No, ale najpierw musieliby pokonać wszystkie pułapki Everetta. Dupek zapełnił cały las niespodziankami na podobieństwo Wietkongu. Ben zastanawiał się, czy wyrzucono go z wojska między innymi za to, że robił pociski z gwoździami i nasycone łatwopalnymi chemikaliami chodniki ze sztucznej trawy. Na dodatek pomysłowy wielebny ustawił wokół swojego terenu znaki, które mówiły na przykład: „Ci, którzy przeżyją, zostaną zgładzeni”, lub: „Wejście poza ten znak wyłącznie na własne ryzyko”.
Widząc owe znaki, Ben postanowił dostać się do obozu jako zagubiona dusza, a nie jako dziennikarz, który węszy w lesie. Kilka tygodni przed rozpoczęciem gry wysmarował się błotem jak członkowie plemienia Trzy Wzgórza z Mozambiku, pokrywając całe ciało mazią, której przepis jakimś cudem zapamiętał ze swoich podróży. Nawet ochroniarze Everetta, byli mistrzowie świata w zapasach, nie zauważyli, jak wśliznął się przez wysoką trawę i zlał z pniem drzewa. Wiele się nauczył podczas tamtej wizyty. Przede wszystkim że nikt nie może się stamtąd wydostać ani tam wejść, nie ryzykując odstrzelenia głowy.
Ben spojrzał na zegarek. Miał jeszcze sporo czasu. Z tego co słyszał podczas wieczornego spotkania w sobotę, chłopcy Everetta będą gotowi dopiero za jakieś parę godzin. Postanowił zadzwonić do obsługi hotelowej. Może nawet wypróbuje tę wannę z masażem. Zrobi sobie przyjemność, zabawi się chwilę, a potem wraca do roboty.
ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY DRUGI
John F. Kennedy Federal Building
Boston, Massachusetts
Gwen Patterson przyglądała się, jak agent Tully walczy z ich torbami, wywlekając je z bagażnika taksówki, a kierowca stoi sobie spokojnie obok niego. A nawet poucza Tully’ego, tak samo jak wtedy, kiedy ich sobie wybrał na lotnisku w Bostonie, celując w nich sękatą prawą ręką, która ponoć uniemożliwia mu dźwiganie. Tully’emu to nie przeszkadzało. Poprosił tylko o rachunek, wsadzając ręce do kieszeni płaszcza. Po chwili wyłowił jakiś zwitek i oddzielił banknoty dolarowe od pomiętych rachunków i dwóch serwetek z McDonalda.
Gwen czekała, a jej cierpliwość kurczyła się zdecydowanie. Chciała sama otworzyć torebkę i zapłacić, żeby nie marnować czasu. I tak straciła już dwa dni, zgadzając się pomóc FBI i Kyle’owi Cunninghamowi. Jak to się dzieje, że kiedy któryś z jej kolegów napisze książkę, to zaraz Matt Laurel albo Katie Couric zapraszają go na wywiad? Ona też napisała książkę i co dostała w zamian? Wywiad z nieletnim mordercą!
Sięgnęła po swoją małą torbę podróżną, ale Tully ją wyprzedził.
– Nie trzeba, ja wezmę – uparł się, wsadzając torbę pod ramię i wieszając na drugim ramieniu pasek od jej torby z laptopem, a na koniec wziął swój worek.
Nie sprzeczała się z nim, tylko pierwsza ruszyła schodami, pozwalając mu wyminąć ją na ostatnim odcinku, żeby mógł postawić bagaże i otworzyć ciężkie drzwi. Zastanawiała się, czy w jego rozumieniu miała to być rekompensata za stwierdzenie Maggie, że nie mogą jechać razem, ponieważ bez przerwy będą sobie skakać do oczu. Niezależnie od powodów jego rycerskości, Tully rzeczywiście był miły i uprzejmy od chwili, kiedy wsiedli na pokład samolotu.
Maggie zapewniała ją wielokrotnie, że Tully to porządny, inteligentny i przyzwoity facet, który chce tylko dobrze wywiązywać się ze swoich obowiązków. Dodawała zawsze, że jest po prostu trochę zielony, bowiem spędził sporą część niedługiego stażu w FBI za biurkiem w Clevelandzie. Za to można ufać jego instynktowi i szczerym pobudkom. A jednak ten wysoki tyczkowaty agent miał w sobie coś, co drażniło Gwen.
Zdawała sobie sprawę, że to jego dobre maniery rodem ze Środkowego Zachodu tak bardzo jej działają na nerwy. Może jest zbyt przyzwoity, żeby był prawdziwy. Zbyt uczciwy. Za bardzo w stylu harcerzyka. Taki facet, co to nigdy nie przekroczy prędkości ani nie wypije o jednego drinka za dużo. Taki facet, który zawróci, żeby otworzyć drzwi kobiecie, lecz nie myśli o tym, żeby trzymać banknoty w portfelu ani wyczyścić buty. Może dlatego z taką zawziętością wciąż próbowała go zdenerwować. Może chciała zetrzeć tę maskę spokojnego, grzecznego harcerzyka, lub choćby trochę ją naderwać, i zobaczyć, co jest pod spodem, odkryć jego prawdziwe oblicze. Czyżby to lata pracy w zawodzie psychologa zrobiły z niej taką cyniczkę?
