Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Przyspieszyła, Harvey biegł obok niej. Wielkie psisko nie mogło narzekać. Odkąd go przygarnęła, został jej cieniem. Biały labrador nieco przesadzał z tą swoją nadopiekuńczością, podskakiwał na dźwięki, których Maggie w ogóle nie słyszała, szczekał z równym zacięciem na listonosza i dostawcę pizzy. Ale Maggie oczywiście nie miała mu tego za złe.

Minionej wiosny pies był świadkiem, jak jego poprzednia właścicielka została porwana z domu przez seryjnego mordercę Alberta Stucky’ego. Wprawdzie Maggie wcześniej wsadziła go za kratki, ale zdołał uciec na wolność. Harvey stoczył walkę, ale nie był w stanie powstrzymać porywacza. Przez całe miesiące, odkąd znalazł się u Maggie, wyglądał przez okna potężnego domu w stylu Tudorów, patrzył i czekał na swoją właścicielkę. Kiedy w końcu zrozumiał, że ona nie wróci, przykleił się do Maggie tak mocno, jakby obawiał się, że może stracić drugą panią.

Ciekawe, co by pomyślał Harvey, gdyby wiedział, że Albert Stucky porwał jego panią tylko dlatego, że przypadkiem poznała Maggie? I teraz agentka O’Dell musiała z tym żyć, jak z wieloma podobnymi sprawami, które nawiedzały ją nocami w koszmarnych snach. A przecież i to zdarzenie miało swoją szufladkę i powinno w niej siedzieć.

Oddychała miarowo, zgodnie z rytmem kroków i uderzeń serca, które wypełniały jej uszy. Biegła na granicy wytrzymałości, a kiedy poczuła, że jej nogi mają już dość, jeszcze przyspieszyła. Potem nagle zauważyła, że coś dzieje się z przednią łapą Harveya, który mimo to także nie zwalniał, bo za wszelką cenę chciał dotrzymać jej kroku, by znów nie zostać sam. Przystanęła gwałtownie, zaskakując psa nagłym szarpnięciem smyczy.

– Harvey. – Łapała oddech, a on czekał, przekrzywiając łeb. – Co ci się stało?

Pokazała palcem na jego łapę, a on skulił się przy ziemi, jakby nabroił i spodziewał się bury. W obie ręce delikatnie ujęła wielką łapę. Jeszcze jej dobrze nie uniosła, kiedy poczuła ukłucie. Głęboko między opuszkami tkwił rzep.

– Harvey. – Nie chciała, żeby to zabrzmiało jak nagana, ale pies jeszcze bardziej rozpłaszczył się na ziemi.

Podrapała go za uszami, żeby wiedział, że nic nie zawinił. Bardzo nie lubił, kiedy wyciągało mu się rzepy, wolał się wbić w jakiś kąt i cierpieć, ale Maggie nauczyła się robić to szybko i skutecznie. Złapała rzep paznokciami i pociągnęła jednym błyskawicznym ruchem. Pies natychmiast nagrodził jej palce wdzięcznym liźnięciem.

– Harvey, musisz mi jakoś dawać znać, jak tylko coś ci się przytrafi. Przecież umówiliśmy się, że żadne z nas nie będzie zgrywać bohatera.

Pies słuchał, nie przerywając lizania, z jednym uchem uniesionym nieco bardziej niż drugie.

– To jak, umowa stoi?

Podniósł łeb i szczeknął raz, za to głośno. Potem podniósł się, gotowy do dalszego biegu, machając żwawo ogonem.

– Może teraz trochę zwolnimy, co? – Zdawała sobie sprawę, że przesadziła. Przeciągnęła się i poczuła skurcz łydki. Tak, pozostałą część drogi pokonają spacerkiem, nie zwracając uwagi na przenikliwy wiatr, który przewiewał spocone ciało i przyprawiał Maggie o dreszcze.

Krągły pomarańczowy księżyc wyglądał zza linii sosen i grani, która oddzielała osiedle od reszty świata. Domy stały z dala od ulicy, tak hojnie otoczone przestrzenią, że trudno było z okien dostrzec sąsiada. Maggie bardzo to odpowiadało, mogła się tu bowiem dokładnie ukryć, a jej prywatność była ściśle strzeżona. Ciemność nadchodziła teraz co prawda szybko, nie rozpraszana ulicznymi lampami. Maggie bała się trochę biegać po zmierzchu, w końcu nie brakowało różnych Albertów Stuckych. Nie pomagała nawet świadomość, że akurat ten jeden nie żyje, że sama go zabiła, zwabiwszy w pułapkę. Dlatego wciąż zdarzało jej się biegać ze smith amp;wessonem wetkniętym za pasek.

Nim dobiegła do długiego zaokrąglonego podjazdu przed swym domem, dojrzała błysk przedniej szyby samochodu. Poznała czysty jak łza biały mercedes i już chciała zawrócić. Byłoby to możliwe, gdyby właściciel wozu nie spostrzegł jej. Tylko że Greg już machał do niej z ganku, przechylając się przez balustradę niczym właściciel domu.

