Stephen wyciągnął jakieś papiery, w tym mapę, podszedł do Ojca i przyklęknął na jednym kolanie, pokazując swoje materiały. Kathleen przyglądała się Stephenowi, skupiając się na jego gestach. Wysoki i szczupły, z gładką brązową skórą, chłopięcymi rysami i bystrym umysłem, nieustannie ją zdumiewał. Sprawiał wrażenie potulnego i cichego, jakby zawsze czekał na pozwolenie zabrania głosu. Ojciec uważał, że Stephen jest niezastąpiony, ale przy tym zbyt skromny, czym sobie szkodzi, zbyt nieśmiały i trochę za bardzo pospolity w swoich manierach, żeby się wybić. Należał do ludzi, którzy giną w tłumie. Kathleen była ciekawa, czy to mu pomaga, czy też przeszkadza w codziennej pracy.
Usiłowała przypomnieć sobie, co Stephen robi na Kapitolu. Spędzała liczne godziny na rozmowach z nim oraz z Emily, a jednak tak mało o nich wiedziała. Zdaje się, że Stephen zajmuje jakieś kluczowe stanowisko. Słyszała, jak wspominał coś o swoich przepustkach, rzucał nazwiskami senatorów i ich asystentów, z którymi już miał okazję rozmawiać, albo z którymi będzie wkrótce miał kontakt. Niezależnie od tego jaką miał pracę, najwyraźniej był bardzo przydatny Ojcu i Kościołowi.
Stephen przedstawił już Ojcu swoje papiery, wstał i wrócił na miejsce. Kathleen uświadomiła sobie, że nie słuchała ich wymiany zdań. Spojrzała na twarz Ojca. Czy to zauważył? Jego oliwkowa karnacja i zarośnięte policzki dodawały mu powagi, wyglądał starzej niż na swoje pięćdziesiąt lat. Pod oczami i w kącikach ust zrobiły mu się nowe zmarszczki. No cóż, żył w tak wielkim stresie. To za dużo jak na jednego człowieka. Sam im to często powtarzał, ale zaraz dodawał, że nie ma wyboru, że to Bóg go wybrał, by poprowadził ich ku lepszemu życiu. Wreszcie zabrał swoje ręce i położył je na kolanach. Kathleen sądziła najpierw, że złożył je do modlitwy, dopóki nie spostrzegła, że gniecie skraj marynarki.
– Ci, którzy chcą nas zniszczyć, są z każdym dniem coraz bliżej – powiedział przyciszonym głosem, jakby powierzał im tajemnicę. – Znam sposoby, żeby pozbyć się niektórych z naszych wrogów, natomiast innych, choć tylko na pewien czas, można powstrzymać. Wszystko to, co było złożone w domu letniskowym, miało służyć naszej obronie, naszemu bezpieczeństwu. Jeśli wszystko zostało stracone, musimy znaleźć inny sposób, żeby zdobyć takie samo zabezpieczenie. Musimy chronić się przed tymi, którzy chcą nas unicestwić. Przed tymi, którzy zazdroszczą mi mojej mocy. Najbardziej martwi mnie, że czuję zdradę we własnych szeregach.
Emily aż stęknęła. Kathleen miała ochotę klepnąć ją po ręce. Czy ona nie widzi, że Ojcu i tak jest ciężko? Potrzeba mu ich siły i wsparcia, a nie paniki. Nie była co prawda pewna, co Ojciec rozumie przez ową zdradę. Była świadkiem, jak niektórzy członkowie opuszczali społeczność, kilku zrobiło to całkiem niedawno. W tym oczywiście ten fotoreporter, który udawał, że jest zagubioną duszą, by się do nich dostać.
– Każdego, kto mnie ukrzyżuje, spotka kara. – Ojciec nie był zły, mówiąc te słowa, tylko głęboko zasmucony. Zerkał na nich, jakby apelował o pomoc, choć ten silny, cudowny człowiek nigdy nie poprosiłby o wsparcie, a już na pewno nie zrobiłby tego sam. Kathleen gorąco pragnęła jakoś go pocieszyć.
– Liczę na waszą trójkę – ciągnął. – Tylko wy możecie mi pomóc. Nie możemy dać się zniszczyć. Nie możemy nikomu ufać. Nie wolno nam pozwolić, żeby ktoś zburzył nasz Kościół. – Spokój z wolna przeradzał się w gniew. Ojciec zacisnął pięści, jego twarz z oliwkowej zrobiła się purpurowa, lecz jego głos pozostał spokojny. – Każdy, kto nie jest z nami, jest przeciwko nam. Ci, którzy są przeciwko nam, zazdroszczą nam naszej wiary, zazdroszczą naszej wiedzy i specjalnych łask, którymi obdarzył nas Bóg.
Uderzył pięścią w ramię fotela, aż Kathleen podskoczyła. Ale uszło to jego uwagi i mówił dalej, jakby gniew wziął w nim górę. Nie widziała go jeszcze w takim stanie, piana ciekła mu z kącika ust, kiedy grzmiał:
– Zazdroszczą mi mojej władzy, chcą mnie zniszczyć, bo znam zbyt wiele ich sekretów. Chcą zniszczyć wszystko, co z takim trudem zbudowałem. Jak oni mają czelność sądzić, że mnie przechytrzą? Że mnie pokonają? Przecież wybrał mnie Bóg Światłości, Stwórca i Pan Wszelkiego Bytu. Widzę już koniec naszych wrogów, nadejdzie w ognistej kuli, jeśli tylko poważą się mnie tknąć.
