Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

3

Każdego wieczoru, kiedy słońce skryło się za wzgórza, z okolicznych wsi przychodzili chłopi w słomianych kapeluszach, żeby zabrać nieczystości służące im jako nawóz.

– Opróżniać kubły! – wykrzykiwali, stawiając na ziemi duże drewniane cebrzyki, i czekali, aż ludzie powyciągają nocniki i wiaderka spod łóżek, zza drzwi czy z kątów za zasłonką i przyniosą je z pietyzmem godnym urn z prochami przodków. Nie pamiętam już, ile miałam lat, gdy ten obowiązek spadł na mnie.

Po wylaniu zawartości do cebrzyka szorowałam nocnik bambusową szczotką i płukałam wodą po praniu czy myciu jarzyn. Potem zanosiłam go do domu, po drodze wylewając brudną wodę do rowu, który biegł wzdłuż kamiennych schodów. Drzewa rosnące przy ścieżce były grube i silne i zawsze miały gęste, soczyste liście.

Jeżeli przypadkiem przeoczyłam nadejście zbieraczy ekstre-mentów, musiałam iść z nocnikiem do szamba za publicznym ustępem. W czasie deszczu droga była grząska, więc nieraz się poślizgnęłam, a czasem i przewróciłam, tłukąc nocnik i przy okazji ochlapując się zawartością. Zrywałam się wtedy na równe nogi i biegłam do domu po popiół, żeby posypać nim nieczystości, a potem je pozbierać i wyrzucić do szamba. Najtrudniej było pokonać bez przygód kamienne schody, więc zdarzało mi się pożyczać popiół z sąsiednich domostw. Ktokolwiek mnie mijał, musiał zapewne przeklinać mego ojca i matkę oraz ich przodków. Nie miałam wątpliwości, że rodzice, gdziekolwiek się znajdują, słyszą te złorzeczenia i nie omieszkają się na mnie odegrać.

Za każdym razem, kiedy przytrafiło mi się to nieszczęście, wyobrażałam sobie, że moi bracia, siostry i rodzice, stojąc w bramie siedliska, przyglądają się mi z taką samą nieukrywaną niechęcią jak sąsiedzi, gdy, ochlapana kałem, gorączkowo sprzątam cały ten bałagan.

Pewien niepokój, być może bezpodstawny, prześladował mnie od dzieciństwa. Pamiętam, był wtedy deszczowy poranek, miałam dwanaście lat i matka zdziwiła się, dlaczego nie idę do szkoły, mimo że było już po dzwonku. Trzymając tornister za pasek, wyjaśniłam nieśmiało, że mój nauczyciel powiedział, iż nie zapłaciłam czesnego, i już dwukrotnie zatrzymał mnie po lekcjach. Matka siedziała na łóżku.

– Dopiero co zapłaciliśmy za szkołę – stwierdziła. – Dlaczego żądają więcej? – Przykurcz mięśni pleców powinien był już jej przejść; nie wiedziałam, dlaczego została w domu.

– To było w zeszłym semestrze – wyjaśniłam cicho.

Jestem pewna, że się przy tym zaczerwieniłam. Nigdy nie potrafiłam prosić o pieniądze, nawet własnych rodziców. Matka milczała przez chwilę, a potem wybuchła:

– Powinnaś się cieszyć, że masz co jeść! Ale nie, tobie się zachciewa szkoły! Jesteśmy biedni, udaje nam się przeżyć wyłącznie dzięki opiece przodków! Nie mamy pieniędzy. Myślisz, że łatwo jest wyskrobać trzy juany na twoje czesne?

To samo powtarzało się w każdym semestrze. Wiedziałam, że dostanę pieniądze, dopiero gdy się rozpłaczę. Matka nie tyle nie chciała mi ich dać, ile pragnęła bardziej mnie pognębić, abym potem była jej wdzięczna. Moi bracia i siostry musieli ją prosić zaledwie raz czy dwa, zanim wysupłała pieniądze. Ja o wiele dłużej. Nie budziłam jej gniewu, tylko nienawiść.

– Nie powinnaś była pozwolić mi się urodzić – powiedziałam i z tornistrem przyciśniętym do piersi kucnęłam na progu, zaciskając zęby, żeby się nie rozpłakać.

Masz rację, nie powinnam! – wyczytałam z wyrazu jej zimnych oczu, chociaż tego nie powiedziała. Cisnęłam tornister i uciekłam do ciemnawej sieni. Nie chcę dłużej żyć, łkało moje serce. Nikomu nie jestem potrzebna!

Schody skrzypiały pod moimi stopami, kiedy biegłam na górę, przeskakując po dwa, trzy stopnie i nie dotykając poręczy.

Stanęłam przy łóżku przed zasłonką i wyjęłam spod poduszki lusterko Czwartej Siostry, żeby uczesać się przed nim tak jak co dzień. Ale tym razem nie było w nim mego odbicia, obojętnie pod jakim kątem je ustawiałam.

