Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– Emmo, spacerowanie o tej porze może być niebezpieczne.

– Tam były całe tłumy, tata. Dziesiątki załadowanych autokarów. Prawdziwi fanatycy zwiedzania, którzy pocierają kawałki papieru o ścianę, odbijając sobie te napisy, i wypstrykują całe filmy lichymi aparatami.

Tully wiedział o istnieniu kilku nocnych turystycznych tras zwiedzania miasta. Więc Emma raczej nie kłamie. Byli pewnie równie bezpieczni jak w samym środku dnia. Poza tym przy tych obiektach mają chyba całodobową ochronę.

– Wiesz, zabawny byłeś z tą panią Edmund. – Uśmiechnęła się do niego. – Myślałam przez chwilę, że ją uziemisz. – Zachichotała i Tully nie umiał powstrzymać uśmiechu.

No i w końcu obydwoje parsknęli śmiechem, a potem zjedli resztę kukurydzianych chipsów. Siedzieli do późnej nocy i oglądali drugą połowę „Okna na podwórze” Hitchcocka na kanale klasyki filmowej. Było miło, przyjemnie i rodzinnie.

Tak, jego córka była zdecydowanie córką Caroline. Zawsze wiedziała, który guzik nacisnąć, zawsze wiedziała, jak zakręcić innymi, by wyjść na swoje. Tully nie miał szans w tej nieustannej podjazdowej wojnie. Zastanawiał się, czy kiedykolwiek poradzi sobie z samotnym rodzicielstwem.

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

Justin udawał, że śpi. W przerobionym greyhoundzie wreszcie zrobiło się cicho, szum silnika był mile widzianą kołysanką. Dzięki Bogu. Koniec z pieprzonym wyśpiewywaniem idiotycznego „Kumbaya”. Już ta przeciągająca się w nieskończoność modlitwa z „Chwalcie Pana” i „Prawa Jahwe” wystarczająco go wykończyła. Głowa by mu pękła, gdyby musiał jeszcze wysłuchiwać tych bzdetów podczas trzygodzinnej jazdy do domu.

Odchylił siedzenie do tyłu możliwe najdalej, żeby spod przymkniętych powiek mieć oko na Brandona i Alice, którzy siedzieli razem w rzędzie za nim po drugiej stronie przejścia. W autokarze było ciemno, świeciły się tylko światła podłogowe. Ledwie widział w mroku sylwetkę Alice, jej głowę zwróconą w stronę okna. Tkwiła w tej samej pozycji od chwili, gdy opuścili Waszyngton i nawet gdy cała reszta pasażerów wyła jak najęta, wargi Alice poruszały się tylko wtedy, gdy od czasu do czasu odwracała się do tyłu. Poza tym patrzyła przez okno. Może tak bardzo przeszkadzała jej obecność Brandona? Hej, jest dla niego jakaś nadzieja, co?

Mógł ze swojego siedzenia bez problemu obserwować rudzielca. Wbijał wzrok w jego dłonie. Lepiej dla niego, żeby trzymał te swoje pieprzone łapska z dala od Alice. Momentami, w światłach mijanych samochodów, Justin widział przelotnie jego twarz. Absolutne zadowolenie. Pieprzone zadowolenie. Jakby gość nie miał żadnych problemów. Justina wciąż wkurzało, że Brandon wepchnął się do autokaru, odsuwając go na bok, i padł na siedzenie obok Alice, jakby było podpisane jego nazwiskiem. Drań brał, co chciał, i do głowy mu nigdy nie przyszło, żeby prosić.

W pewnej chwili Justin dosłyszał jakieś szepty. Odwrócił się i zobaczył Ojca, który wyszedł z prywatnej części autokaru. Podobno była tam nawet łazienka i łóżko, żeby mógł odpocząć. Teraz szedł powoli między rzędami siedzeń, trzymając się oparć, by nie stracić równowagi. W szarości ciemnego autobusu wyglądał bardzo zwyczajnie. Więc jak to w końcu jest? Gość chodził po wodzie, a tu nagle musi się podtrzymywać, żeby nie upaść w głupim autobusie?

Justin wcisnął głowę w oparcie swojego fotela, przesuwając się nieco. Nie chciał, by ktokolwiek zobaczył, że nie śpi, dlatego pochrapywał nawet cicho.

Przez szparki oczu zobaczył, że Ojciec się zatrzymuje, stając tuż nad jego głową. Nie był jednak w stanie stwierdzić, czy na niego patrzy.

Potem usłyszał szept:

– Brandon, przesiądź się na kilka minut z przodu obok Darrena. Muszę porozmawiać z Alice.

Brandon wstał posłusznie i ruszył bez słowa. Justin miał ochotę się uśmiechnąć. No i dobrze, nie będzie drań choć przez chwilę przeszkadzał Alice. Może Ojciec zauważył, że Brandon ma bzika na jej punkcie. W końcu głosił w swoich kazaniach, że celibat jest koniecznym warunkiem wypełnienia ich misji. To oczywiście bzdura, ale Justin był już świadkiem kary wymierzonej nieposłusznym członkom społeczności. A para, którą przyłapano w pierwszym tygodniu po przyjściu Justina, wciąż spotykała się z ostracyzmem pozostałych.

