Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Matce nie chciało pomieścić się w głowie, że ten wytworny, dystyngowany pan, siedzący naprzeciw niej, był kiedyś brudnym, obdartym żebrakiem. W jej sercu panował kompletny zamęt. Po raz pierwszy w jej życiu, umykającym z szybkością wodospadu, pojawił się mężczyzna, naturalnie nie licząc nieznanego kandydata na męża, któremu obiecano ją za parę buszli ryżu.

Miasto nie zasypiało przez wiele tygodni, świętując zwycięstwo po ośmioletniej wojnie z Japończykami. Strzelały fajerwerki, żołnierze paradowali przy dźwiękach gongów i bębnów. Japończycy się poddali, rząd Kuornintangu szykował się do powrotu do Nankinu. Powstającą lukę we władzach Czungcing wypełniły tajne stowarzyszenia; stało się to z cichą aprobatą rządu, który wiedział, że musi zdać się na lokalne siły, chcąc zachować kontrolę na rubieżach.

Matka i ten mężczyzna pobrali się. Na przyjęcie nakryto siedemnaście stołów dla gości, a weselnicy tak długo wznosili toasty za zdrowie panny młodej, że matce zaszumiało od tego w głowie. W ślubnej komnacie, zamiast tradycyjnych dwóch czerwonych świec, całe ich szeregi płonęły aż do świtu.

Matka szybko zaszła w ciążę i rok po zakończeniu wojny urodziła córkę. To ja jestem tą córką, oznajmiła Duża Siostra. Jestem owocem związku dziewczyny, która uciekła z domu przed zaaranżowanym małżeństwem, i gangstera; innymi słowy, jestem dzieckiem kontrrewolucjonisty.

4

A więc Duża Siostra miała innego ojca niż reszta nas. Zdaje się, była z tego bardzo dumna. Gangster to ktoś, na kogo patrzy się z podziwem, a nasz ojciec był tylko porządnym, ciężko pracującym robotnikiem. Muszę przyznać, że próżność siostry działała mi na nerwy.

Kiedy poszłam do szkoły, podobnie jak wszystkie dzieci byłam zmuszona wypełnić niezliczoną liczbę formularzy. W okienku przy pytaniu o „miejsce pochodzenia” – terminie, który komuniści przejęli po poprzednim reżimie, a znaczącym tyle samo co „miejsce urodzenia” – wpisywałam powiat Tientaj w prowinqi Czeciang, u ujścia Jangcy do morza. Nigdy w życiu tam nie byłam i nie potrafiłam mówić tamtejszym dialektem.

Ojciec urodził się pierwszego czerwca, czyli w Dzień Dziecka, więc łatwo to zapamiętać. Mówił z tak silnym czeciańskim akcentem, że ludzie go nie rozumieli, jeśli nie zwolnił na tyle, bym mogła tłumaczyć. Czasami przekręcałam jego słowa, gdy nie podobał mi się rozmówca, ale wtedy, patrząc na mnie groźnie, wyjaśniał, że jego najmłodsza córka musiała źle usłyszeć i stąd ta pomyłka, za którą bardzo przeprasza.

Bronchit ojca zaostrzał się w wilgotne i mroźne zimy, ponieważ nie mieliśmy opału. Brał wtedy lekarstwa, ale stanowczo odmawiał pójścia do szpitala, obojętnie jak bardzo było z nim źle. Po chorobie z tego z natury szczupłego i niewysokiego mężczyzny zostawała sama skóra i kości, przez co wydawał się jeszcze drobniejszy. Ale z uporem twierdził, że nie jest chory, i nawet kiedy trawiła go wysoka gorączka, mówił jedynie: „Chcę jechać do domu”.

– Pozwól mu wrócić do Czeciang! – My, dzieci, prosiliśmy chórem matkę.

– Nie – sprzeciwiała się zdecydowanie. – On nie chce jechać z wizytą, on chce tam umrzeć.

Jak większość ludzi, którzy przenieśli się do Syczanu z terenów w dolnym biegu rzeki, ojciec przybył do Czungcing podczas wojny o niepodległość. Mając piętnaście lat, zatrudnił się jako pomocnik, który opróżniał i czyścił nocniki i robił wszystko, co mu kazano. Ponieważ był pojętny, wkrótce nauczył się gręplować bawełnę i naprawiać kołdry. W 1938 roku, gdy miał dwadzieścia jeden lat, w Tientaj pojawili się ludzie z Kuomintangu szukający rekrutów. Naczelnik wsi za łapówkę wpisał ojca na miejsce kogoś innego, więc nie było wyboru – musiał pożegnać rodzinę i jechać do Czungcing jako poborowy. Oddział rozłożył się obozem w górach na południe od rzeki, a zadaniem ojca było wysyłanie sygnałów ostrzegających o nalotach.

