Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Oczywiście miał rację. Kiedy byłam w drugiej klasie, ludzie oskarżeni o uczestnictwo w konspiracji 16 maja masowo popełniali samobójstwa, a „męty z Kuomintangu” i „reakcyjnych intelektualistów” zgarniano dzień w dzień. Takie ilości ciał pływały w rzece, że ludziom nie chciało się nawet schodzić na brzeg, żeby je oglądać.

Siedziałam naprzeciwko nauczyciela historii, z głową wspartą na rękach, a w miarę upływu czasu coraz mniejszą uwagę zwracałam na jedzenie. Zapadł wieczór.

O Anatomii człowieka w moim tornistrze przypomniałam sobie dopiero, gdy się pożegnaliśmy. Te wszystkie przemyślenia i mądre rzeczy, które mówił, były takie odległe od tamtej sprawy, że zupełnie zapomniałam, iż zamierzałam mu zwrócić książkę i zawstydzić za brak przyzwoitości. Zawołałam go. Zbliżyliśmy się do siebie, dwie sylwetki oświetlone ulicznymi latarniami. Gałęzie pobliskich drzew rzucały cień na jego rysy; wyglądał jak pozbawiony twarzy duch.

– Co takiego? – zapytał. Musiał słyszeć mój ciężki oddech.

– Twoja książka – powiedziałam spokojnie, panując nad głosem. – Przeczytałam ją i zrozumiałam.

Sięgnęłam do tornistra i podałam mu książkę. Wziął ją, odwrócił się i odszedł, wyraźnie podenerwowany i trochę spłoszony.

Moje pierwsze moralne zwycięstwo. Kiedy patrzyłam, jak pospiesznie odchodzi, nie wiedzieć czemu ogarnęło mnie pożądanie. Serce biło mi jak szalone, podbrzusze pulsowało, a sutki boleśnie stężały. Musiałam mocno opasać się ramionami.

4

W drodze do domu nie mogłam ochłonąć mimo rześkiego wiatru. Zza parkanu przedszkola płynęły dźwięki harmonii.

Szukamy, ciągle szukamy,

Szukamy przyjaciela,

Skłaniamy główki, trzymamy się za rączki.

Dzieci bawiły się na boisku. Co one robiły o tej porze w przedszkolu? Na ulicy unosił się smród ekskrementów; zapewne wydzielał się z pojemników zbieraczy nawozu, a może z pobliskiej publicznej ubikacji. Było gorąco, szeleściły liście na drzewach, woda cicho ciurkała do rowu.

Kiedy weszłam do Siedliska Numer Sześć, było w nim więcej ludzi niż zwykle. Kręcili się również mieszkańcy innych siedlisk, a także przechodnie z ulicy. W tym i tak zatłoczonym miejscu ludzie prawie ocierali się o siebie.

– To chłopak! Mamie Szy się poszczęściło, ma wnuka!

Czwarta Siostra i Dehua jedli kolację na stołkach w sieni. Siedział z nimi Piąty Brat, a także ojciec, który manipulował przy swoim tranzystorowym radiu.

Rzuciłam tornister, wzięłam miskę i poszłam do kuchni po wodę. Na płycie Mamy Szy gotował się garnek zupy, para pachniała mięsem. Na sąsiednich kuchniach grzała się woda w czajnikach. Goście, podjęci uroczystym poczęstunkiem – czerwonymi jajkami, po hałaśliwych pożegnaniach rozeszli się do domów. Dom Mamy Szy, pierwszy z tyłu, znajdował się najbliżej kuchni, więc przez otwarte drzwi widziałam jej synową leżącą w łóżku.

– Dlaczego zupa jeszcze niegotowa?! – usłyszałam jej narzekanie. – Czy mam paść z głodu, zanim dostanę coś do jedzenia?

– Podziała jedynie, jeśli zjesz o północy – odpowiedziała jej Mama Szy.

Mówiły o zjedzeniu łożyska, co było tu ogólnie przyjętym zwyczajem. Brało się je od akuszerki, płukało w rzece, myło solą i sodą, a potem drobno kroiło i gotowało w wywarze z porów. Ludzie wierzyli, że łożysko jest odżywcze dla młodej matki, a co za tym idzie – pomaga jej szybko odzyskać siły. Łakome kobiety gromadziły się w pobliżu płyty, na której gotowała się taka zupa. Większość ich stała przy swoich kuchniach i długimi łyżkami sięgała do garnka sąsiadki. Tylko niektóre, co odważniejsze, podchodziły prosto do płyty, nabierały miseczką zupę, szybko na nią dmuchały, żeby trochę ostudzić, i wysączały do dna.

– Ja tylko próbuję, czy jest dość słona – tłumaczyły się złapane na gorącym uczynku.