– Trochę późno na bieganie, nieprawdaż? – Przywitał ją słowami, które brzmiały jak reprymenda, i Maggie skuliła się instynktownie, identycznie jak zrobił to wcześniej Harvey. Ten gest świetnie symbolizował panujące między nimi relacje, które zredukowane zostały do podstawowych instynktownych taktyk umożliwiających przeżycie. A Greg jeszcze się dziwił, że ona chciała rozwodu!

– Czego chcesz, Greg?

Wyglądał, jakby wyszedł ze stron eleganckiego magazynu. Miał na sobie ciemny garnitur, nawet w słabym świetle księżyca widziała, że nie ma na nim ani jednego zgniecenia. Swoje złotoblond włosy ułożył za pomocą pianki, zatem żaden kosmyk nie śmiał się wymknąć na wolność. Tak, jej wkrótce już eksmałżonek jest naprawdę przystojny, bez dwóch zdań. Zapewne wraca właśnie do domu z kolacji z przyjaciółmi albo wspólnikami. A może miał randkę, pomyślała, zastanawiając się, jak by to przyjęła. Z ulgą, stwierdziła bez wahania.

– Niczego – rzucił urażony, wycofując się na pozycje obronne, kolejny ruch taktyczny z jego arsenału. – Pomyślałem, że powinienem zajrzeć, sprawdzić, co słychać.

Kiedy się zbliżyli do siebie, Harvey zawarczał, by ostrzec intruza, że znalazł się na cudzym terytorium.

– Dobry Boże! – Greg gwałtownie się cofnął. Dopiero teraz dostrzegł zwierzę. – To jest ten twój pies?

– Dlaczego miałbyś sprawdzać, co u mnie słychać?

Ale Greg był teraz zajęty Harveyem. Maggie wiedziała, że nienawidzi psów, choć kiedy byli jeszcze razem, tłumaczył się, że jest uczulony na sierść. Ale teraz wydawał się uczulony wyłącznie na warczenie Harveya.

– Greg. – Zaczekała chwilę, aż zwróci na nią uwagę. – Po co przyjechałeś?

– Słyszałem o Richardzie.

Maggie wlepiła w niego wzrok, czekając, co jeszcze powie. Jednak nie doczekawszy się dalszych objaśnień, odezwała się:

– To się stało wiele dni temu. – Nie dodała, że gdyby naprawdę o nią się martwił, nie odkładałby tak długo tej wizyty.

– Tak, wiem. Słyszałem w wiadomościach, ale nie od razu skojarzyłem nazwisko. Dziś rano rozmawiałem ze Stanem Wenhoffem o sprawie, którą reprezentuję, i on mi powiedział, co się stało w kostnicy.

– Co takiego?! – Maggie nie wierzyła własnym uszom. Ciekawe, komu jeszcze Stan o tym opowiedział?

– On się o ciebie martwi, Maggie. No i wie, że jesteśmy małżeństwem.

– Rozwodzimy się.

– Ale jeszcze nie mamy rozwodu.

– Proszę cię, Greg, mam za sobą długi, ciężki tydzień i nie jestem w nastroju, żeby wysłuchiwać twojego kazania. Nie dziś wieczorem, okej? – Minęła go marszowym krokiem, zdecydowanie kierując się do drzwi wejściowych. Spuściła przy tym Harveya ze smyczy, żeby Greg zszedł im z drogi.

– Maggie, naprawdę wpadłem zobaczyć, czy u ciebie wszystko w porządku.

– W porządku. – Otworzyła drzwi i czym prędzej przestawiła system alarmowy.

– Mogłabyś okazać choć odrobinę wdzięczności, przejechałem kawał drogi.

– Następnym razem najpierw zadzwoń. Mało brakowało, a zatrzasnęłaby mu drzwi przed nosem, kiedy powiedział:

– To mogłaś być ty.

Zatrzymała się i oparła o framugę, patrząc Gregowi prosto w oczy. Jego idealne czoło zmarszczyło się, a w oczach zalśniła wilgoć, której nigdy dotąd nie widziała.

– Kiedy Stan powiedział mi o Richardzie… to… ja… – Choć mówił cicho i spokojnie, niemal szeptem, w jego głosie odezwały się emocje, których nie słyszała od lat. – Natychmiast pomyślałem, jak bardzo musiałaś to przeżyć.

– Potrafię się o siebie troszczyć, Greg. – Jej praca stanowiła nieustający temat małżeńskich dyskusji i sporów przez ostatnich kilka lat. Maggie nie była w nastroju na żadne „a nie mówiłem”.

– Z pewnością Richard uważał tak samo, że sam się o siebie zatroszczy. – Greg podszedł do niej i wyciągnął rękę, jakby zamierzał dotknąć jej policzka, ale od razu zatrzymało go ostrzegawcze warknięcie Harveya. – Uświadomiłem sobie, jak bardzo mi wciąż na tobie zależy.

14
{"b":"102273","o":1}