Kiedy Czwarta Siostra weszła na poddasze, zapytałam ją, dlaczego siebie nie widzę. A ona wytrzeszczyła oczy i śmiertelnie przerażona zbiegła na dół po matkę, Drugą Siostrę i Trzeciego Brata. Jej piskliwy krzyk wisiał w powietrzu przez długi czas jak piosenka. Jeszcze raz spojrzałam w lusterko – lustro jak lustro, ale mnie w nim nie było. Upuściłam je na podłogę; potoczyło się i upadło taflą do dołu, ukazując na odwrocie dwa tłuściutkie bo-baski z kłosami kukurydzy i pszenicy w objęciach.

Nie jestem już sobą, zdążyłam pomyśleć, zanim poczułam, jak uginają mi się nogi i osuwam się na podłogę.

Otoczył mnie potworny hałas. Jakaś twarz nachyliła się nade mną.

– Jej duch uleciał.

Uleciał mój duch? Już nie żyję, w wieku dwunastu lat? Moje życie się skończyło, ot tak, po prostu? Czułam się lekka jak piórko; nieważka i eteryczna, mogłam się swobodnie poruszać. Nigdy bym nie przypuszczała, że śmierć może być taka prosta, taka beztroska i kojąca.

Tymczasem zaczynało narastać we mnie nowe uczucie: mieszanina głębokiego żalu i przygnębienia. Już zaczynałam tęsknić za nowym życiem, nawet gdyby miało być jeszcze marniejsze od tego, które mnie opuściło. Przecież dopiero co zaczęłam żyć, nie powinnam była umrzeć. Rozpaczliwie pragnęłam znowu żyć i dorastać.

Wśród ludzi skupionych nade mną szukałam matki; chciałam ją poprosić, żeby spaliła pamiętnik, który trzymałam pod łóżkiem. Ale nie mogłam jej znaleźć. Więc w języku zrozumiałym wyłącznie dla nas obu mówiłam, żeby nie trzymała moich podobizn, zgadzałam się, by spaliła wszystkie moje zdjęcia, byle tylko pozwoliła mi dalej żyć.

Ktoś ciężko i boleśnie unosił mi głowę. Kroki na schodach nie przypominały stąpania matki.

4

Musiałam się przeziębić, siedząc na zimnie nad rzeką tamtego wieczoru, kiedy Duża Siostra opowiadała mi historię rodziny. Leżałam chora dzień, a może dłużej.

Z trudem dźwignęłam się z łóżka i opuściłam nogi na podłogę, chcąc wsunąć stopy w czarne filcowe papcie. Po chwili pokój przestał wirować; ściana była znowu ścianą, stół stołem, a zasłona wisiała tak jak dawniej pomiędzy dwoma łóżkami. Byłam sama. Stając na podłodze, natrafiłam prawą stopą na coś miękkiego. Cofnęłam nogę i spojrzałam w dół. Zobaczyłam ogromnego szczura. Leżał na podłodze, dłuższy od mojej stopy. Nie ruszał się.

Za pomocą dwóch szczap, które wyciągnęłam spod łóżka, zebrałam szczura z podłogi i ostrożnie wyniosłam na podest. Lecz kiedy zaczęłam schodzić na dół, szczur jakby nagle ożył; spadł na podłogę i sturlał się po schodach do sieni. Krzyknęłam przerażona.

Na podwórku było pustawo, jedynie wędrowny fryzjer strzepywał włosy z szyi klienta. Tuż za bramą kilkoro dzieciaków karmiło liśćmi morwy jedwabniki, ktoś wylewał brudną wodę do rowu.

Mój okrzyk był słaby i piskliwy, nikt ani na chwilę nie oderwał się od swoich zajęć. Kiedy ponownie krzyknęłam, ojciec zajrzał na schody.

– Co się dzieje, Mała Szóstko?

Wskazałam na miejsce, gdzie leżał szczur. Niedowidzący ojciec go nie dojrzał, ale nasz sąsiad, Łysy Czeng, przybiegł ze szczypcami do węgla.

– Jest cały we krwi – oznajmił, podnosząc szczura.

Łysy Czeng był kucharzem na statku towarowym. Kiedy statek rozładowywano czy remontowano w Czungcing, wracał do domu na urlop.

– We krwi? – podchwyciła jego stara matka.

– We krwi – przytaknął.

– To dobry znak – stwierdziła stara kobieta.

– Nadepnęłaś na niego?! – wrzasnęła do mnie. Kiwnęłam głową.

– Nadepnęła na niego i zabiła. – Nie wiem, jakim sposobem zauważyła moje skinienie, skoro siedziała na stołku w drzwiach swego mieszkania. – Szczura należy zabić, nadeptując na niego jeden raz. Jeżeli się nie uda, trzeba znaleźć jakiś inny spogób – zauważyła, cedząc słowa.

– Dlaczego? – Łysy Czeng zdawał się traktować sprawę poważniej niż jego matka.

– Jeżeli nadepnie się na niego więcej niż raz, czeka go po śmierci drugie życie i będzie buszował po całym siedlisku.

30
{"b":"101406","o":1}