Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Czy to znaczy, że one już są na Ziemi?

– Głównie imitacje, nieszkodliwe kopie, ale też parę autentyków. Oczywiście są pod ścisłą kontrolą; mogą być przechowywane tylko w zamkniętym pomieszczeniu, a ich stosowanie jest ściśle ograniczone. No, a teraz muszę wziąć się do sadzenia róż. Możesz zanieść ten raport i dwie próbki swoim geniuszom z komendy głównej. Nawet jeśli uda im się na tej podstawie dojść do właściwych wniosków, i tak zasłużyli na porcję batów.

– Dobrze się czujesz, Peabody? – Otwierając drzwi, Eve mocno trzymała swoją asystentkę za ramię.

– Tak, tylko jestem totalnie wyluzowana.

– Zbyt wyluzowana, żeby siadać za kółkiem – uznała Eve. – Chciałam, żebyś podrzuciła mnie do kwiaciarni. Dobrze, zastosujemy plan B: zjesz coś, żeby zneutralizować efekty wąchania kwiatków, a potem zawieziesz próbki i raport doktor Engrave do laboratorium.

– Dallas. – Głowa Peabody osunęła się na oparcie. – Czuję się naprawdę cudownie. Eve spojrzała na nią nieufnie.

– Nie będziesz mnie chyba całować? Peabody popatrzyła kątem oka na Eve.

– Nie jesteś w moim typie. Poza tym, nie mam szczególnej ochoty na seks. Po prostu jest mi dobrze. Jeśli tak właśnie działa ten środek, ludzie zwariują na jego punkcie.

– Tak. Ktoś zwariował już na tyle, by zabić troje ludzi.

Eve wpadła do kwiaciarni. Miała najwyżej dwadzieścia minut, jeśli chciała jeszcze dopaść pozostałych podejrzanych, pomęczyć ich, wrócić do komendy, sporządzić raport i zdążyć na konferencję prasową.

Zauważyła Roarke'a przy niskich, kwitnących drzewkach.

– Konsultant czeka.

– Przepraszam. – Ciekawiło ją, po co komukolwiek drzewka wysokości kilkunastu centymetrów. Patrząc na nie, czuła się jak wybryk natury. – Mam masę roboty.

– Sam dopiero co tu wszedłem. Czy rozmowa z doktor Engrave coś ci dała?

– Jeszcze jak. Ta kobieta jest niesamowita. – Weszła za nim pod pnące się po kracie wonne pędy. – Miałam okazję napatrzeć się na Annę-6.

– Ach, model Anna. To będzie hit.

– Zwłaszcza wśród nastoletnich chłopców. Roarke roześmiał się i puścił ją przodem.

– Mark, to moja narzeczona, Eve Dallas.

– Ach, tak. -Wyglądał jak dobrotliwy wujaszek, ale uścisk dłoni miał iście żelazny. – Zobaczymy, co się da zrobić. Ślub to nie jest prosta sprawa, a nie daliście mi zbyt wiele czasu.

– Miałam ten sam problem – mruknęła Eve. Mark parsknął śmiechem i pogładził swoją srebrzystą czuprynę.

– Usiądźcie, rozluźnijcie się, napijcie herbaty. Mam wam mnóstwo do pokazania.

Eve uznała, że w gruncie rzeczy nie ma nic przeciw temu. Lubiła kwiaty; nie wiedziała tylko, że jest ich tak cholernie dużo. Po pięciu minutach zaczęło jej się kręcić w głowie od tych wszystkich orchidei, lilii, róż i gardenii.

– Coś prostego – postanowił Roarke. -Tradycyjnego. Żadnych imitacji.

– Ależ oczywiście. Oto kilka hologramów, które mogą wam podsunąć parę pomysłów. Ślub ma się odbyć pod gołym niebem, więc sugeruję tuje i wistarie. Bardzo tradycyjne, o pięknym, staroświeckim zapachu.

Eve patrzyła na hologramy, usiłując wyobrazić sobie swój ślub z Roarkiem w cieniu tui. Poczuła dziwny ucisk w żołądku.

– Może petunie?

Mark zamrugał oczami w zdziwieniu.

– Petunie?

– Podobają mi się. To takie zwyczajne kwiaty i nie udają czegoś, czym nie są.

– Tak, oczywiście. Bardzo urocze. Może w połączeniu z liliami. Co się tyczy koloru…

– Można u pana kupić Kwiat Nieśmiertelności? – spytała nagle.

– Nieśmiertelniki. – Oczy Marka rozbłysły. – To prawdziwy rarytas. Trudno je sprowadzić, ale są bardzo wytrzymałe i doskonale wyglądają w koszykach. Mam kilka imitacji.

– Nie chcemy żadnych imitacji – przypomniała mu Eve.

– Niestety, można je eksportować tylko w niewielkich ilościach, a do ich nabywania są uprawnieni wyłącznie kwiaciarze i ogrodnicy posiadający specjalne zezwolenia. Przechowywać je wolno jedynie w zamkniętym pomieszczeniu. A pani ślub ma się odbyć pod gołym niebem…

– Dużo ich pan sprzedaje?