– Doktor Patterson?
Gwen i Tully zatrzymali się i spojrzeli w górę na mężczyznę, który przechylał się przez balustradę pierwszego piętra. Kiedy stwierdził, że trafnie ją rozpoznał, zbiegł po schodach atletycznym krokiem. Gwen z miejsca wiedziała, zanim jeszcze się przedstawił, że to Nick Morrelli, mężczyzna, który sprawił, że Maggie rumieniła się na samo wspomnienie jego nazwiska. Teraz Gwen zrozumiała, dlaczego tak się działo. Był jeszcze przystojniejszy, niż wynikałoby to z opisu przyjaciółki, po prostu modelowy przykład wysokiego, ciemnowłosego przystojniaka, o mocnej szczęce, ciepłych niebieskich oczach i tych cholernych dołeczkach, które towarzyszą uśmiechowi i łamią babskie serca.
– A pan to zapewne Nick Morrelli – powiedziała, wyciągając do niego rękę, kiedy znalazł się na dole. – Gwen Patterson.
– Agent R.J. Tully. – Żeby uwolnić rękę, Tully odstawił bagaże, przy okazji o mały włos nie upuszczając torby Gwen.
– Proszę mi dać jedną – powiedział zaraz Nick, pomagając Tully’emu ściągnąć pasek laptopa z ramienia. – Prokurator okręgowy Richardson nie wrócił jeszcze z sądu, więc jesteście państwo skazani na mnie. Zaprowadzę was na górę, gdzie zostawimy bagaże w bezpiecznym miejscu. Pojedziemy windą. – Poprowadził ich do dalszej części holu, gdzie znajdowały się windy, i nacisnął guzik. – Jak minął lot?
– Dobrze – odparła Gwen. Nie znosiła takiego pustego gadania, ale Nick wydawał się szczerze zainteresowany, więc zaspokoiła jego ciekawość. – Lunch był kiepski, mam nadzieję, że czeka pan na nas z dobrą kawą.
– Po drugiej stronie ulicy jest Starbucks. Zaraz kogoś poślę. Na co mają państwo ochotę?
– Mokka wystarczy. – Uśmiechnęła się do Nicka, przeciskając się obok niego, kiedy trzymał drzwi windy. Zauważyła, że Tully jej się przygląda, i to ze zmarszczonym czołem. Dobrze wiedziała, co to znaczy. Trudno, niech sobie będzie zniesmaczony jej flirtowaniem. Zasłużyła sobie tą podróżą przynajmniej na filiżankę dobrej kawy.
– A pan, agencie Tully?
– Zwykłą kawę poproszę – powiedział jakby z pretensją.
Gwen patrzyła, jak Tully wciska się w kąt windy, wlepiając wzrok w numery nad drzwiami. Gdzie się podział uprzejmy harcerzyk?
Teraz Gwen robiła to samo, to znaczy patrzyła na podświetlone cyfry wskazujące kolejne piętra, i nagle poczuła się jakoś niezręcznie między tymi dwoma mężczyznami, zmieszana i odpowiedzialna za napięcie, jakie między nimi powstało.
– Co u Maggie? – spytał Morrelli, także nie spuszczając wzroku z coraz to kolejnych cyfr.
– W porządku. – Czekała na dalsze pytania, lecz bez skutku. Może było mu głupio wypytywać ją w obecności Tully’ego? Zerknęła na niego, zastanawiając się, czy wie o Nicku i Maggie. Chociaż tak naprawdę nic wielkiego się nie zdarzyło, a Maggie sama nie wiedziała, co zrobić z tym przystojnym asystentem prokuratora okręgowego.
Od kiedy Nick zamieszkał w Bostonie, a Maggie w Newburg Heights, nie mieli wiele okazji do spotkań. Nie widzieli się już od miesięcy, a Maggie od dawna nawet o nim nie wspomniała. Nie zareagowała również, słysząc, że Nick poprowadzi tę sprawę, a Gwen będzie się z nim widzieć. Nie prosiła przyjaciółki o przekazanie żadnej wiadomości.
Gwen wiedziała, że procedura rozwodowa przeciąga się i że Maggie celowo powstrzymuje się przed związkiem z Nickiem, albo, posługując się jej słowami, przed „robieniem bałaganu”. Było jednak coś więcej, co przyjaciółka przed nią ukrywała. Dlaczego właściwie Maggie tak przy tym obstaje? Ma spore problemy z nawiązywaniem bliskich kontaktów i nie chce dostrzec tego faktu. Nazywa to profesjonalnym dystansem i wymawia się pracą, kiedy Gwen zarzuca jej, że trzyma wszystkich za progiem.