Wiosną 1943 roku, nieco wcześniej, zanim matka uciekła z rodzinnego domu w powiecie Czong i znalazła się w Czungcing, jednostkę ojca przenoszono do innego miasta. Kiedy maszerowali przez góry, ojciec dostał biegunki, więc pobiegł do lasku. Gdy wrócił na drogę, jego towarzysze byli zaledwie punkcikami na górskiej ścieżce, a ich zapalone pochodnie pokazywały, jak duża odległość go od nich dzieli. Wtedy ruszył w przeciwnym kierunku i tym sposobem stał się dezerterem, za co groziło mu rozstrzelanie. Na szczęście nie zauważono jego zniknięcia, a może uznano, że umarł na drodze. Kogóż w czasie wojny obchodziło, czy prosty żołnierz żyje, czy padł? Więc ojciec wrócił do Czungcing i zatrudnił się w przedsiębiorstwie żeglugowym.

Według Dużej Siostry okazał mądrość i odwagę tylko raz w życiu, kiedy związał się z matką wiosną 1947 roku. Do spotkania z nim los doprowadził ją zawiłą ścieżką, bo po raz drugi opuściła rodzinę i została sama. Przez cztery lata, zanim się poznali, ojciec mieszkał i pracował jako marynarz w tym obcym mieście, a przeznaczenie sprawiło, że osiadł w nim na zawsze, i kazało mu czekać na dziewczynę z Syczuanu, która z własnej woli popadła w poważne tarapaty.

Duża Siostra wstała, a ja podniosłam się razem z nią. W bladej poświacie księżyca brzeg rzeki wyglądał znacznie lepiej. Światła przepływającego statku prześlizgnęły się po ciemnych falach, migotliwe odbicia lamp ze wzgórz na przeciwległym brzegu przywodziły na myśl leniwie mrugające oczy. Ktoś grał na harmonijce. Po raz pierwszy wzruszyło mnie jej piękne brzmienie.

– Jaką głupią dziewczyną była matka! – prychnęła gniewnie Duża Siostra. – Chciała pokazać, jaka jest ambitna, więc odeszła. Chyba jestem do niej podobna. A mój ojciec był prawdziwym sukinsynem! – ciągnęła dalej. – Nie dość, że drań wysiadywał całe noce poza domem, to jeszcze zaczął sprowadzać atrakcyjne młode kobiety. Bił matkę, kiedy cicho popłakiwała. „Jak kobieta, która nie potrafi nawet urodzić mi syna, śmie urządzać sceny! – wrzeszczał. – Będę musiał wziąć sobie konkubinę!”

W końcu matka, nie mogąc wytrzymać z nim ani chwili dłużej, wzięła córeczkę, spakowała tobołek i uciekła do rodzinnej wsi. Ale stary lokalny zwyczaj nakazywał utopić kobietę, która zbiegła od męża. Więc ukrywała się przez trzy dni, a potem wróciła do Czungcing, gdzie mąż szukał jej z pomocą swoich zbirów, ale nigdy nie odnalazł.

5

Z kamiennych stopni poniżej domu na palach nasz ojciec dostrzegł młodą kobietę z niemowlęciem na plecach; prała w Cialing przepocone marynarskie ubrania. W przeciwieństwie do innych praczek, które spędzały większość czasu, plotkując, śmiejąc się i wulgarnie flirtując, pracowała szybko i w skupieniu, aby zarobić praniem na życie. Kiedy się wyprostowała, nawet tobołek z dzieckiem nie zniekształcał jej zgrabnej figury. Odwróciła się i podniosła głowę. Wpatrywał się w nią zauroczony. Miał wrażenie, że ona też na niego patrzy, ale się mylił. Jedynie prostowała plecy, zanim znowu przykucnęła nad rzeką. Był początek wiosny, jej ręce wymoczone w krystalicznie czystej, lodowatej wodzie były czerwone jak raki. Rękawy miała wysoko podwinięte, włosy spięte w ciasny kok, ani jedno pasmo nie opadało jej na twarz. Nie nosiła żadnej biżuterii: ani kolczyków, ani naszyjnika, ani bransoletek. Wyglądała tak nieskazitelnie i świeżo, że gdyby nie dziecko na plecach, pomyślałby, że ma do czynienia ze zjawiskiem z jakiegoś innego, nieznanego mu świata.

Przeważnie w domach na palach mieszkali ludzie utrzymujący się z rzeki – marynarze, tragarze, drobni handlarze, prostytutki i trochę zbiegłych więźniów. Ludzie pojawiali się i znikali jak woda w rzece. Komorne w tej dzielnicy slumsów było znacznie niższe niż w mieście.

Kobieta mieszkała w jednym z domów na palach i zarabiała nie tylko praniem, lecz także szyciem i łataniem starych ubrań. Żyła oszczędnie, utrzymując swą małą rodzinę z ciężkiej pracy, a przecież z taką urodą mogła mieć wielkie powodzenie wśród marynarzy. Ci jednak wcale się jej nie narzucali, a ona wydawała się z tego zadowolona i wiodła ciche, rozważne życie.

22
{"b":"101406","o":1}