Skrępowana i nieruchoma Kathleen patrzyła na niego. Może właśnie nastąpiła jedna z tych proroczych iluminacji Ojca? Opowiadał im o swoich wizjach, o dreszczach i wstrząsach, o rozmowach z Bogiem, ale nikt ich jeszcze nie widział. Czy właśnie z czymś takim mają teraz do czynienia? Czy to z tego powodu nabrzmiały mu żyły na skroniach i zacisnął zęby? Czy tak wygląda podczas swoich rozmów z Bogiem? Skąd miała wiedzieć, przecież wieki temu przestała rozmawiać z Bogiem. Stało się to w tym samym czasie, kiedy zaczęła wierzyć w moc Jacka Danielsa i Jima Beama.
Ojciec posiadał jednak jakąś niepospolitą moc, rzadko spotykaną wiedzę, mediumiczne zdolności. Jakże inaczej mógłby tak przenikliwie odgadywać ludzkie lęki? Skąd wiedziałby tyle o mediach i o rządzie, skąd znałby fakty, które trzymane są w ścisłej tajemnicy?
Była zaszokowana, kiedy pierwszy raz usłyszała z jego ust, że rząd dodaje do wody rozmaite związki chemiczne, na przykład fluor, po to tylko, żeby wywołać u ludzi raka, albo że rząd zaszczepia zdrowe krowy szczepionką z bakterią coli, powodując ogólnonarodową panikę. Że to rząd instaluje podsłuch w telefonach komórkowych i sekretarkach automatycznych, żeby kontrolować każdy ruch swoich obywateli. Nawet paski magnetyczne na kartach kredytowych zawierają, jak się dowiedziała, środki, które pozwalają kontrolować ich użytkowników. Teraz, w dobie Internetu, okazało się na domiar złego, że rząd może zaglądać do naszych domów, kiedy tylko jesteśmy podłączeni.
Początkowo trudno jej przychodziło uwierzyć w to wszystko, ale za każdym razem Ojciec czytał im artykuły ze źródeł, które nazywał bezstronnymi, na przykład z rozmaitych czasopism medycznych, które potwierdzały jego teorie.
Kathleen nie znała wielu ludzi tak mądrych jak ojciec Everett. Nie była do końca pewna, czy zależy jej na uratowaniu swojej duszy, za to zdecydowanie liczyło się dla niej to, że po raz pierwszy od dwudziestu lat znowu w coś uwierzyła i że przebywa w otoczeniu ludzi, którym na niej zależy. Stała się integralną częścią pewnej społeczności, niepodzielnym elementem czegoś większego i ważniejszego niż ona sama. Nigdy dotąd tego nie doświadczyła.
– Kathleen?
– Tak, Ojcze?
Dolewał im herbatę, marszcząc brwi na widok jej prawie pełnej filiżanki. Nie wygłosił jednak kazania na temat uzdrawiających właściwości owego napoju, spytał tylko:
– Co możesz mi powiedzieć o śniadaniu z córką?
– Och, no tak, było miło – skłamała. Nie chciała przyznać się, że nawet nie złożyły zamówienia, bo Maggie raptem wyskoczyła, zostawiając ją samą.
– Zaproponowałam jej, żebyśmy urządziły wspólnie obiad z okazji Święta Dziękczynienia.
– I co? Mam nadzieję, że się nie wykręciła żadną pilną ekspertyzą psychologiczną dla FBI? – Wydawał się bardzo zatroskany jej relacją z córką. Miał już tyle rozmaitych problemów na głowie, że Kathleen poczuła się winna.
– Nie, wręcz przeciwnie. Bardzo się rozochociła – skłamała po raz drugi, żeby mu sprawić przyjemność. W końcu często powtarzał im, że cel uświęca środki. Nie mogła mu dokładać zmartwień. Poza tym z Maggie też się ułoży, zawsze się w końcu jakoś układało. – Tak się cieszę, przygotuję prawdziwy świąteczny obiad. Bardzo dziękuję, że Ojciec mi to zasugerował.
– To ważne, żebyście odbudowały wasze rodzinne relacje – powiedział.
Od paru miesięcy zachęcał ją do tego. Chwilami czuła się trochę zdezorientowana, bo Ojciec często podkreślał, że członkowie społeczności muszą uwolnić się od swoich rodzin. Nawet tego wieczoru, z Martinem i Aaronem, powiedział przecież, że pośród nich nie ma ojców i synów, nie ma matek i córek. Kathleen wierzyła jednak, że Ojciec musi mieć jakiś ważny powód, kiedy tak na nią naciska, i z pewnością robi to dla jej dobra. Zapewne chodzi mu o to, żeby pogodziły się, zanim wyjadą do Kolorado. Tak, o to chodzi. Żeby Kathleen czuła się tam prawdziwie wolna.