Zbierało mi się na wymioty za każdym razem, gdy ktoś rozpływał się w zachwytach nad zupą z łożyska. Pamiętam, jak raz Duża Siostra tuż po porodzie zrobiła matce awanturę.

Nie chciała jeść tego, co matka jej przyniosła.

– To wieprzowy żołądek! – protestowała, tłukąc pałeczkami w brzeg miseczki. – Mamo, wyrzuciłaś łożysko, prawda?!

Matka nie odezwała się słowem.

– Zupa ma taki sam mleczny kolor i smakuje podobnie! – marudziła Duża Siostra. – Ale mnie nie oszukasz, tu nie ma łożyska!

Wiedziała, że matka nie wierzy w to, co mówią ludzie, a spożywanie łożyska uważa za barbarzyński obyczaj. Nie ugotowała go nigdy żadnej z córek. Może matka nie była wykształcona, ale miała swoje zasady, a jedną z nich było ta, że nie jada się ludzkich części ciała.

5

Niemniej matka wierzyła w czary, a odczynianie uroków uważała za bardziej skuteczne od konwencjonalnej medycyny.

Miałam wtedy trzynaście lat; dźwigałam piasek po schodach, omsknęła mi się noga ze stopnia i sturlałam się w dół, boleśnie skręcając lewy nadgarstek, który mi potem okropnie spuchł. W środku nocy, gdy ból stał się nie do zniesienia, matka po cichu wyciągnęła mnie z domu i zaprowadziła do chaty za rowem z wodą, gdzie nieśmiało zapukała do drzwi. Te drzwi, podobnie jak okna, były niewiarygodnie małe. W czarnym jak smoła pomieszczeniu siedziała kobieta i paliła papierosa. Kiedy weszłyśmy, zaświeciła lampę, która rzucała mdłe światło. Gdy postawiła ją na komodzie, nie byłam w stanie dojrzeć rysów gospodyni; widziałam jedynie papierosa w jej dłoni. Ani razu nie zbliżyła go do ust. Wyraźnie niezadowolona, że przyszłyśmy bez zapowiedzi, stwierdziła, że nie stać nas na jej usługi.

Matka zapytała, ile sobie życzy.

Kobieta odrzuciła papierosa i pokazała cenę na palcach.

Matka bez słowa skinęła głową na zgodę.

Wtedy ona podniosła się z miejsca i powiedziała, bym usiadła na łóżku, nałożyła mi na nadgarstek jakąś dziwnie pachnącą maść i wcierała ją, mrucząc pod nosem zaklęcia. Następnie zapaliła kadzidełko i zbliżyła je do chorego miejsca. Przez moje ciało przebiegł prąd.

– No dobrze, możesz ją teraz zabrać do domu – oznajmiła zasapana i usiadła.

Zeskoczyłam z łóżka, a mój nadgarstek był jak nowy. Matka wręczyła pieniądze, ale ku jej zaskoczeniu kobieta ich nie przyjęła.

Wyjaśniła, że matka zrobiła na niej wrażenie, bez wahania przystając na cenę. Wiedziała, że jesteśmy biedni. Ale zaznaczyła, żebyśmy nikomu o tym nie mówiły.

– I więcej nigdy tu nie przychodź, rozumiesz?! – warknęła.

To było tej samej zimy, kiedy po raz pierwszy miałam miesiączkę. Skulona na nocniku za zasłonką, zastanawiałam się, co począć, a tymczasem po drugiej stronie czekała z pełnym pęcherzem Duża Siostra. Zniecierpliwiona rozchyliła zasłonę i zobaczyła mnie roztrzęsioną na nocniku. Podała mi papier toaletowy i kazała włożyć go w majtki. Od tamtej pory za każdym razem, a szczególnie w zimie, odczuwałam niepokój, gdy krwawienie się wzmagało i nie pomagały na to żadne zaklęcia. Zdarzało mi się uciekać z lekcji, bo przemakały majtki, flanelowe kalesonki, a nawet i spodnie. Skrępowana przychodziłam do domu, przebierałam się i suszyłam kalesonki nad kuchnią, bo nie miałam drugich na zmianę, a czekając, aż wyschną, żeby móc je z powrotem włożyć, myślałam tylko o jednym: jak ukarzą mnie nauczyciele za ucieczkę z lekcji.

Pieprzyk we wnętrzu mojej prawej dłoni zaniepokoił wróżbitkę. „Blokuje naczynia w miejscu, gdzie przecina się kilka kanałów energetycznych” – oznajmiła. Została mi też blizna nad pępkiem po ropniu, który mi wycięto, kiedy byłam mała. Ma kształt oka. To oko patrzy na mnie za każdym razem, kiedy się kąpię. Wtedy rysuję wokół niego palcem znak zapytania.

43
{"b":"101406","o":1}