– Nie, skąd. Kupują je tylko inni uprawnieni do tego eksperci w dziedzinie ogrodnictwa. Mam jednak coś, co jest równie piękne…

– Posiada pan dokumenty sprzedaży? Czy może pan zdobyć listę nabywców? Jest pan w sieci światowych dostawców, prawda?

– Naturalnie, ale…

– Muszę wiedzieć, kto w przeciągu ostatnich dwóch lat zamawiał nieśmiertelniki.

Mark posiał Roarke'owi zdumione spojrzenie.

– Moja narzeczona jest zapaloną ogrodniczką.

– Ach, tak. To może chwilę potrwać. Rozumiem, że chce pani nazwiska wszystkich nabywców.

– Wszystkich, którzy w przeciągu ostatnich dwóch lat zamawiali nieśmiertelniki z kolonii Eden. Może pan zacząć od mieszkańców Stanów Zjednoczonych.

– Proszę chwilę zaczekać. Zobaczę, co się da zrobić.

– Pomysł z tujami wydaje mi się niezły – oznajmiła Eve, zrywając się z miejsca, gdy Mark zniknął za drzwiami. – A ty co o tym sądzisz?

Roarke wstał i położył dłonie na jej ramionach.

– Może chcesz, żebym to ja zajął się dobraniem kwiatów? Zrobię ci niespodziankę.

– Będę twoją dłużniczką.

– Owszem. W piątek wybieramy się na pokaz Leonarda. Jeśli o tym nie zapomnisz, zaczniesz spłacać swój dług.

– Pamiętam o tym.

– I pamiętaj, że obiecałaś wziąć trzytygodniowy urlop na naszą podróż poślubną.

– Zdawało mi się, że była mowa o dwóch tygodniach.

– Zgadza się. Ale teraz jesteś moją dłużniczką. Może mi powiesz, skąd wzięła się ta twoja nagła fascynacja kwiatem z kolonii Eden? Czyżbyś odnalazła tę swoją nieznaną substancję?

– To nektar tej rośliny. Teraz łatwiej będzie powiązać ze sobą te trzy zabójstwa.

– Mam nadzieję, że o to pani chodziło. – Mark przyniósł zadrukowaną kartkę papieru. – Nie było bukietu.

Roarke odprowadził Eve wzrokiem.

– Znam jej gust – powiedział. – Czasem lepiej niż ona sama.

15

– Cieszę się, że znów pana widzę, panie Red-ford.

– Te wezwania stają się nieprzyjemnym zwyczajem. – Producent zajął miejsce przy stole w pokoju przesłuchań. – Za kilka godzin muszę być w Nowym Los Angeles. Mam nadzieję, że nie zabierze mi pani wiele czasu.

– Zawsze skrupulatnie sprawdzam swoje informacje. Nie chcę, by cokolwiek mi umknęło.

Spojrzała w kąt pokoju, gdzie stała Peabody, ubrana w oficjalny mundur. Każdy ruch Eve miał być obserwowany przez Whitneya i prokuratora, stojących po drugiej stronie lustra weneckiego. Albo załatwi tę sprawę tu i teraz, albo sama zostanie załatwiona.

Usiadła przy stole i skinęła głową do hologramu adwokata Redforda. Najwyraźniej sytuacja nie wydawała mu się dość poważna, by osobiście stawić się na przesłuchaniu.

– Czy ma pan przed sobą zeznanie pańskiego klienta?

– Tak. – Stalowooki mężczyzna na ekranie złożył swoje wypielęgnowane dłonie. – Mój klient w pełni współpracował z panią i pani wydziałem. Wyraziliśmy zgodę na to przesłuchanie tylko dlatego, że chcemy wreszcie zamknąć sprawę.

Wyraziliście zgodę, bo nie mieliście innego wyboru, pomyślała Eve, ale jej twarz nie wyrażała żadnych uczuć.

– Doceniamy pańską gotowość współpracy, panie Redford. Powiedział pan, że znał Pandorę i pozostawał z nią w intymnym związku.

– Zgadza się.

– Czy prowadził pan też z nią interesy?

– Wyprodukowałem dwa filmy wideo, w których grała Pandora. W planach był kolejny.

– Czy te produkcje odniosły sukces?

– Średni.

– A czy oprócz wspomnianych filmów prowadził pan z ofiarą jakiekolwiek inne interesy?

– Żadnych. – Na jego ustach pojawił się słaby uśmiech. – Nie licząc drobnej inwestycji o charakterze spekulacyjnym.

– To znaczy?

– Pandora postanowiła przygotować własną kolekcję kosmetyków i ubrań. Oczywiście potrzebne jej było wsparcie finansowe, a mnie jej pomysł zaintry- j gował na tyle, by zainwestować w to przedsięwzięcie.

51
{"b":"102324","o":1}