– Alice, chciałbym ci pogratulować – mówił Ojciec przyciszonym głosem, który dochodził jednak do Justina. – Świetnie się spisałaś, namawiając młodzież na nasze spotkanie.

– Justin i Brandon mi pomagali. – Alice szeptała, ale radar Justina był wystarczająco czuły. Uwielbiał ten jej miękki, czuły, słodki głos, który brzmiał jak śpiew ptaka, jak melodia, niezależnie od wypowiadanych przez nią treści.

– To takie charakterystyczne dla ciebie, że dzielisz się sukcesem z innymi.

– Taka po prostu jest prawda. Pomagali mi.

Ojciec zaśmiał się krótko śmiechem, który Justin słyszał po raz pierwszy. Swoją drogą nie pamiętał, żeby w ogóle słyszał śmiech Ojca.

– Moja droga, zdajesz sobie sprawę, jak jesteś niezrównana?

Justin rozciągnął wargi w uśmiechu, uradowany, że ktoś prócz niego dostrzegł ten ważny fakt. Za to Alice skrzywiła się, jakby była niezadowolona. Nie przesadza z tą skromnością? Do diabła, musi się w końcu nauczyć przyjmować komplementy, czyż nie?

I nagle zobaczył, co tak uciszyło Alice. W słabym świetle mijanych wozów dostrzegł prawą rękę Ojca na jej udzie. Nie ruszył głową, tylko otworzył szeroko oczy, żeby lepiej widzieć. Tak, łajdak wślizgiwał się paluchami między uda Alice, przesuwając się w stronę krocza. O cholera!

Poczuł zimny pot na całym ciele, panika ścisnęła mu piersi. Spojrzał znowu na jej twarz, tym razem Alice go zauważyła. Prawie niedostrzegalnie pokręciła głową, przekazując mu stanowcze „nie”. Najpierw pomyślał, że przeznaczone jest dla Ojca, ale facet był wyraźnie skupiony na swoim celu. A zatem owo „nie” było dla niego.

O kurwa! Jej twarz mówi do Justina, że nie podoba jej się ta sytuacja, a mimo to nie pozwala mu jej przerwać?

Gówno! Musi coś zrobić. Nie widział już ręki Ojca, zrobiło się zbyt ciemno, droga opustoszała. Z ruchu ramienia wielebnego zgadywał, że dostał się do Alice. Może nawet jego pieprzona ręka sięgnęła już jej majtek.

Justin oparł z powrotem głowę o fotel. Musi coś zrobić. Kurwa! Musi pomyśleć. Raptem podjął decyzję. Szarpnął się i obrócił, zaczął się kołysać, jakby nawiedził go jakiś senny koszmar. Potem rzucił się naprzód z okrzykiem:

– Przestań. Nie rób tego!

To wystarczyło, żeby wszyscy się obudzili. Kilka osób odwróciło się, kilka wstało, żeby zobaczyć, co się dzieje. Justin potrząsnął głową, przecierając oczy.

– Przepraszam. Widocznie miałem zły sen, nic mi nie jest.

Zerknął na Ojca. Wielebny patrzył na niego z wściekłością widoczną nawet w mroku. Wstał i krzyknął na Justina, jakby chciał, żeby wszyscy byli świadkami jego niezadowolenia. Ciekawe, jak usprawiedliwi swoją złość z powodu jego sennego koszmaru? Oczywiście nikt inny nie dowie się, dlaczego naprawdę wpadł w taką furię. Justinowi wcale nie zależało, żeby inni to wiedzieli. Cieszył się, że pieprzony napaleniec musiał przerwać swoje manewry. Wzruszył tylko ramionami. Potem poprawił się na siedzeniu, odsuwając się od przeszywającego, pełnego potępienia wzroku Ojca, mrucząc przy tym jakieś przeprosiny do pryszczatego dupka, swojego sąsiada.

Wreszcie usłyszał, że Ojciec zawraca do siebie. Zaczekał jednak, aż zamknęły się drzwi jego przedziału, i wtedy dopiero obejrzał się na Alice. Znowu zwróciła twarz ku oknu, ale, jakby czytając w jego myślach, zerknęła na niego przez ramię i raz jeszcze powoli pokręciła głową, tym razem bez tego wyrazu bólu na twarzy. Nie była jednak szczęśliwa, o nie. Była bardzo zmartwiona, a może nawet zaniepokojona.

Justin zrozumiał, że czekają go poważne kłopoty z Ojcem, ich tak zwanym pieprzonym opiekunem dusz. Jak ten gość ma się opiekować ich duszami, jak ma ich wieść na spotkanie z Panem, skoro nie potrafi trzymać przy sobie swoich pieprzonych łap?

18
{"b":"102273","o":1}