał kobiety i doskonale zdawał sobie sprawę, czym jest ich gniew. Innymi słowy, bał się ich jak ognia.

– Traktuj mnie jak swojego lekarza. Nie mogę dobrze zaprojektować sukni, dopóki nie poznam twojego ciała. Jestem artystą i dżentelmenem – powiedział z godnością. – Ale jeśli czujesz się niepewnie, Mavis może tu zostać.

Eve przechyliła głowę na bok.

– Bez trudu dam sobie z tobą radę, koleś. Jeden zbędny ruch, jedna niewłaściwa myśl i przekonasz się o tym.

– Nie wątpię. – Ostrożnie wziął do ręki jakieś urządzenie. – To mój skaner – powiedział. – Za jego pomocą będę cię mógł bardzo dokładnie zmierzyć. Ale musisz się rozebrać, żeby pomiar był dokładny.

– Przestań chichotać, Mavis. Lepiej przynieś herbaty.

– Się robi. I tak już widziałam cię bez ubrania.

– Posłała Leonardowi kilka pocałunków i wyszła.

– Nie możemy zapomnieć o podszewce. Mam jeszcze parę pomysłów… co do twoich ubrań – dodał pospiesznie, kiedy Eve spojrzała na niego podejrzliwie. – Potrzebne będą suknie wieczorowe i mniej oficjalne. Gdzie spędzicie miesiąc miodowy?

– Nie wiem. Nie myślałam o tym. – Zrezygnowana zdjęła buty i rozpięła spodnie.

– Czyli Roarke chce ci zrobić niespodziankę. Komputer, tworzenie pliku, Dallas, pierwszy dokument, miara, karnacja, wzrost i waga. – Kiedy Eve ściągnęła koszulę, Leonardo podszedł do niej ze skanerem. – Stopy razem. Wzrost, metr siedemdziesiąt pięć centymetrów, waga pięćdziesiąt cztery kilogramy.

– Od jak dawna sypiasz z Mavis?

– Od około dwóch tygodni – odparł Leonardo w przerwie między recytowaniem kolejnych wymiarów. – Jest mi bardzo droga. Obwód talii sześćdziesiąt sześć centymetrów.

– Czy zacząłeś z nią sypiać po tym, jak powiedziała ci, że jej najlepsza przyjaciółka wychodzi za Roarke'a?

Leonardo zastygł w bezruchu, w jego złotych oczach błysnęła złość.

– Nie wykorzystuję Mavis, aby zdobyć to zlecenie. Myśląc tak, obrażasz ją.

– Chciałam się tylko upewnić. Widzisz, mnie też na jest bardzo droga. Jeśli mam cię zatrudnić, lepiej, żeby nie było między nami żadnych niedomówień. Dlatego…

Urwała w pół słowa. Do pracowni, niczym kometa, wpadła kobieta o wyszczerzonych idealnych zębach i czerwonych paznokciach zakrzywionych jak szpony, ubrana w obcisły, czarny spodnium.

– Ty zdradliwy, podstępny, zafajdany sukinsynu! – Rzuciła się na niego niczym pocisk z moździerza zmierzający do celu, a Leonardo, z szybkością i gracją, zrodzonymi z czystego strachu, wykonał unik.

– Pandoro, zaraz ci wszystko wytłumaczę…

– Ja ci dam tłumaczenia! -Wzięła spory zamach i jej szpony przecięły powietrze kilka centymetrów od oczu Dallas.

Było tylko jedno wyjście. Eve znokautowała rozwścieczoną napastniczkę.

– O Jezu, o Jezu. – Leonardo zwiesił swoje potężne ramiona i załamał ręce w rozpaczy.

2

– Musiałaś ją uderzyć?

Eve spojrzała na nieprzytomną kobietę.

– Owszem.

Leonardo odłożył skaner i westchnął ciężko.

– Teraz dopiero da mi popalić!

– Moja twarz, moja twarz. – Odzyskawszy przytomność, Pandora podniosła się z podłogi, obmacując szczękę. – Jest siniec? Widać go? Za godzinę mam sesję zdjęciową.

Eve wzruszyła ramionami.

– Mówi się trudno.

Nastrój poszkodowanej zmienił się w mgnieniu oka.

– Już ja cię załatwię, ty suko – wycedziła przez zaciśnięte zęby. – Możesz wybić sobie z głowy karierę modelki. Wiesz, kim jestem?

Eve nie miała ochoty na dyskusję, tym bardziej że wciąż była naga.

– Myślisz, że mnie to obchodzi?

– Co tu się dzieje? Dallas, uspokój się, on tylko chce wziąć miarę… Och. – Mavis wpadła do pracowni ze szklankami w rękach i stanęła jak wryta.

– Pandora!

– To ty. -Pandorze najwyraźniej zaczynało brakować inwencji w wymyślaniu nowych wyzwisk. Rzuciła się na Mavis, wytrącając jej szklanki z rąk. Rozległ się brzęk tłuczonego szkła. Po chwili obie kobiety już tarzały się po podłodze, szarpiąc się za włosy.

– O Jezu. – Eve żałowała, że nie ma przy sobie pistoletu gazowego, bo przydałby się w tej chwili.

– Przestańcie, do cholery! Leonardo, pomóż mi je rozdzielić, zanim się nawzajem pozabijają. – Skoczyła między walczące, po czym zaczęła odciągać je od siebie. Dla własnej satysfakcji dźgnęła Pandorę łokciem w żebra. – Wsadzę cię do klatki, słowo honoru. – Z braku lepszego pomysłu, usiadła okrakiem na przeciwniczce i wyciągnęła odznakę z kieszeni spodni. – Przyjrzyj się temu, kretynko. Jestem gliną. Jak na razie, masz na koncie dwie próby pobicia. Mało ci jeszcze?

4
{"b":"102324","o":1}